
Choć dostepne są już bilety na kolejną, jubileuszową edycję TFNM, przeczytajcie kilka wspomnień z tegorocznej odsłonie festiwalu. Swoje wrażenia opiszą Ania Pietrzak, Mateusz Piżyński, Krzysiek Stęplowski i Michał Wiśniewski.
Ania Pietrzak
Powroty na Tauron Nowa Muzyka Festival to zawsze dla mnie wielkie przeżycie. Na TNMF jeżdżę od kilkunastu lat, ominęłam jedynie dwie edycje katowickie i pierwsze edycje w Cieszynie (czego żałuję, bo redakcyjne legendy potwierdzają, że były to niesamowite imprezy 😊). Ciekawość i radość na powrót do Katowic w tym roku był więc u mnie jak zawsze spory, ale i bodajże większy niż zwykle. To za sprawą tegorocznego lineupu TNMF, którego nie sposób było określić inaczej jak: spektakularny!
Po pierwsze, w ramach Koncertu Otwarcia TNMF 2024 r. wystąpił Maestro elektroniki Robert Henke, który zaprezentował swoje – nie będzie to przesadą! – audiowizualne show pt. „CBM 8032 AV”. Henke, współtwórca Abletona (dziś standard jeśli chodzi o oprogramowanie do tworzenia muzyki) i projektu Monolake, występował już wcześniej w Polsce, m. in. kilka lat temu podczas otwarcia festiwalu Up to Date w 2019 r., kiedy zaprezentował projekt „Lumière III”.
Dane mi było zobaczyć i usłyszeć tamten występ, niemniej jednak w żadnym wypadku nie sprawiło to, że koncert podczas tegorocznej edycji Taurona był jakkolwiek mniej ciekawy czy intrygujący. Wręcz przeciwnie: oryginalna muzyka i wizualizacje Roberta Henkego, generowane ze starych komputerów, z których niemiecki artysta wyciąga te cudowne dźwięki i obrazy, sprawiły, że po raz kolejny pomyślałam „WOW, WOW, WOW”. Tak więc jeśli nie udało Wam się załapać na ten koncert, a kiedyś jeszcze pojawi się ku temu okazja – nie wahajcie się ani chwilę, satysfakcja gwarantowana!
Po drugie, w tym roku niezwykle ciekawił mnie lineup Club Stage, która z racji mojej miłości do techno jest mi poniekąd najbliższa. Nie zawiodłam się – piątkowe sety Dorisburga, Ferala, który zagrał w formule b2b z jednym z moich ulubionych producentów deep techno – Luigim Tozzim, a następnie potężne, energetyczne secisko DVS1 sprawiły, że w piątkową noc wyskoczyłam z Club Stage tylko na chwilę.
A wszystko po to by, aby choć częściowo zobaczyć i usłyszeć legendarnych Austriaków, Krudera & Dorfmeistera (których zapowiedział na scenie sam Arnold Schwarzenegger 😉), zjawiskową i oszałamiającą Róisín Murphy i wreszcie artystę, którego produkcje to kanon elektroniki od lat 90. – kultowego DJ Krusha. Ten występ zrobił na mnie największe wrażenie i wciąż żałuję, że nie odbył się wcześniej, co pozwoliłoby mi pocieszyć się nim dłużej.
Dzień trzeci – sobota: równie mocny lineup co w piątek, choć niestety czasówka trzech występów, na które czekałam najbardziej, nałożyła się nieco na siebie. Ten dzień otworzył się dla mnie elektryzującym i niezwykle pobudzającym setem Clarka – to był fenomenalny przelot z jednym z największych tuzów brytyjskiej elektroniki! Kto był, ten wie!
Następnie przeskoczyłam na Scenę Miasta Muzyki, aby posłuchać innych Wyspiarzy – popularnego irlandzkiego duetu Bicep, którzy zaprezentowali swój audiowizualny projekt Chroma. Bicep skupili się na prezentacji nowego materiału, ale jednocześnie postanowili doprowadzić radosną i mocno rozgrzaną katowicką publiczność do wzruszenia, kiedy po około godzinnym miksie zagrali swój wielki przebój „Glue” z ich debiutanckiego albumu.
Sobotnią noc zamknęła dla mnie Dasha Rush. Rosjanka rezydująca na stałe w Berlinie zagrała mocarnego seta, zamykając tym samym na Club Stage brzmienia 100% techno. Po niej zagrali jeszcze Pachanga Boys i Red Axes, którzy eksplorowali także bardziej melodyjne odmiany elektroniki jak np. house i acid. Po Club Stage wpadłam jeszcze na Secret Stage by choć chwilę potańczyć do seta Skreama, popularnego brytyjskiego DJa, którego historia z elektroniką wiodła od dubstepu do house’u – to było idealne domknięcie festiwalowego weekendu Tauron Nowa Muzyka 2024.
Cóż więcej można powiedzieć? Było super i nie mogę doczekać się przyszłorocznej, jubileuszowej edycji. Jako że TNMF kończy za rok 20 lat można się tylko spodziewać, że będzie to edycja niemniej wyjątkowa niż tegoroczna. Czy to w ogóle możliwe? Przyjedziemy, przekonamy się. Tymczasem – oby to szybko minęło 😉
Mateusz Piżyński
Na scenie Tauron Music Hall w piątkową noc gasił światło legendarny DJ Krush. Japończyk przygotował prawdziwy patchwork zbudowany ze swoich hip hopowych klasyków (nie zabrakło Kemuri), nowszych inspiracji osadzonych bardziej na metalicznym i szybszym bicie jak, i na cytatach z kolegów po fachu. Set był mocno nasączony gęstym, smolistym i mrocznym klimatem, który tak a nie inaczej wybrzmiewał przez fenomenalny dobór snujących się, rozciągniętych złowrogich podkładów przepuszczonych przez gąszcz momentami agresywnych bitów.
DJ Krush to prawdziwy żongler sampli. Prawdziwy entuzjazm wywołał w momencie, kiedy wziął na tapet klasyk DJa Shadow pochodzący z jego debiutanckiego „Endtroducing…..” – „Organ Donor”. Podczas występu były momenty brzmiące bardziej futurystycznie i eksperymentalnie, co świadczy o tym, że muzyk nie bazuje wyłącznie na swoim charakterystycznym nerwie osadzonym na instrumentalnym, oldschoolowym hip hopie, a ciągle poszukuje nowych dróg ekspresji. DJ Krush ma talent do budowania klimatu. Jego set był zdecydowanie za krótki, przez co pozostawiał spore poczucie niedosytu.
Krzysiek Stęplowski
Swój udział w TFNM 2024 rozpocząłem od koncertu Nabihah Iqbal. Artystka odpowiedzialna za jedną z moich ulubionych płyt ostatnich lat („Dreamer”) przygotowała mocno rockowy skład, grając nie tylko własne numery, ale również kowery – Deftones i The Cure (ten pierwszy zespół, zdaniem Nabihah, doskonale sprawdza się w czasie lotu samolotem, szczególnie podczas turbulencji). Świetny, choć nieco zbyt gitarowy koncert (no przepraszam, jestem jednak dzieckiem syntezatorów ;).
Potem szybka zmiana nastroju – Kelly Moran w sali głównej NOSPR. Otwarcie tej przestrzeni jako jednej z festiwalowych scen okazało się strzałem w dziesiątkę. Kto chciał odpocząć od techno i wiksy, mógł zasiąść w fotelu i ze spokojnem słuchać artystów, których trudno byłoby sobie wyobrazić na jakiejkolwiek innej scenie imprezy. Moran zagrała zarówno autorskie kompozycje, jak i własne interpretacje utworów Ryūichi Sakamoto.
Kolejni w rozkładzie – Kruder & Dorfmeister, weterani downtempo, kapłani trip-hopu 😉 Spodziewałem się sentymentalnych podróży do okolic pierwszych krążków duetu, i faktycznie było tak na początku. Potem jednak panowie ruszyli w stronę bezkompromisowego momentami rejwu, czym szybko porwali publikę. Liczyłem na spokojniejsze granie, ale to i tak był świetny set okraszony chyba jeszcze lepszymi wizualizacjami.
Sobotę rozpocząłem ponownie na dużej sali NOSPR, gdzie pojawił się Martin Kohlstedt. I sądząc po frekwencji na sali oraz po reakcjach – ten artysta powinien szybko do nas wrócić. Dla wielu największe odkrycie imprezy. Fortepian, rhodes, trzy syntezatory, sampler – na tym zestawie Kohlstedt oparł swój niezwykły, improwizowany set, prezentując naturalny talent do tworzenia rozległych, wielowarstwowych, jednocześnie niechaotycznych utworów. Majstersztyk – nic dziwnego, że po koncercie do artysty ustawiła się spora kolejka zachwyconych koncertem fanów. Martinie, wracaj!
Z NOSPR pobiegłem zobaczyć kolejnych weteranów z lat 90 – Leftfield. I była to wycieczka cudowna, sentymentalna i muzycznie naprawdę bardzo solidna. Nie zabrakło najważniejszych kawałków w karierze zespołu, w tym fragmentów klasycznego „Leftism” z 1995 roku. Choć to jednak „Phat Planet”, zagrane bodaj na koniec, zrobiło najwięcej zamieszania. Kolejny dowód na to, że składy z lat 90, już po pięćdziesiątce, doskonale potrafią odnajdywać się na współczesnych scenach.
Michał Wiśniewski
Ostatni raz na Tauronie byłem w 2015 roku i odwiedzając ponownie plac festiwalu po latach – muszę przyznać, że festiwal jest sprawnie działającym, w pełni ukształtowanym organizmem. Jeśli chodzi o metryki uczestników – wspólnie w gronie redakcyjnym orzekliśmy, że była to edycja 30+.
Podobnie było z selekcją muzyczną, bo zaproszeni headlinerzy to artyści świętujący swoje największe sukcesy w latach dziewięćdziesiątych: Kruder i Dorfmeister, Dj Krush. Akustyka i klimat na zadaszonych scenach powalała jakością dźwięku i detalami, natomiast pomysł na koncerty w Nosprze to strzał w dziesiątkę.
Ciekawym zjawiskiem okazał się fakt, że sporo artystów nostalgicznie przeplatało swoje starsze utwory z mocną, rejwową siekaną, co, niestety, budziło we mnie mieszane uczucia.
Kruder and Dorfmeister
Audiowizualne przedsięwzięcie wiedeńskiego duetu zawierało w sobie wszystko, co obstawiałem przed występem – ciekawe wizualizacje, retrospektywny przegląd katalogu, a także uśmiech w stronę młodszej widowni. Osobliwym smaczkiem była zabawa z wizerunkami artystów z okładek ich własnych płyt. Jedynym zarzutem tutaj może być tylko fakt, że podane to wszystko było w wersji „for dummies”, czyli często okraszone bezsensowną łupanką.
Roisin Murphy
Werwy, osobowości scenicznej i talentu nie można tej pani odmówić. Mimo, że nie byłem na całym występie to definitywnie było warto. Królowa.
Leftfield
Miłe zaskoczenie i malutki highlight festiwalu. Mocny, dubowo-psychodeliczny występ bez mizdrzenia się do „młodszej” widowni. Gdzieniegdzie wybrzmiewało electro, a wokalista toastował nawijkę w zadymionym stylu.
Clark
Jest to jeden z najczęściej pojawiających się na Tauronie artystów. Występował też w różnorakich setupach, od laptopa po systemy modularne. Tym razem skupił się na mroczniejszym i bardziej skompresowanym brzmieniu spod znaku „Turning Dragon”, który przeplatał wokalnymi popisami Thoma Yorke’a z ich wspólnego projektu.
Martin Kohlstedt
Pierwszy sobotni występ na scenie NOSPRu należał właśnie do niemieckiego improwizatora. Napięcie delikatnie budowane piętrzącymi się instrumentami i wszelakiego rodzaju efektami nakładało się na dyskretnie oscylujące wizualizacje. Idealne wprowadzenie do sobotniego wieczoru koncertowego.
