Wpisz i kliknij enter

Bassisters Orchestra – Numer Jeden


Kolejna bardzo oczekiwana (przeze mnie, choć tym razem chyba nie tylko) płyta w końcu ujrzała światło dzienne. Teraz niech tylko Motion Trio nagra ten nowy album i będę miał na jakiś czas ‘spokój’. Tymczasem na tapecie”: ‘Numer Jeden’ – dzieło szóstki artystów: Mikołaja Trzaski, Wojtka Mazolewskiego, Macia Morettiego, Fisza, Emade i Bunia. Jego kręgosłup to materiał nagrany ponad dwa lata temu w studiu Macieja Cieślaka (który jest jednym z gości obok Tomasza Dudy i Mauricio Takary wraz z Robem Mazurkiem – ta trójka składa się na orkiestrę dętą), który potem był poddawany przeróbkom, uzupełniany i długo-długo produkowany.
Po zobaczeniu BO trzy razy na żywo (zawsze w świetnej formie, a za każdym razem występ miał nieco inny charakter), kupieniu singla „Live At Wrzeszcz” i ściągnięciu wielce obiecującego „Za ciasnego krawata” z internetu, wyczekiwałem pełnego albumu tej supergrupy z napięciem. Jednak gdy już go słuchałem (i wysłuchałem, i potem jeszcze raz) to nie poczułem się wcale porażony, raczej zdecydowanie zareagowały moje oporniki.
Oczywiście jest fajnie, ale tak naprawdę poziom ‘fajności’ tego albumu mógłby być wiele większy, jeśli brać pod uwagę talenty osób partycypujących. Można powiedzieć, że każdy przyniósł, co miał najlepszego: Mazolewski zakręcony, ale przyjemny bas, Moretti wyluzowane, rozgadane bębnienie, Trzaska miłe dla ucha, ciepłe frazy dęciaków (chociaż, jeśli się posłucha jego ostatnich wydawnictw, to wiadomo, że jest już lata świetlne dalej, w tym stylu, zwłaszcza na klarnecie, grał już dawno temu na „Cierpieniu i Wypoczynku”).
Dalej Fisz, który, jeśli już obdarza kawałek tekstem (co nie zdarza się zawsze), to prezentuje się w wysokiej formie, sypie rymami, porównaniami, jak chyba nigdy dotąd. Poza tym jest też agresywny w manierze, czego dotychczas nie prezentował (wcale mi tego nie brakowało). Jednak znów będzie ‘ale’, po pierwsze nie rozumiem odwoływania się do hiphopowej metody ‘beefu’, przechwalania się, wyzywania innych ‘emce’. Fisz zawsze uciekał od szufladkowania go w hip hopie, a teraz tak otwarcie (i w sumie banalnie) odwołuje się do jego chwytów. Bardziej udaną wycieczką w te rejony jest kompozycja tytułowa, gdzie przechwałki na temat tego, że BO jest numerem jeden zostają stopniowe przykryte i wmieszane w gąszcz dźwięków. Także całkiem interesującą dekonstrukcją piosenki jest „Tit’nsi wolflook”, gdzie patent polega na puszczeniu tekstu od tyłu. Choć w gruncie rzeczy są to takie jednorazowe dowcipy, które z początku bawią, ale potem okazują się niewystarczające dla udźwignięcia utworu.
W jeden schemat (muzycznie) wpisują się „Lassister”, „Chico science’s karaoke dance party” i „Łącznik”. Gdyby ten model gwarantował wiele emocji jego ciągłe wykorzystywanie tak by nie doskwierało, ale męczące są zabiegi mające na celu jego urozmaicenie. Perkusja gra nonszalancko, gęsto, bas sunie lekko, Trzaska dmucha zachowawczo. Do tego czasem trochę elektroniki, a czasem trochę więcej – jednak generalnie elektronika odgrywa rolę zdobniczego detalu, smaczków, jest schowana za instrumentarium. Wyjątkiem są chaotyczne, rozbuchane „Ait” i „Stay another day”, ten drugi to kolejna radosna pioseneczka Bunia, w stylu, jakiego próbował na „Proffesioneller Klang”, którego niestety nie trawie.
Dobra wystarczy, nie chcę się wyzłośliwiać nad tym albumem – a moje zdanie już chyba znacie. Być może jest tak, że już powinienem czego innego szukać muzycznie, być może nie rozumiem, jakiegoś ‘dowcipu’, którym jest ten album. Mój brat traktuje go w ogóle jako przyjemny wygłup, jednak moim zdaniem to kłóci się z hasłem, jakim anonsowano „Numer Jeden” na stronie Asfaltu, że jest to opus magnum polskiego offu. No chyba, że wygłup może być opus magnum…tu jednak warto dodać, że kiedy inna supergrupa – The Users wydała swój „Nie idź do pracy” to potrafiła związać ze sobą pierwszorzędną jakość muzyki i dowcip, przy tamtym albumie można było się uśmiać.
Szkoda, że płyta, która (w założeniu, w idei) niosła wielki potencjał, jest w efekcie tak powierzchowna, mruga oczkiem, stroi miny. Szkoda, że tak bardzo pachnie to !!!. Szkoda, że nie ma nic z klimatu niekończących się improwizacji, jakie dawali na koncertach, które były jednocześnie transowe i ekstatyczne, a zespół był niczym fontanna pomysłów. Na płycie tylko jeden utwór trwa 8 minut reszta jest zdecydowanie krótsza, często jakby tylko naszkicowana.
Jest w tej fajnej muzyczce fajnego zespołu bardzo wiele chwytów naciąganych, które mnie mocno drażnią.
2006







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Lider
Lider
16 lat temu

Dziwne…puszczałem Tit nsi wolflook od tyłu i co? I tak nic nie zrozumiałem tekstu bo też jakieś wygibacze językowe były. A ogólnie płitka bardzo fajowska. klap klpa bardzo fajny 😉

emsiteo
emsiteo
17 lat temu

jeśli komukolwiek ta plyta może się nie podobać to znaczy, że nigdy nie kochał własnej matki

emsiteo
emsiteo
17 lat temu

jeśli komukolwiek ta plyta może się nie podobać to znaczy, że nigdy nie kochał własnej matki

kugiesześć
kugiesześć
17 lat temu

ale niestety nazwiska same nie grają. ten album tylko to potwierdza.

czupakabrass
czupakabrass
17 lat temu

prosze nie zapomnac ze Bassisters Orchestra jest Numer Jeden ;))

kugiesześć
kugiesześć
17 lat temu

jest za krótko, rzeczywiście.
rzeczy typu: ZŁota Drużyna można by pociągnąć trochę szerzej.

Aes
Aes
17 lat temu

Mnie plyta w sumie chyba nie rozczarowala. Po wysluchaniu promomixu oraz singla Live at Wrzesz nabralem sporo dystansu. I wyszlo mi to chyba na dobre. Sumujac, plyta nie porywa, ale calkiem przyjemnie sie jej slucha. No i wbrew temu, co napisane powyzej, to czasem na prawde zabawna (ehh, te gierki slowne Fisza).

PS: Dzis chlopaki byli w Radiu Jazz. Wysluchanie prawie polgodzinnego wywiadu z nimi pozowolilo mi lepiej zrozumiec o co chodzi w tej plycie – to po prostu jeden, wielki spontan 🙂

Polecamy