Wpisz i kliknij enter

Kaada – Music For Moviebikers


To już drugi album z łabędziem na okładce, który ośmielam się recenzować – pierwszą ofiarą mojej muzyczno – ornitologicznej ciekawości padła Trost i jej płyta „Trust me”. Jednak o ile Trost upodobała sobie krwiste i złośliwe łabędzia oblicze, John Erik Kaada niejako oddaje mu cześć, pokornie dzierżąc w dłoniach jego ciało.
„Music for moviebikers” jest trzecim albumem tego norweskiego instrumentalisty, cechującego się m.in. wyglądem psychopaty. Całość nagrana została na żywo w cokolwiek klasyczny sposób – w towarzystwie 22–osobowej orkiestry, bez udziału elektroniki. Kaada wzbogacił tradycyjną linię melodyczną o brzmienie niezwykłych instrumentów: szklanej harmonijki i psałterionu. Album przypomina ścieżkę dźwiękową do filmu, który artysta uformował z własnych pomysłów i fantazji. Jest odrealniony, hipnotyzujący, stanowi swoistą fuzję gatunkową; zupę, która łączy znane smaki w nieznany dotąd sposób. Jest jak nieustająca droga somnambulika, spacerującego po dachach, zjeżdżającego po rynnach, huśtającego się na gałęziach drzew. Jak niewyraźny odcisk dłoni bezdomnego barda. Chwilami rzewna, cmentarnie przejmująca, przypominająca „Murder Ballads” Nicka Cave’a („Smiger” i „Birds of pray”). Innym razem ujmująca paletą dźwięków, snującą się bajecznie pomiędzy wierszami (oprawione w ramy islamskiego poematu „Mainstreaming”).
Muzyka Kaady przywodzi na myśl twórczość Jona Briona (dźwięki rodem z „Zakochanego bez pamięci” zaklęte w utworze „The small stuff”), Yanna Tiersena (poruszająca niemal tak głęboko, jak sama historia tej niezwykłej postaci – „Julia Pastrana”), Ennio Morricone (westernowe, gorzkie „Daily living” i „The mosquito and the abandoned old woman”), Danny’ego Elfmana (niczym motywy zaczerpnięte z „Edwarda Nożycorękiego” w „From here on it got rough”; snujące się leniwie „Retirement community” oraz przepiękne, udekorowane dzwonkami „Spindle”). Album stanowi pełną prostoty, wyważoną, ale i eklektyczną konstrukcję. Zdaje się odzwierciedlać grę wyobraźni i jawy, albo scenariusz utopijnej podróży w czasie. Wokal prawie nie istnieje, pojawia się chwilami jako sporadyczny wrzask, drobny szept lub eteryczny lament. Atmosferą płyta przypomina rozemocjonowaną, histeryczną twórczość Third Eye Foundation i This Mortal Coil. Nurza się w iście grobowej stylistyce, przełamanej filmową inspiracją. Lubię, kiedy muzyka i film stają się jednym ciałem. Aż moc truchleje.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
kim
kim
16 lat temu

W niczym TEF i TMC nie przypomina KAADA zupełnie w niczym…płyta ładna ale zgoła odmienna od od w/w zespołów.

Polecamy