Wpisz i kliknij enter

Nie zapomniałam o swoich korzeniach – wywiad z Ańii

Ania Iwińska znana dzisiaj jako Ańii to pierwsza polska producentka, której płyty wyda kolońska wytwórnia Kompakt. Rozmawialiśmy z nią o kolejnych etapach jej kariery.

– Jak zainteresowałaś się muzyką klubową?

– Jestem w ogóle z Bydgoszczy. Kiedy otworzyli tam pierwszy klub z muzyką house, miałam szesnaście lat. Chociaż byłam niepełnoletnia, wchodziłam do niego na fałszywy dowód. (śmiech) Potem zrobili taras w Myślęcinku, gdzie wieczorami grali didżeje techno. To wtedy zakochałam się w tej muzyce. Zaczęłam kupować winyle – choć pierwszy, jaki wpadł w moje ręce, był z drum’n’bassem. (śmiech) Pierwszą kasetę z elektroniką, jaką miałam był natomiast Mouse On Mars. Mam je do dzisiaj.

– Uczyłaś się wcześniej grać na jakimś instrumencie?

– Kiedy byłam młodsza, rodzice wysłali mnie na lekcje gry na pianinie. Chciałam potem kontynuować naukę, ale już w szkole, w której była muzyka elektroniczna. Gdy kończyłam osiemnaście lat, takie szkoły były tylko w Anglii i w Ameryce. Dlatego postanowiłam wyjechać z Polski. Rodzice chcieli, żebym była kimś innym, więc spakowałam rzeczy i uciekłam do Londynu. Planowałam, że szybko nauczę się angielskiego i pójdę do szkoły. Niestety – zajęło mi to aż sześć lat.

– Co robiłaś w międzyczasie?

– Trochę różnych rzeczy. W Londynie łatwo nie jest. Kiedy przyjechałam tutaj, było tyle imprez wokół, że mocno się wkręciłam w ten świat. Było to dla mnie też inspiracją. Kiedy poszłam do Fabric, zobaczyłam, jak duża jest różnica w kulturze klubowej między Polską a Anglią. Zobaczyłam jak powinien wyglądać i brzmieć prawdziwy soundsystem, jak bawią się ludzie w klubach. Dla młodej dziewczyny ze wsi, którą wtedy byłam, bo mieszkałam właściwie pod Bydgoszczą, to było coś niesamowitego.

– Przyjechałaś z dalekiego kraju do centrum show-biznesu i udało Ci się jednak zaistnieć. Jakim cudem?

– Miałam w głowie własny plan. Chciałam robić muzykę, coś osiągnąć. A w Londynie możesz być kim chcesz. Tutaj akceptuje się każdego, nie ma tu znaczenia, czy jesteś z Polski czy z Ameryki. Jeśli chcesz przez całą noc grać na bębenkach – proszę bardzo. Jeśli chcesz całe noce spędzać w klubach – też proszę bardzo. Zawsze znajdziesz kogoś, kto cię zrozumie. Musisz mieć tylko pomysł na siebie. Za moich młodych czasów tego w Polsce nie było.

– Miałaś swojego mentora?

– Tak – to Ian, z którym teraz dzielę studio. Poznałam go w szkole, gdzie mnie uczył. Kiedy ją skończyłam, zostałam jego protegowaną. Gdy wyrzucili mnie z budynku, w którym miałam swoje studio, zaprosił mnie do siebie. Teraz mamy wspólny sprzęt i miejsce do pracy. On przychodzi jednego dnia, ja drugiego. I ciągle mnie uczy.

– Kiedy zaczęłaś didżejować?

– Jeszcze w Polsce. Grałam z winyli przez jakiś rok. Gdy przyjechałam do Anglii, występowałam na skłotach na nielegalnych imprezach. Miałam decki u siebie w sypialni, którą dzieliłam z dwoma chłopakami. Potem zrobiłam sobie pięcioletnią przerwę od muzyki.

– Co się stało?

– Miałam skomplikowany związek. Myślałam, że założę rodzinę, ale zrozumiałam, że to nie jest to, czego naprawdę chcę. Odeszłam od narzeczonego – przeprowadziłam się do wschodniego Londynu i znowu zaczęłam tworzyć muzykę. Podeszłam jednak już do tego w bardziej dorosły sposób.

– Wtedy ukazały się Twoje pierwsze płyty?  

– To było wcześniej. Najpierw tworzyłam house pod swoim imieniem i nazwiskiem. Podpisałam umowy z kilkoma labelami – i wyszło parę singli. House przestał mi jednak z czasem wystarczać. Dwa lata i dwa miesiące temu narodziła się Ańii. Pierwsze nagrania pod tym pseudonimem ukazały się nakładem Parquet i Exotic Refreshment. A teraz wyjdzie EP-ka w Kompakcie.

– Jak trafiłaś do tej słynnej wytwórni?

– Dokładnie rok temu wysłałam swoje demo Michaelowi Meyerowi. Podziwiam go bowiem jako didżeja i producenta. Odpowiedź dostałam od razu następnego dnia. Podpisaliśmy umowę – i przez kolejne miesiące pracowałam nad trzema nagraniami, które trafią na „Korzenie”.

– To zupełnie nowe utwory?

– Pomysły powstały trochę wcześniej. „Korzenie” wysłałam właśnie rok temu Michaelowi. W „Cygance”, która jest moim ulubionym kawałkiem, wykorzystałam sample polskiej skrzypaczki, Grażyny Bacewicz, która gra „Polski kaprys”. Próbowałam go już wcześniej umieścić w różnych kawałkach, ale pasował dopiero do tego. W „Korzeniach” są z kolei sample z Native Instruments. Dodałam tam też afrykańskie bongosy, bo lubię egzotyczne brzmienia, ponieważ nadają muzyce organiczny ton. Zresztą kiedy byłam młodsza, grałam na bębnach, gdzieś w lesie. (śmiech) Ta EP-ka jest moim powrotem do tych miejsc, w których wyrosłam.

– Lubisz muzykę etniczną?

– Od wielu lat. Kiedyś byłam też wielką fanką reggae. Zresztą słuchałam chyba wszystkiego – nawet punka i rocka. Dlatego na EP-ce jest też gitara.

– A jaka muzyka gra Ci teraz w duszy?

– Teraz to jest techno. Pracuję nad materiałem na drugą EP-kę dla Kompaktu. To już będzie cięższa muzyka.

– Jak pracuje Ci się z Kompaktem?

– Chłopaki są niesamowici. To jakby cała rodzina. Od momentu, kiedy podpisałam kontrakt, rozmawiam z nimi prawie codziennie. I mam ich nieustanne wsparcie – nie tylko jako wytwórni, ale także agencji bookingowej. A Michael okazał się najmilszym człowiekiem, jakiego poznałam w show-biznesie. To chyba przychodzi z wiekiem. On ma długą przeszłość za sobą, ma też ciepłe serce.

– Nagrasz również album dla Kompaktu?

– Chłopaki chcą ode mnie album. Na razie jednak będą dwie EP-ki. Przy albumie jest dużo roboty, zupełnie innej niż przy singlach, to bardziej emocjonalna wypowiedź. Trzeba na jego nagranie znaleźć sporo czasu. Na razie robię pojedyncze kawałki na dancefloor. Do albumu powoli dojdziemy.

– Gdzie teraz grywasz?

– Akurat wróciłam ze Szwajcarii, a za miesiąc lecę do Francji. W kwietniu zagram po raz pierwszy od wyjazdu do Londynu w Polsce – w Gdyni i we Wrocławiu. W Londynie nie gram na razie za dużo, bo jest wielka konkurencja. Kiedy nie jest się bardzo znanym, trudno się załapać. Zobaczymy co będzie za pół roku, za rok.

– Będziesz miała tremę przed tymi występami w Polsce?

– Na pewno będzie trochę inaczej. Mój partner właśnie poleciał zagrać w Polsce, więc powie mi jak ta, teraz jest. Na pewno przyjdzie w Gdańsku mój brat, bo on bardzo fascynuje się muzyką i mnie wspiera.

– Co zagrasz w swoich setach?

– Często wplatam w nowe utwory coś starszego. Sprzed dziesięciu czy piętnastu lat. Lubię szukać takich kawałków. Trochę gram techno, trochę house, nawet disco. Moje sety są też na początku i na końcu eksperymentalne. Buduję je na spokojnie, zawsze chcę zabrać ludzi ze sobą w muzyczną podróż. Na razie odbiór jest niesamowity, mogę się więc jedynie cieszyć.

– Polska scena klubowa jest znana w Londynie?

– Znacznie bardziej niż kilka lat temu. Bardzo mnie to cieszy. Wielu moich znajomych jeździ nad Wisłę, żeby grać. Niektórzy producenci wydają nawet swoją muzykę na polskich labelach. Najbardziej znani są Catz N’Dogz i Marcin Czubala. Znam ich – bo nie zapomniałam o swoich polskich korzeniach.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Giorgio
Giorgio
6 lat temu

Byłem na Anii w Gdyni – wyszło przezajebiście

Polecamy