Wpisz i kliknij enter

Sun Kil Moon – April


Mark Kozelek brnie dalej, wykorzystując metody najstarszych Indian: pęczkiem płyt nowego projektu zaciera za sobą ślady wiodące do porzuconej formacji macierzystej. Od czasów naprawdę niezłego debiutu („Ghosts of the Great Highway”), przez kowerowanie Modest Mouse („Tiny Cities”), aż do najnowszego „April” niewiele się zmieniło. Nasz heros może okrzepł trochę i przebił się do świadomości szerszej grupy odbiorców jako twórca, za którym nie stoi żaden stały zespół.
Sun Kil Moon – „The Light”

Jako Sun Kil Moon muzyk oddaje w nasze ręce kolejną niezłą płytę, nawiązującą pomimo indiańskich wybiegów do dokonań Red House Painters. Po przesłuchaniu „April” trudno nie sięgnąć jeszcze raz po „Down Colorful Hill” albo „Ocean Beach” i nie odnieść wrażenia, że czas wcale nie musi płynąć. Na przestrzeni lat 1992-2008 i partycypacji w wielu składach, dawny lider RHP zdawał się zawsze lubować w estetyce wolnego, płynącego z emocji jamu, skutecznie opierającego się chłodnej analizie. Szarości, nasycone granaty i opiumowa czerń, którą podkradł niezliczonym zapewne mistrzom alt-country, posłużyła za inspirację Vincentowi Gallo, On!Air!Library!, Idaho i reszcie wykorzystującej założenia estetyki slow/sad coreu.
Sun Kil Moon – „Heron Blue”

Dla Kozeleka odpowiednie zabarwienie wydaje się podstawą. Nawet kiedy dopuszcza do mikrofonu Bonnie Prince Billyego, albo kiedy ze skromnego ćwiczenia skali wytacza akustyczną balladę, albo kiedy znów pozwala sobie pohałasować w jamie na trzy gitary, jego wokal pozostaje wciąż tym samym przekaźnikiem poważnych historii z życia. Tych o gniciu i spalaniu się, o ucieczce zakurzonym buickiem przez pół Stanów pod przewodnictwem nie budzącej zaufania autostopowiczki. Męczące wprowadzenie w postaci dwóch pierwszych kawałków podkreśla rzeczoną filmowość.
Sun Kil Moon – „Tonight The Sky”

Ale jak również wiadomo – mało które filmy ogląda się więcej niż raz. Na debiucie Kozelek nie szarżował z wydłużaniem kawałków w nieskończoność, na „April” niestety wpada w tę pułapkę (wyżej wspomniany wstęp), opuszcza ją i kiedy daje już radę odsapnąć, wpada z powrotem jak wszyscy pijani bohaterowie kreskówek. Kiedy po 40 minutach obcowania z rzeczywiście frapującymi historiami dostajemy nagle kolejną opowieść na ponad 10 (świetnie zadziorne „Tonight the Sky”), po której następują kolejne trzy na ponad 20… można to sobie podzielić, powiecie. Jasne, tylko kto to robi? Nie ma co się okłamywać: bez krótkiej drzemki w trakcie (polecam okolice „Harper Road”), trudno się nie porzygać, mimo niepodważalnej przewagi plusów nad minusami.
Sun Kil Moon – „Blue Orchids”

Jeśli ktoś lubi spędzać lato słuchając murszenia swojego egzemplarza „Amerykańskich bogów” Gaimana lub szukając niebezpiecznych przygód rodem z „Murder Ballads” – powinien być z tego krążka zadowolony. A sam Kozelek zapewne za parę lat wypuści podobnie brzmiący album, przesuwając swój pionek o jedno pole dalej. I na fali muzycznej przygody Scarlett Johansson, głupkowata refleksja: gdyby Kevin Spacey śpiewał, śpiewałby na „April”.
2008







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

3 pytania – DYYU∩E

Podpytujemy co słychać u wrocławskiego producenta i DJ-a związanego m.in. z wytwórnią The Very Polish Cut Outs.