Wpisz i kliknij enter

Manu Delago – Parasol Peak

Wspinaczka z instrumentami.

Opisywany przeze mnie muzyk Manu Delago postanowił zabrać ze sobą siedmioro innych muzyków w góry. Konkretnie w Alpy. Celem było nie samo wspinanie się, a granie nowych kompozycji Delago. Wydawało mi się, że wystarczyło mu używania bębna Hang, żeby przyciągnąć uwagę słuchacza. Tymczasem poszedł nieco dalej kręcąc przy okazji dokument z tej wyprawy. Całe przedsięwzięcie można by zredukować do poziomu zwykłej ciekawostki, wartej wzmianki, ale nie pochylenia się nad nią, gdyby nie to, że zaowocowało znakomitą płytą.

Osiem kompozycji. Wszystkie nowe, wszystkie nagrane w trakcie wyprawy, bez dogrywek. To również mogłoby wystarczyć jako uzupełnienie ciekawostki poznawczej, ale utwory się bronią. Są przemyślane, dobrze skonstruowane i, co ważniejsze, świetnie zagrane. Widać, że zespół dobrze się uzupełnia. Początek oferującego łagodność i pogodność „Alpine Brook” wypełnia szmer górskiego strumyka. Zespół snuje początek w tonacji żałobnej. Niebagatelną rolę odgrywają Marc Osterer (trąbka) oraz Alois Eberl (puzon), czyli część dramatyczna. Główny bohater nadaje kształt rytmiczny, a w wypełnieniu pomaga mu Johanna Niederbacher na wiolonczeli. Ten konkretny kawałek na myśl przywodzi dokonania zespołu Beirut.

Wieść niesie, że w trakcie wyprawy nie było różowo i zespół miał w trakcie kwestionować pomysł lidera. Nagraniom nie można odmówić intensywności oraz bliskości z naturą, jak w folkowym „North Cluster”, gdzie akustyczna melodia spotyka się z poszarpanymi instrumentami rozwieszonymi na sznurkach, które napędzane są wiatrem. Z resztą szum wiatru towarzyszy muzykom w „Ridge View”. To moment bardzo intymny, delikatny i kruchy. Jest w tym jednak spora dawka optymizmu i medytacji. Muzycy korzystali w trakcie nagrań również z rzeczy przyniesionych ze sobą (karabińczyki) lub też z tego co napotkali po drodze (kamienie). Udało się to wpleść w muzykę, choćby w mocno akordeonowym „Lake Serenade”.

Zastanawiam się jak pierwotne zamysły mogły być korygowane przez warunki, a konkretnie zmianę  wysokości, na muzycy się znajdywali. W każdym razie efekt jest unikalny. Przez dłuższy czas nie mogłem się oderwać od „Listening Glacier” za sprawą uciętej melodii i improwizowanego zakończenia oraz od pełnego niuansów „Parasol Peak”. Koniec brzmi niczym impreza w Shire. Album miejscami jest olśniewający, a gdzieniegdzie dość powściągliwy. Muzykom udało się uchwycić intymną relację między człowiekiem i naturą. Użyli do tego języka, który w naturze jest obcy, ale byli na tyle uprzejmi, że dla natury znalazło się tu sporo miejsca. Pięknie.

One Little Indian | 2018

Bandcamp
FB
Strona o filmie







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy