Konieczna dawka brutalizmu.
Kuzu to jazzowe trio prosto z Chicago. Dave Rempis gra na saksofonach, Tashi Dorji na gitarze, a na perkusji Tyler Damon. To wystarczy, aby siać zamęt i zniszczenie. Koledzy Damon i Dorji grają ze sobą od 2015 roku i wywodzą się ze środowisk punk rockowych czy nawet hardcore`owych, więc nie specjalnie dziwić może ich zamiłowanie do hałaśliwości. Idealnym posunięciem było dokooptowanie do składu saksofonisty, aby w pełni cieszyć się wściekłym jazgotem. Chicago jest idealnym terenem dla takich wybryków. Tym bardziej zabawnie brzmi tytuł ich debiutanckiej płyty „Hiljaisuus”, który po fińsku oznacza „ciszę”.
Idea spontanicznego komponowania to swoiste pole minowe. Łatwo można wysadzić całą swoją pracę w powietrze. Kuzu nie idą drogą łatwą i przyjemną. Potrafią zagrać eksperymentalnie nie bacząc na potencjalne reakcje. Zachwyca ich kolektywizm. Każdy dostaje po równo miejsca na swoje popisy, ale ich największą siłą pozostaje wspólne granie. Jeżeli przekleństwo potraktujemy jako środek podkreślający lub pogrubiający wrażenie, a nie zastępstwo dla przecinka, to każde słowo tej recenzji musiałoby by mieć taką formę. „Hiljaisuus” to jedna z najbardziej intensywnych przejażdżek, jaką odbyłem od dłuższego czasu.
Ma się ochotę wyrzucić za drzwi wszelkie definicje muzyczne, gdyż trio w „Fontanelles 1” gra tak, jakby chciało wymazać pojęcie zachowawczości ze wszystkich słowników na świecie. To brutalna, ekspresyjna, pełna kolorów i odnóg improwizacja, która trwa ponad dwadzieścia minut. Mylący początek, solowe partie w środku, nie ostrzegają przed końcowym tornado. Partie saksofonu są wściekle szybkie, gitara przypomina rzężącą maszynerię, a perkusista miota się od awangardy po jazz, a ja tylko chcę, aby to wyć nie przestawało.
W „Fontanelles 2” chłód perkusji wiąże się z ekstremalnymi solówkami saksofonu i gitary. Perkusja dość płynnie przechodzi z brzmienia delikatnego w ostry. Są chwile, kiedy gitarzysta stara się kompletnie zniszczyć pracę swoich kolegów swoją agresywną ekspansywnością. Musieli się panowie napocić sporo przy tej pracy, co słychać w zamykającym „Gash”. Mozolnie stawiana ściana dźwięku gdzieś w połowie nabiera mocy, aby przed spokojniejszym finałem rozedrzeć się raz jeszcze. Po skończeniu albumu od razu puściłem go sobie od nowa. Ta potrzebna dawka brutalizmu działa tak orzeźwiająco, że nagle uświadomiłem sobie czego mi brakowało w ostatnim czasie tj. smacznego dania ze szkła i gwoździ.
Astral Spirits | 2018
Bandcamp