Wpisz i kliknij enter

Sptember Collective – 14 kwietnia, Wroc?aw – relacja

Muzyka September Collective wydaje się raczej zwiastować wiosnę niż – zgodnie z nazwą zespołu – wczesną jesień. Po dwóch latach trio Morgenstern/Schneider/Wirkus ponownie wystąpiło wiosenną porą przed wrocławską publicznością, dosiadając swych laptopów i sącząc z nich lekkie jak poranna mgiełka kaskady dźwięków…>>         Muzyka September Collective wydaje się raczej zwiastować wiosnę niż – zgodnie z nazwą zespołu – wczesną jesień. Po dwóch latach trio Morgenstern/Schneider/Wirkus ponownie wystąpiło wiosenną porą przed wrocławską publicznością, dosiadając swych laptopów i sącząc z nich lekkie jak poranna mgiełka kaskady dźwięków. Aż szkoda było siedzieć przez ten czas na krześle, człowiek najchętniej wyprostowałby się na kanapie i przymknął oczy na wszystko, co dzieje się wokół.

        Spytacie, czy nie lepiej było zostać w domu i zapuścić sobie płytę w odtwarzaczu. I tak, i nie. Jeśli chodzi o aspekt wizualny, to widok siedzących przy kompach, klikających myszką artystów istotnie nie należy do porywających, ale wiadomo, że w przypadku tzw. nowej elektroniki przedstawianej w formie kompozycji pozbawionych ironiczno-kabaretowej otoczki trudno z wiadra uczynić kalosz i bawić się w robienie show. To pozostawmy takiemu np. My Robot Friend. Ale faktem jest, że widok skupionej nad swą maszyną Barbary Morgenstern, kobiety o delikatnej, nieteutońskiej urodzie, był słodki i wdzięczny i oksymoronicznie współgrał z momentami skrzecząco-dronową muzyką.

        Stety lub niestety kobieta dzierżąca stery jakichkolwiek maszyn to motyw do dzisiaj robiący pewne wrażenie, a same maszyny zdają się zupełnie inaczej pracować według kobiecych wskazówek. Pomijając ten motyw, wizualny aspekt występu September Collective idealnie wpisywał się w kanon estetyki nowych brzmień live, która polega na tym, że widz do końca nie wie, czy artysta gra, czy może właśnie odbiera maila z Hongkongu z propozycją zabookowania na lato.























        Oczywiście, większość z nas zapewne nie przyszła tylko i wyłącznie po to, by zachwycać się jak zwykle promiennym uśmiechem Barbary czy też jej wiecznie roześmianymi oczyma, ale po to, by posłuchać jak też September Collective radzi sobie po dwóch latach od czasu powstania. Niedawno nakładem sublabelu Domino ukazała się płyta portretująca dokonania tria zarejestrowane na polskiej trasie Barbary, Stefana oraz Paula w roku 2003. Na płycie tej mamy do czynienia z niemiecką, wykwintną, intelektualną elektroniką, w którą wpisują się najbardziej urzekające klimaty muzyczne ostatnich lat z tej części Europy – zarówno delikatna, krucha estetyka click, jak również odgłosy zaszumionego Berlina oraz skarbiec inspiracji jaki pozostawiła po sobie spuścizna takiego Ovala czy To Rococo Rot, co w sumie nie dziwi, biorąc pod uwagę artystyczną proweniencję Stefana Schneidera. I taki też był koncert – awangardowo zachowawczy.

        Ta muzyka ze zrozumiałych względów nie stanowi już dzisiaj rewolucji, ale jej formalne skomplikowanie, niesamowity klimat i brak konkurencji na tym polu sprawia, że nadal słucha się jej z niesłabnącą uwagą, wyłuskując milion drobnych dźwiękowych zdarzeń przypadających na każdą sekundę. Biegłość rzemieślnicza oraz zmysł improwizatorski i flow pomiędzy muzykami był jak najbardziej wyczuwalny, dzięki czemu te elektroniczne improwizacje nie rozłaziły się w szwach, lecz przypominały subtelny dialog pozbawiony słów i widzialnych gestów.

Ameryki, co prawda, nie odkryto, lecz przyjemność wielką sprawiono, a przy okazji dano to specyficzne przeświadczenie, że słuchacz-widz uczestniczył w czymś kameralnym, pięknym, krótkim i kruchym jak pierwsze tej wiosny, już przekwitające, kwiaty na drzewach.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy