Wpisz i kliknij enter

Gameboyzz Orchestra Project – Wywiad

Nam jest coraz lepiej w tym zespole i coraz lepiej się gra. Nie chcemy z niego zrezygnować, ponieważ stanowi on swego rodzaju eksperyment życiowy. Część składu nie grała wcześniej samodzielnie na niczym. Część, jak Jarek, ja czy Mariusz, to zawodowcy, czyli ludzie, którzy udzielali się już i udzielaj± nadal w innych projektach. Fascynuj±ce było obserwowanie powiększaj±cego się zespołu, który w końcu stał się zespołem z prawdziwego zdarzenia, gdzie każdy coś od siebie dokłada i gdzie tworzy się taki muzyczny dyskurs gameboyowych erudytów. Przy okazji wrocławskiej „Fuzji Dźwięku integrującej alternatywne środowisko muzyczne Dolnego Śląska nadarzyła się okazja rozgryzienia (?) fenomenu mieszanego sekstetu skupionego wokół dwóch zawiadujących, Jarosława Kujdy i Pawła Janickiego. Gameboyzz Orchestra Project to rzecz czysto postmodernistyczna, boys/girlsband XXII wieku, muzyczni erudyci buszujący w śmietnisku kultury popularnej z równą rozkoszą, co coweekendowi łowcy puszek w centrach wielkich miast, w końcu prześmiewcy, którzy puszczają oko spoza masek swych śmiertelnie poważnych oblicz…czekając na zaproszenie od organizatorów Warszawskiej Jesieni.

Tomek Sobczak: Wasza strona i-netowa jest maksymalnie naładowana wszelkimi informacjami na temat Gameboyzz Orchestry. Chciałbym jednak bezpośrednio usłyszeć coś więcej na temat sposobu w jaki kreujecie muzykę, jak również na temat niej samej. Przeciętnemu konsumentowi kojarzyć się możecie z gierkami, Gameboyem, Nintendo, tymczasem zapraszają Was na festiwale typu Ars Electronica czy Transmediale…

Jarosław Kujda: To może małe sprostowanie na początek. Nie lubimy Nintendo, bo Nintendo też nas nie lubi. Nie chcą nam patronować.:)

Paweł Janicki: To skomplikowana sytuacja, dlatego że na ogół artyści źle współżyją z korporacjami. My, mimo najszczerszych chęci, też nie możemy sobie tych stosunków ułożyć. Nietypowe wykorzystanie Gameboya do pewnego momentu bardzo leżało Nintendo reklamowo, ale później przestało się najwyraźniej pokrywać z ich planami reklamowymi i próbowali nas w związku z tym trochę przystopować. Sytuacja jak w przypadku Pan Sonica (wcześniej Panasonic – przyp. TSS), wykorzystywanie nazwy marki itp. Ale my nie robimy z tego ikony i wojować nie będziemy

JK: Nie pasujemy do polityki firmy, bo nie używamy autoryzowanego oprogramowania Nintendo. To jest właśnie ten problem.

PJ: : Trudno na nas zarobić. Sami mało zarabiamy na tym, a co dopiero inni…

TS: No dobra, ale co z Gameboyzz Orchestrą? Czy większość wie, o co chodzi, słysząc nazwę po raz pierwszy? 🙂

JK: Chciałbyś pewnie, abyśmy atrakcyjnie opowiedzieli o naszej działalności…

TS: Bardzo bym chciał, bo lubię słuchać gwiazd mówiących bezpośrednio do mnie, a nie np. poprzez sieć. 🙂

JK: Tworzenie muzyki na Gameboyu jest raczej mało atrakcyjne, zwłaszcza obsługa trackerów. To są bardzo oldskulowe programy do dźwięku i raczej nieprzyjazne użytkownikowi z samego założenia.

TS: No, ale chyba sobie jakoś radzicie, skoro dwie laski są w Waszych szeregach.

JK: Tyle że one akurat trackerów nie używają.:)

PJ: : Jeśli chodzi o dźwięki i performance, to my wymyśliliśmy sobie taką ich postać, której ludzie zazwyczaj się boją. Gramy bez ruchu, wionie od nas nudą. Okazuje się, że siedząc ot tak po prostu i dając występ tak mało wizualnie atrakcyjny, można zauważyć, że ludzie paradoksalnie bardziej się na nim skupiają. Jeśli w dodatku lubią samą muzykę, to powstaje bardzo energetyczna sytuacja. Nam się to bardzo podoba. Z drugiej strony jest tak, że na Gameboye przenosimy całą masę patentów z muzyki współczesnej, ale też z popularnej, czasami nieco już przeżytej typu punk rock. I wiesz, niby mówi się, że te nowe brzmienia coś w siebie inkorporują, ale większość współczesnych zespołów elektronicznych jest szalenie jednorodna brzmieniowo i te patenty są kopiowane w jednakowy sposób. Natomiast przeniesienie na zestaw Gameboyów różnych strategii tworzenia dźwięku powoduje to, że wszelkie pomysły wzięte z różnych stylistyk zaczynają być koherentne, nabierając zarazem nowych znaczeń. To jest taki nasz klucz do sukcesu.

TS: Czy w związku z tym zdradzicie jeden ze sposobów w jaki transponujecie wspomniane przez siebie wątki z różnych stylistyk na grunt estetyki 8-bitowej? Jak to wygląda od strony technicznej, szczególnie podczas występu?

PJ: : Na samym początku do generacji dźwięku używaliśmy zarówno gier, jak i sampli z nich pochodzących. Z biegiem czasu następowała oczywista ewolucja i nasze umiejętności też poszły do przodu, rozwinęło się również oprogramowanie muzyczne na konsole, trochę dzięki naszemu udziałowi i animowaniu tej sceny. Korzystamy głównie z trackerów albo ich mutacji. Natomiast w ujęciu muzycznym i mnogości stylistyk i inspiracji, które słychać w tej muzyce, ważny jest fakt, że jest nas sześcioro. Dzięki temu można zaaranżować sporo rzeczy. Nigdy nie opieraliśmy naszej pracy na trickach, efekciarstwie, tylko – co może zabrzmieć banalnie – na pracy. Po prostu dłubiemy i dłubiemy w tym dźwięku, aż zacznie wychodzić w formie, która nam pasuje.

TS: W jakim stopniu Wasze występy są improwizacją, a w jakim wcześniej zaplanowanym, wystudiowanym procesem?

PJ: : W tej chwili jest to w niemal stu procentach improwizacja. Sukcesywnie coraz mniej używamy wcześniej skomponowanych patternów, a coraz więcej dźwięków i struktur tworzonych na żywo. Graliśmy ostatnio koncert w Katowicach, który zaczęliśmy od takiego właśnie patternowego grania, które się bardziej z nami kojarzy, lecz pod koniec poszliśmy w kierunku czystego noiseu, więc była to czysta improwizacja.

TS: Skoro mówimy o wpływach i różnych klimatach w Waszej muzyce, to może opowiecie coś o inspiracjach. Jaka płyta dupnęła Wami ostatnio najbardziej?

JK: My Robot Friend Hot Action.

TS: A tak, ostatnio ściągnąłem sobie tę płytkę. Bodajże z wytwórni Safety Scissorsa.

JK: Tak. Dwa razy graliśmy na żywo z My Robot Friend. Rozwalili nas wizualnie i treściowo.:)

PJ: : MRF jest doskonały zarówno jako muzyk, jak i performer. Jest bardzo ruchliwy na scenie, kompletne przeciwieństwo nas. A co do inspiracji, to kręci nas estetyka wyrosła na gruncie muzyki elektroakustycznej zwana microsound, nie mylić z click techno. Termin microsound dotyczy zajęcia się artystów tą niemal fizjologiczną stroną słyszenia dźwięku. Oni posługują się na przykład kategoriami impulsów, impulsów szumów, tonów…

TS: Czy macie w planach płytę?

JK: Cały czas mamy w planach, tylko nie możemy się jakoś zebrać.

TS: Kto by mógł to wydać?

JK: Pewnie ten, który chciałby.:)

PJ: : Są propozycje. Żadna nie jest jednak na tyle wybitna, żebyśmy się na nią fiksowali. Planowaliśmy dla pewnej brytyjskiej wytwórni wydawnictwo koncertowe, ale wszystko rozeszło się po kościach. To była wytwórnia, która zajmowała się muzyką familijną i szefostwo w pewnym momencie spasowało. Materiał tworzony studyjnie powoli powstaje i w pewnym momencie zaczniemy dla niego szukać wydawcy, ale najpierw chcielibyśmy ten album skończyć. Nie chcemy jednak, aby ten materiał był kopią tego, co robimy na żywo. Mamy inne podejście do pracy w studiu i stąd chcemy uzyskać inne efekty.

TS: Kto ma wiążący wpływ na muzykę, kompozycje, materiał grany na koncertach?

PJ: : Oczywiście to ostatnie jest wynikiem wspólnej improwizacji, jednak my obaj sterujemy na żywo całością poprzez kontroler miksera, choćby zmianę typu głośno-cicho. Zespół jednak stosuje i wyznaje zasady demokracji. Każdy pomysł jest wykorzystywany.

JK: Nie ma prób, każdy sam coś w domu przygotowuje. Koncert jest momentem, w którym się spotykamy i gramy go na zasadzie jam session.

TS: Projekt powstał jako fanaberia towarzysząca WRO 2001…

PJ: : To był rodzaj żartu, który jakoś nadspodziewanie się sprawdził. Wykorzystywaliśmy konsole również wcześniej w innych projektach, nie afiszując się tym bynajmniej. Jarek pracował wtedy nad pewnym rodzajem książki elektronicznej na Gameboya zwanej Artron i do tego wymyśliliśmy jeszcze koncept performanceu.

TS: No właśnie, co z pobocznymi projektami, o których również można przeczytać na Waszej stronie? Gdzie można je usłyszeć i w jakim stopniu poświęcacie im uwagę w porównaniu z Gameboyzz Orchestrą?

JK: Jest mój projekt Kunstbande SLA. Tam po raz pierwszy swego czasu użyłem Gameboya jako automatu perkusyjnego. Gramy elektro-psycho-rock, muzykę w znacznym stopniu improwizowaną, bez wokalu, natomiast jest trochę tradycyjnych instrumentów. Wszystkiego można się dowiedzieć na ten temat na stronie www.kunstbande.prv.pl.

PJ: : Ja na co dzień zajmuję się mniej więcej tym samym, co w Gameboyzz, czyli tworzeniem bardzo szeroko pojętej muzyki. Głównym projektem jest coś, co nazywa się Ping Melody. Projekt ten miał również swoją premierę na WRO. Używam w nim internetu do przekształcania dźwięku klasycznego instrumentu muzyka, który go obsługuje. I to jest coś, czego można posłuchać głównie poza Polską, bo u nas bardzo rzadko udaje się zorganizować takie sety. Ostatnio miało to miejsce na festiwalu VIPER 2004 w Bazylei. Następny zapewne będzie w czasie kolejnego WRO już w maju (http://ping.wrocenter.pl – przyp. TSS.).

JK: Wracając jeszcze do naszych projektów…Mariusz Jura, inny członek zespołu, ma solowy projekTS Mariusz odpowiada w Gameboyzzach za bity, ciężkie rytmy, za groove.:) Jego stylistyka to hardcore, gabba, twarde techno.:)

PJ: : Mariusz jest zwany często Gabba Papą albo Osamą Ben Gabberem.:)

TS: Czy słyszeliście płytę Aleca Empire pod pseudonimem Nintendo Teenage RoboTS „We Punk Einheit?

JK: Jasne. Całą muzykę skomponował za pomocą urządzenia, którego też używamy – jest to kamera do Gameboya. To rodzaj bardzo prymitywnego aparatu cyfrowego do Gameboya, samplera. Tam jest fajne oprogramowanie, które – co najśmieszniejsze – nazywa się DJ i przypomina ubogą wersję ReBirtha. Za pomocą tego programu Alec stworzył swój album. Ale nie podoba mi się ta płyta.

TS: Ściągnąłem sobie kiedyś parę kawałków z tej płyty i jeden skojarzył mi się z przemarszem mrówek.

PJ: : Wiesz, weź pod uwagę, że to Niemiec. Twoje skojarzenie, myślę, nie jest przypadkowe.:) A jeśli chodzi o tę specyficzną technologię?hmm, słuchamy bardzo dużo rzeczy scenowo-elektronicznych, low-techowych, jednak zdecydowanie staramy się poza tę scenę wykraczać i nie robić z technologii ikony. Dużo tego typu projektów bazuje właśnie na streszczaniu się w technologii, co dla nas jest trochę męczące.

JK: Większość światowej sceny gameboyowej uważa nas za odszczepieńców, ponieważ używamy nowych konsol, a to już stanowi małe faux pas w kontekście sceny. Dodatkowo wadą jest to, że staliśmy się znani, a tymczasem scena uformowała front pseudopunkowy – stare konsole i granie coverów.

TS: A wy jesteście na tym tle hi-tech.:)

JK: Tak, aczkolwiek cały czas generujemy brzmienia 8-bitowe.:) Nowsze konsole są wygodniejsze w użyciu.

PJ: : Zrobiliśmy kiedyś utworek na płytę pewnego duńskiego artysty, któremu bardzo zależało na typowym, prawdziwym gameboyowym brzmieniu. Chodziło o cover pewnego numeru z lat 20. Zrobiliśmy go tylko i wyłącznie, korzystając z oprogramowania pecetowego, bardzo technologicznie zaawansowanego. Wysłaliśmy mu to i był zachwycony tym prawdziwym low-techowym brzmieniem. To przykład na to, że technologia nie jest dla nas żadnym fetyszem.

TS: Jak kobiety radzą sobie z elektroniką?

JK: Myślę, że bardzo dobrze. Moja żona na przykład bardzo lubi click techno i w Gameboyzzach to słychać, bo głównie takimi dźwiękami się zajmuje. Siostra z kolei robi ciężkie groovey, czuje to, ponieważ wychowała się na muzyce brata.:)

PJ: : A moja dziewczyna nagrywa nas kamerą, więc też sobie daje radę z elektroniką.:)

TS: Który z występów na prestiżowych festiwalach i innych eventach utkwił Wam szczególnie w pamięci i dlaczego?

JK: Ja mogę powiedzieć o występie w Studiu Eksperymentalnym STEIM w Amsterdamie, które nas zaprosiło. Bardzo elitarne, a przy tym małe studio. Ale atmosfera panująca wśród kameralnej publiczności sprawiła, że materiał, który tam zarejestrowaliśmy, idealnie nadawałby się na płytę.

PJ: : Bardzo fajnie było również w klubie Transmediale w Berlinie, gdzie w sumie graliśmy dwa koncerty: jeden na otwarciu, a drugi w klubie kilka dni później. Ten na otwarciu, niby prestiżowy, wyszedł fatalnie, bo czuliśmy, że gramy do kotleta, w klubie zaś było fantastycznie, graliśmy chyba z pięć godzin, jamując z pewnym zespołem z Amsterdamu wykorzystującym Commodore C64 i piszącym na żywo oprogramowanie.

JK: Oni generują w czasie rzeczywistym w BASICu totalny noise. Total odpał! 🙂

TS: Czy na te imprezy dostajecie zaproszenie czy może wykazujecie własną inicjatywę w tym kierunku?

PJ: : Występ na Ars Electronice stanowi odpowiednik Oskara dla artystów zajmujących się sztuką nowych mediów. Generalnie inicjatywa wychodzi od strony organizatora festiwalu. Natomiast chyba nic nie stoi na przeszkodzie wysyłać demówki chociażby do mnie, ponieważ ja sam zajmuję się m.in. dobieraniem artystów na WRO.

TS: A Sonar?

PJ: : Mieliśmy wystąpić na tym festiwalu, ale nie pamiętam już, dlaczego do tego nie doszło.

JK: Możemy natomiast zdradzić, że w październiku zagramy w Madrycie, zresztą informacja jest na stronce.

PJ: : Zagramy również w Danii na festiwalu, którego założeniem jest promocja młodych, ale obiecujących zespołów.:)) Grały tam ekipy, które muzycznie obsługiwały np. Bjork i artystów północnoeuropejskich.

TS: Czy jest ktoś, z kim szczególnie mocno chcielibyście wystąpić w duecie. Gameboyzz Orchestra Project vs…?

JK: Limahl, zdecydowanie Limahl, zwłaszcza że ostatnio się chyba reaktywował i nadal koncertuje. W Polsce chyba też był. To byłoby ciekawe doświadczenie zagrać z nim razem.

TS: Samantha Fox też ponoć przeżywa swój comeback…

JK: Tak, to kolejna ikonka popkultury, z którą można by zrobić coś ciekawego.:)

TS: Jak oceniacie renesans lat 80.?

JK: Z polskich wykonawców polecam Krzyż Kross, chłopaki oczywiście robią muzykę na Commodore, ale wychodzi im coś w rodzaju disco punka. Z mojej ostatniej rozmowy przeprowadzonej z dr Krzyżem, liderem zespołu, na gg wynika, że muzyka stanowi zaledwie tło dla przekazu debilizmu.

PJ: : Ten cały renesansowy ruch jest rzeczywiście przyjemny, zabawny itp. Myślę jednak, że mimo wszystko, ma on krótkie nogi.

JK: Taki ejtisowy avant pop nie jest do końca naturalny, jest zbyt stylizowany i za dużo na tej scenie podobnie brzmiących projektów.

TS: A gdyby któregoś dnia zadzwoniła do Was – wzorem Madonny, która proponowała współpracę Aphex Twinowi – jakaś supergwiazda i zaproponowała współpracę na Waszych zasadach?…

PJ: : Myślę, że bardzo byśmy podziękowali jej za to, że się interesuje naszą muzyką. Niemniej różnica stylistyk jest dla nas w tym przypadku tak potężna, że nie spodziewamy się, aby ta współpraca mogłaby być twórcza. Mając dosyć dużo propozycji współpracy, bardzo rzadko z nich korzystamy, ponieważ dziś jest kwestią mody współpraca tego z tamtym. Takie projekty tracą w wielu przypadkach tożsamość składowych wchodzących w te projekty, czyli artystów. My szanujemy własną i innych tożsamość, w związku z czym nie wchodzimy w tego typu produkcje.

JK: Czasami można jednak pójść na kompromis. Zgłosiła się do nas pewna włoska metalowa kapela z propozycją remiksu. Materiał, który nam przesłali, nie do końca nam podchodził, ale zdecydowaliśmy się na ten krok, ponieważ zgodził się na to samo Mike Harris, a jest to postać, z którą warto znaleźć się na jednej płycie.

PJ: : Były też sytuacje, w których potencjalnie twórcza współpraca okazywała się nietwórcza, ponieważ nadesłany materiał miał tak fatalną jakość, że właściwie z litości godziliśmy się na współpracę. Te doświadczenia nauczyły nas, że telefoniczny sposób załatwiania takich spraw jest co najmniej nieodpowiedni. Bardziej interesuje nas rozwijanie takich akcji bezpośrednio; ludzie się poznają, nabierają zaufania do siebie i potem można coś robić.

JK: Spotykamy wielu artystów na festiwalach, których później widujemy jeszcze kilka razy. Niewykluczone, że z takich interakcji coś może wyjść. To chyba najlepszy sposób nawiązania takiej współpracy.

TS: Jaki macie stosunek do akademickiej muzyki współczesnej i imprez typu Warszawska Jesień? Mieliście może zaproszenie? 🙂

PJ: : Nie mieliśmy, choć myśleliśmy o tym, by zgłosić się do nich samodzielnie. Wydaje mi się, że są trzy odłamy muzyków, którzy siedzą w elektronice: akademicki, klubowy i niezależny.

TS: No właśnie, czy ten pierwszy, zazwyczaj nadęty i napuszony odłam, nie zjadł już jakiś czas temu własnego ogona?

PJ: : Jest to fakt oczywisty dla każdego, kto ma jakąkolwiek orientację w muzyce elektroakustycznej. Natomiast zarówno dla publiczności, jak i samych wykonawców, nader często jest to odkrycie i nie lada wyzwanie. I działa to oczywiście w drugą stronę – patenty niezależnej sceny elektronicznej stanowią banał dla akademików. Nie oceniałbym, który odłam jest najlepszy, każdy z nich rządzi się swoimi prawami, ma swoje słabe i mocne strony.

TS: A jak wygląda percepcja Waszych, programowo statycznych, występów przez publiczność?

JK: Są skrajne reakcje. Np. we Francji i w Niemczech jest bardzo kulturalna publiczność, która widząc, że my siadamy, siada sobie również i sympatycznie się uśmiecha. Polacy natomiast są bardzo żywiołowi. Nawet jeśli boją się czasem zaszaleć, nieśmiało podrygują. 🙂

TS: Jakie masowe medium wydaje się Wam fascynujące?

PJ: : Radio daje niesamowite możliwości. Od jakiegoś czasu odkrywam na nowo możliwości swojego starego odbiornika, m.in. to, że mogę słuchać nocnych rozmów taksówkarzy, które nagrywam i mam zamiar coś z tym zrobić. To moja ukochana audycja. Poza radiem oczywiście internet i książki.

JK: Ja mam podobne odczucia. Ostatnio mój mikser wyłapuje fale jakiegoś ruskiego radia, bardzo ciekawe zjawisko.:)

PJ: : To tlenki miedzi. Działają jak odbiornik kryształkowy?:P

TS: Mnie od dziecka fascynowały jingle i wszelkie formy dźwiękowego przekazu. Niekiedy wydawały mi się one bardzo psychodeliczne jak np. ten powstały na potrzeby „Kroniki sportowej emitowanej w I programie PR za czasów głębokiej komuny. Miałem po nim koszmary…:)

PJ: : Jingle mogą być koszmarne w inny sposób.:) Mamy bowiem tzw. zestaw inspiracji negatywnych. Są rzeczy, których nienawidzimy, ale wykorzystujemy w naszej muzyce. W taki właśnie sposób inspiruje nas popkultura, która w wydaniu polskim jest dość specyficzna. Popatrz na radio właśnie – najpopularniejszą radiostacją w Polsce jest Radio Maryja. Fonosfera tego radia jest naprawdę szczególna. Jeśli ktoś słucha jingli tam, to na pewno wie, o co chodzi…

TS: Jeden z nich jest taki dark-ambientowy…

PJ: : Dark ambient plus muzyka sakralna?:P

TS: Czy może być coś bardziej psychoaktywnego? 🙂

PJ: : Byłoby ciekawsze na pewno, gdyby zagrać to w skalach pentatonicznych.:) Wracając jednak do twego pytania?inną niepozytywną inspiracją jest, przyznajemy, ta sztywna muzyka akademicka, czyli taki medialny performance, granie bardzo seriously ze śmiertelnie poważnymi minami jakichś potwornych banałów. Czasami w ten sposób sprawdzamy, ile czasu publiczność jest w stanie wytrzymać jakiś repetytywny dźwięk.

TS: Czyli lubicie sobie z publicznością pogrywać.

PJ: : Tak, poszerzamy granice percepcji, testując przybyłych na nasze koncerty.:)

TS: Jak długo potrwa jeszcze ta przygoda z Gameboyami?

PJ: : Nam jest coraz lepiej w tym zespole i coraz lepiej się gra. Nie chcemy z niego zrezygnować, ponieważ stanowi on swego rodzaju eksperyment życiowy. Część składu nie grała wcześniej samodzielnie na niczym. Część, jak Jarek, ja czy Mariusz, to zawodowcy, czyli ludzie, którzy udzielali się już i udzielają nadal w innych projektach. Fascynujące było obserwowanie powiększającego się zespołu, który w końcu stał się zespołem z prawdziwego zdarzenia, gdzie każdy coś od siebie dokłada i gdzie tworzy się taki muzyczny dyskurs gameboyowych erudytów. Nie mamy ochoty tego przerywać, a jeśli nikt nas nie będzie słuchał, będziemy grać dla siebie. A ponieważ gramy zazwyczaj głośno, więc na pewno usłyszą nas sąsiedzi lub inne osoby z najbliższego otoczenia.

JK: W pewnym hotelu robiliśmy mały jam session po którymś koncercie. Podłączyliśmy się do wieży, a po godzinie nagle w gniazdku zabrakło prądu.

PJ: : Najpierw jednak odcięto nam telewizję, ponieważ sąsiedzi myśleli, że słuchaliśmy telewizji nieco za głośno.

TS: Nawiązując do tego, co mówiłeś o braku doświadczenia części ekipy, chciałem spytać, jaką rolę w kreowaniu nowych struktur pełni klasyczne akademickie wykształcenie muzyczne, a w jakim stopniu te nowe formy wynikają z potrzeby sięgnięcia po inne narzędzia tworzenia jak oprogramowanie komputerowe, którego znajomość – często niepoparta żadną wiedzą z zakresu gry na klasycznych instrumentach i teorii muzyki – wiąże się z innymi technikami komponowania niż wyuczone w szkole.

PJ: : Jeśli chodzi o oprogramowanie, to tak naprawdę nigdy w nie za bardzo nie wierzyłem. Oczywiście jest możliwość poznania go w taki sposób, że nie mając żadnego słuchu, człowiek jest w stanie wykrzesać coś z niego. Jednak im trudniejsze i potężniejsze są narzędzia, którymi się posługujemy, tym trudniej jest je przerosnąć. Tym bardziej trzeba poszerzać swoją wiedzę muzyczną i nie musi ona koniecznie być podparta edukacją akademicką. Z Gameboyem jest tak, że ma on własną notację muzyczną, dość ubogi interfejs i można się na nim stosunkowo szybko nauczyć grać, łatwiej niż na przykład na skrzypcach.



TS: Jak często odbywają się sesje sekstetu mieszanego?:) Przeprowadzacie na przykład jakieś przedkoncertowe próby?

JK: Nie ma żadnych prób. Prawie wszystko odbywa się spontanicznie. Pewne rzeczy przygotowujemy sobie wcześniej, potem siadamy i gramy. Ja z Pawłem obsługujemy mikser i narzucamy swoją wolę reszcie członków zespołu, składając do kupy to, co każdy z osobna wnosi.

PJ: : Bez wątpienia, duży wpływ na atmosferę interpersonalną w zespole ma fakt, że nasz kontakt nie ogranicza się tylko do prób, których prawie nie ma, lecz rozwija się w dużej mierze poza oficjalną działalnością Gameboyzz.

TS: Czy koncertowe improwizacje są osnute wokół jakiegoś szerszego planu? Na przykład wstęp łagodny i stopniowe zagęszczanie atmosfery?…

JK: Dzisiaj na przykład (koncert „Fuzja dźwięku” z 17.03.05 – przyp. TS) zaczniemy od jakiejś słodkiej serenady.:)) Może tango..kto wi..:)) Będzie mocno rytmicznie i na pewno na końcu noiseowo.

PJ: : Zawsze patrzymy na reakcje publiczności i – jak mówiłeś – próbujemy z nią pogrywać. Zaczynamy od jakichś prostszych struktur, parzystych rytmów, nie za dużo dźwięków, by można było się połapać w liniach?J, a później przystępujemy do dekonstrukcji. Taka metoda nie tyle komponowania, co rozkomponowywania dźwięku, jest charakterystyczna dla nas. Struktury z czasem stają się bardziej atonalne, pojawia się więcej szumu.

TS: Pamiętam doskonale WRO 2003. Klubem festiwalowym był wówczas Another/Coffee Planet, który jakiś czas później stał się klubem fryzjerów. Był pewien artysta, który szalał na scenie z Commodore. Kto to był?

JK: To byłem właśnie ja…

TS: To ty byłeś?…:)) Jak mogłem Cię dziś nie skojarzyć?:))

PJ: : Ja również byłem, bo robiłem wizualizacje do tego występu.

JK: Może sobie również przypomnisz, że byłem bez koszulki i ze złotem na szyi?

TS: Jasne, przypominam sobie dokładnie.:) Niezły show odwaliłeś wtedy. No właśnie, nie czujecie dziś satysfakcji z bycia rozpoznawanym, cenionym na alternatywnej arenie międzynarodowej zespołem?

PJ: : Startowaliśmy jako zespół podchodzący z ironią do show businessu. A to, że zyskaliśmy przy tym popularność, jest szalenie śmieszne. Czujemy rodzaj złośliwej satysfakcji z wykiwania systemu. Z racji tego, że pochodzimy ze środowisk, które nigdy nie miały zakusów na popowe ujawnienia, popularność sama w sobie jest nieistotna.

JK: Gameboyzz to jest po prostu jeden wielki polski szwindel muzyczny. Nie było większego przekrętu od czasów Sex Pistols.

TS: Gdyby któryś z majors zaproponował Wam nagranie – na Waszych zasadach – płyty, zgodzilibyście się?

PJ: : Mając pewne doświadczenia zebrane w ciągu paru lat bytowania na scenie muzycznej, nie wierzę szczególnie mocno w takie zapewnienia. W konstruowaniu umów między artystą a firmą płytową prawnik firmy wychodzi najlepiej. Nie odrzucamy jednakże pewnych flirtów z rynkiem muzycznym, które nie rzutują na to, co robimy, na tzw. artystyczną niezależność. Wiadomo, że tworzymy muzykę i ta muzyka w momencie zrealizowania staje się produktem. Jej dotarcie do publiczności opiera się do pewnego stopnia na rynkowych zasadach.

TS: Wracając do wykpiwanej przez Was popkultury?jest ona potrzebna chyba, prawda? Bez niej nie byłoby tego całego avant popu, przebierania w popowym śmietniku, wygrzebywania z niego różnych rzeczy i ich przekształcania w odmiennym kontekście?

JK: Najśmieszniejsze jest to, że zaczynają nas postrzegać w kategoriach ekonomicznych. Ostatnio Gameboyzz Orchestra znalazła się w publikacji pewnego brytyjskiego wydawnictwa dotyczącej ekonomizacji kultury. Jesteśmy na celowniku prawników. Prawnicy przeprowadzili symulację procesu między Gameboys a Nintendo o prawo do nazwy. Bardzo absurdalna sytuacja. W pewnym momencie przestraszyliśmy się, że coś takiego może się naprawdę stać.:)

PJ: : Mimo że jest wiele grup pasożytujących na kulturze popularnej, w tym również Gameboyzz, to również bym tego nie fetyszyzował, ponieważ zawsze jest tak, że w pewnych kręgach coś jest bardziej popularne od czegoś faworyzowanego w innych. Jeśli chodzi o śmieciową stronę popkultury, to lubię kolekcjonować sample z badziewnych kawałków, mam całą ich bibliotekę. Jestem stałym gościem różnych megastoreów muzycznych i tam wybieram przecenione płyty najczęściej jednosezonowych gwiazdek. Kiedyś, gdy wybierałem same największe gnioty, spotkałem taką wycieczkę ze Stanów, która dziwnie mi się przyglądała. W końcu zaczęli mnie przestrzegać przed kupnem tych płyt, mówiąc, że znają tych muzyków i ich kiepski poziom.:) Gdy się dowiedzieli, po co kupuję, byli podekscytowani. Podoba mi się to, co na tym polu robi na przykład Kid 606, który kiedyś zsamplował parę gwiazdek, m.in. Kylie czy Missy Elliot. Coraz więcej ludzi ma świadomość tego, że z muzycznym showbizem już gorzej być nie może, a my wszyscy jesteśmy świadkami jego powolnego rozpadu, patrząc choćby na rozwój sieciowego piractwa czy netlabeli, instytucji, ludzi, firm, które publikują nagrania za zupełną darmochę. Rozwala to ramy ekonomiczne działania biznesu fonograficznego. Przemysł koncentruje się na zwalczaniu wymiany p2p, wymiany darmowej. Jeden z naszych kolegów, ideolog sieci, mówi, że my udostępniamy za darmo swoje kawałki w necie i jest to czysto biznesowe pociągnięcie, ponieważ tak naprawdę nasi fani udostępniają nam miejsce na swoich serwerach. I tak my patrzymy na ekonomię dystrybucji naszej muzyki.

TS: Jaką rolę w takim razie odgrywa tu pieniądz?

PJ: : Fajnie jest żyć z tego, co się robi, i mieć pieniądze, ponieważ można wtedy więcej czasu poświęcić muzyce, więcej koncertować itd. Koncentrujemy się zatem na większych imprezach typu festiwale, które są w stanie pokryć koszty performanceu, które – wbrew pozorom – są niebagatelne. I to tyle, jeśli chodzi o istotność pieniądza. Bywało, że graliśmy za bardzo małe stawki. Z moich obserwacji wynika też, że artysta często jest tym ostatnim osobnikiem w kolejce po kasę. Stąd też próbujemy uczyć organizatorów pewnych imprez, że wymagana jest pewna jakość związana z określonymi nakładami – na artystę również, aby nie funkcjonował na zasadzie Janka Muzykanta grywającego na widłach do gnoju. A my naszego menedżera traktujemy jak członka zespołu (Marta Klonowska – przyp. TSS.) . Gdy zaczynaliśmy, zorganizowanie jakiegokolwiek setu było tak trudne, że wymagało równie twórczego podejścia z jej strony, co nasze do muzyki.

TS: Ona jest takim Waszym Malcolmem McLarenem?

PJ: : Tak, bo my jesteśmy jak Sex Pistols.:)

JK: McLaren zainteresowany był swego czasu sceną gameboyową i bywał w Paryżu na imprezach Micromusic, próbując wbić się w ten ruch i jakoś go wypromować, ale na razie z marnym skutkiem.

TS: Patrząc na Wasze wyluzowanie i zlewczy stosunek do wielu spraw, nie wydaje mi się, byście musieli mieć jakieś szczególne powody do tremy…:)

JK: Trema jest zawsze na początku, gdy włączasz sprzęt i musisz wykonać te kilka pierwszych ruchów, patrząc przy tym na reakcje publiczności.

PJ: : Improwizujemy, a improwizację zawsze przeżywa się w jakiś sposób, zwłaszcza gdy coś wymyka się nagle spod kontroli. Nie było jednak sytuacji, kiedy się jakoś strasznie rozjeżdżaliśmy, zawsze udawało się całość poskładać, choć były też momenty, w których zaczynaliśmy się śmiać. To były momenty grania naprawdę dziwnych rzeczy, których sami nie rozumieliśmy.:) W Katowicach ostatnio zaczęliśmy tworzyć tak pojechane zabawy mikserem, wyciszając strukturalnie pewne partie, gubiąc na swój sposób metrum, że śmiała się publiczność i my i bardzo nam się to podobało.

JK: Ciężko mówić tu o pomyłce, ale jeśli zagrasz coś, co w późniejszym odsłuchu (wszystkie koncerty nagrywamy na md) wydaje ci się skaszanione, uznajesz, że wszyscy inni też tak to odebrali?ale wiesz, może zakończmy już tę arcyciekawą rozmowę, bo chciałbym napić się piwa przed setem.:))

TS: Nie ma sprawy. Na mnie też czekają obowiązki.:)







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
obi
obi
17 lat temu

powodzenia !

Polecamy