Wpisz i kliknij enter

Editors – An End Has A Start


Editors zabłysnęli dwa lata temu debiutanckim „The Back Room”. Panowie byli wyraźnie zainspirowani nową falą: Joy Division, Echo And The Bunnymen, wczesnym REM i przede wszystkim Interpolem, toteż prochu nie wymyślili, a niekiedy posuwali się wręcz do plagiatu. Nadrabiali jednak talentem do znakomitych melodii i nieograniczonymi pokładami energii, co czyniło ich twórczość akceptowalną i momentami błyskotliwą, ba – obiecującą!
Nowicjuszom wiele się wybacza, mając na uwadze, że – o ile wykazują potencjał – będą rozwijali się w miarę kolejnych krążków. Zespół rokował naprawdęnieźle. „I won’t disappoint you”, słyszymy w utworze tytułowym. Niestety, Tom Smith nie dotrzymuje obietnicy – premierowy materiał rozczarowuje. Editors stali się własnym cover-bandem. „An End Has A Start” to nie tyle kontynuacja debiutu, co jego nieudolna kopia, pozbawiona młodzieńczej świeżości i chwytliwych melodii. Utraciwszy główne atuty, grupa obnażyła poważny deficyt pomysłów. Kiedy próbuje urozmaicić swój wytarty styl, przestaje radzić sobie z konwencją i w efekcie szarżuje. Kompozycje stały się rozlazłe, przekombinowane, wysilone. Nie ma w nich nic, co zostawiłoby po sobie jakiś ślad. Wszystko zlewa się w jedną, pospolitą masę, którą słyszeliśmy tysiące razy w tysiąc razy lepszych wykonaniach. Rzecz jasna, nie chodzi o nowatorstwo, ponieważ czasy rockowych prekursorów dawno minęły. Chodzi o to, by porwać atmosferą oraz zainteresować zgrabnymi utworami. Kwartet zaś po prostu nudzi. Nie idzie do przodu, tylko stoi w miejscu. A w muzyce bezruch jest równoznaczny z regresem.
Koniec rzeczywiście ma swój początek. Szkoda by było, gdyby tytuł tego przeciętnego krążka okazał się proroczy.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
nefilim
nefilim
15 lat temu

No cóz o gustach sie nie dyskutuje 🙂 Ktos musial napisac taka recenzje, rozmija sie ona z moja w 100 %. Album rewelacyjny, w odroznieniu od „The Back Room”. Slucham od 2 m-cy i stale z wielka ochota siegam po tą płytę.

alan breck
alan breck
16 lat temu

Duże rozczarowanie debiut był bardzo obiecujący, melancholijny a zarazem na swój sposób przebojowy
Nowa płyta to póście na komercje. Bliżej im teraz do coldplay niz do joy division

K
K
16 lat temu

już wcześniej pisałem, że płyta jest lepsza niż nowy interpol, ale nie wykłócajmy się kto ma rację, tylko zwróćmy uwagę na to, że wyborcza podała, że w listopadzie editors przyjadę na koncert do warszawy.

T.a
T.a
16 lat temu

Po przeczytaniu tych słów nawet śmieszne wydało mi się, że bronię tego albumu jak niepodległości, ale po prostu dawno tak świetnie nie bawiłem się podczas słuchania rockowej płyty. Wiadomo, nie mamy tu do czynienia z poważną sztuką, ba, nawet z jakąś nową jakością, ale nie warto chyba skreślać Editorsów. Ich główny problem polega chyba na tym, że biorą samych siebie nazbyt poważnie i wciąż mają problem z wypracowaniem swojego stylu; no cóż mamy przynajmniej cudownie jazgotliwe gitary i ekspresyjny wokal o miłej barwie, to już coś. No, dość już mojego gderania.

T.a
T.a
16 lat temu

Tego zbioru utyskiwań nie sposób chyba nazwać recenzją. Wydaje mi się, że autor przesłuchał tę płytę tylko raz. Pozbawiona chwytliwych melodii – utwór tytułowy, The racing rats, Escape the nest, Bones wydają mi się archetypowym przykładem chwytliwych melodii. Kopia debiutu? Brzmienie od razu sprawia wrażenie bogatszego, debiut był miejscami nazbyt surowy. Dlaczego młodzieńczej energii autor oczekuje od zespołu , który chce dojrzewać, a nie gonić w piętkę. Wystarczy obejrzeć Editors na żywo, by przekonać się, że energii im nie brakuje. Argument, że wszystko zlewa się w pospolita masę jest zupełnie nietrafiony – już trzy pierwsze utwory tworzą ładną dynamiczną i kontrastującą całość.

fr
fr
16 lat temu

ej, nie przesadzajmy, bo nie jest az tak zle. pierwsza plyta tez nie byla zadnym odkryciem, i na tle reszty indi-bendow rowniez nie brzmiala jakos wyjatkowo. wystarczy wziac pod uwage nieustanne porownywanie i stawianie w szeregu obok siebie editors i interpolu. przy czym interpol rowniez nie popisal sie odkrywczoscia ani zdolnoscia do kreowania nowosci – ani przy drugim ani przy trzecim albumie.
plyta jest rowna i calkiem w porzadku. nie zgodze sie z tym, ze panowie stracili zylke do tworzenia ladnych i wpadajacych w ucho melodii, bo wystarczy przesluchac ten album raz i zdecydowanie kilka kawalkow zostaje w glowie.
nowosci i fajerwerkow nie ma, jasne. pytanie brzmi tylko, czy w konwencji, w ktorej nagrywaja i dzialaja editors i reszta kapel opierajacych sie na joy division itd, da sie w ogole wykreowac cokolwiek na ksztalt mistycznego oswiecenia.

poza tym – odwieczny nacisk na zespoly, zeby wciaz i ciagle sie rozwijaly czasem traci sens. wystarczy spojrzec na bloc party, ktore zupelnie zmienilo kierunek na drugim albumie i troche, imho oczywiscie, stracili na jakosci.

Radek
Radek
16 lat temu

Prawda- po debiucie który uwazam za absolut nagrali coś czego nie da się opisać inaczej jak tylko jednym słowem – żenada.

Polecamy