O tych młodzianach z Toronto magazyn Loud And Quiet napisał ostatnio: „the most exciting and original band in the world right now”. Słuszna aklamacja – right now i ani chwili dłużej…bo pewnie za rok będą musieli przeskoczyć samych siebie, co łatwe nie będzie. Bo Crystal Castles to wytwór współczesności o świeżości najpierwszej, ale też i pewnie niedługo przebrzmiałej.
Bo na tym polegają jednosezonowe fenomeny, o których będziemy jednak pamiętać i za kilkanaście lat. Zapisem tych czasów będą chociażby ich remiksy Klaxons („Atlantis to Interzone”) czy Bloc Party („Hunting for Witches”), którymi utorowali sobie drogę do tzw. publicity. Rok 2008 to czas kolejnych mutacji elektropopu. Crystal Castles mają na siebie pomysł prościutki – wszczepić swemu komputerowi chip z Atari 5200, tak by otrzymać brzmienie znane z Donkey Konga, Henrys House, Boulder Dash czy…Crystal Castle.
Jeśli myślicie, że to kolejne Gameboyzz / Mikroorchestra Project, to jesteście w grubym błędzie. To najprawdziwszy 8-bitowy trash pop, zaskakujący hitowymi harmoniami, bezbłędną parkietową orientacją oraz odpowiednim ładunkiem oldskulowej abstrakcji. Naszym rodakom zabrakło zdolności przekształcenia eksperymentu dla wtajemniczonych w estetykę niosącą znamiona uniwersalności, dającą owoce, które można by polecić w ciemno niemal każdemu. Tymczasem Ethan Kath i Alice Glass, niczym Pac Man, z łatwością pożerają kolejne niezdobyte dźwiękowe połacie lowtechowego poletka, wypluwając hity, hity i jeszcze raz hity – bezbłędnie opanowujące te części mózgu, które odpowiadają za ustawiczne nucenie sobie raz zasłyszanych numerów. Alice Glass drze się wniebogłosy, to znów podśpiewuje jak lolita, stęka i ani na moment nie spuszcza z tonu, a jej naszpikowany efektami głos jest niepodobny do niczego, z czym mieliście okazję się zetknąć. Ethan produkuje doskonałe, soczyste ośmiobity, które to drapią uszy punkowym pazurem, to rozbrajają bogactwem pomysłów i kotłujących się dźwięków. Podstawą jest niezmiennie archaiczne, stylowe, przegięte italo electro i new wave. Recepta banalna jak level pierwszy w Crystal Castle, ale trudno znaleźć kogoś, kto wcześniej zaproponowałby podobny zestaw dźwięków cieszących uszy dużych dzieci. Może Dat Politics? Może.
Crystal Castles to jakość sama w sobie i jeden z głównych punków odniesienia dla współczesnej nowobrzmieniowej (sic!) sceny. A w końcówce debiutanckiej płyty ostatecznie dobijają eteryczną, gitarową quasiballadą Tell Me What To Swallow – nie można się nie zakochać.
2008

nowa płyta mnie się nie widzi.
Pierwsza w Polsce strona o Crystal Castles – http://www.crystalcastles.pl – zapraszamy 😉
Właśnie kupiłam ten album. Pierwsze wrażenia: wokal – super, rytm – super, pachnie latami 80-tymi. Ale na tym zachwyty moje się kończą. 8-bitów to dla mnie nic nowatorskiego, mam wrażenie że prędzej czy później każdy wykonawca muzyki elektronicznej po to sięga. Jakby wyrzucić połowę utworów z albumu byłoby naprawdę dobrze, a tak zaczyna być w pewnym momencie nudno. Parę utworów „mocnych”, reszta to zapychacze miejsca.
w tym roku opener to impreza obowiazkowa, wlasnie ze wzgledu na crystal castles. prosta muzyka z wulkaniczna energia i brzmieniem z fliperowego salonu gier. no i alice glass, ta dziewczyna to sceniczne zwierze i zwierzecy magnetyzm w jednym. ma to ,cos, co nie pozwala od niej oderwac wzroku! ;P
Będą w tym roku na OPENER 2009
slyszalem kawalki crimewave, magic spells i vanished, jak dla mnie bomba 🙂
a tutaj ciekawa dyskusja na forum producentów muzyki 8bitowej – o tym jak to sobie CC pozwala na podkradanie cudzych dźwięków (i grafik zresztą też):
http://8bitcollective.com/forums/viewtopic.php?id=4417
..ja sam narazie recenzowanej płyty nie słyszałem. kawałki z myspace całkiem mi się podobają. ale z tą oryginalnością, to bym nie przesadzał. takie kapele z francji jak ben et bene czy kap bambino juz od dawna nagrywają muzkę w podobnych klimatach (i wg mnie robią to lepiej).
genialna śmieciowa płyta, to coś więcej niż brzmienie, to intelekt.
Slaby album, po raz 100 pieciesiaty ósmy sid i atarowe kulfony, do przesady ale nic nowego czego by sie nie mozna bylo doszukac w innych , wczesniejszych dokonaniach gdziekowiek.Aranzacje i melodie racej smutno zamulające niz energetyczne, zabawy efektami jakies takie z epoki ktora juz minela niz ktora jest obecnie lub nadejdzie.Takie mocne dwa plus.
Wyśmienity album. Może miejscami nierówny, ale przynajmniej nowe, wcześniej nieznane kawałki coś wniosły, a nie jak u wielu podobnych bandów, gdzie longplaye są tylko hitami z EP-ek i dodanymi nowymi wypełniaczami.
hm…płyta u mnie na dysku juz długo i jakos sie nie przebila do świadomości…gdyby nie medialna nagonka pewnie by przepadla w zapomnieniu…nie powiem miejscami aranżacyjnie ciekawa, ale zabawy odskulowymi atari czy na czym ja tam nagrywali to nie towrzywo na caly album.