Wpisz i kliknij enter

Jan Jelinek – Tierbeobachtungen


Tym razem, niestety, nie wyszło. Rok po wydaniu „Kosmischer Pitch”, płyty, na której Jelinek dokonał udanej muzycznej wolty, powraca z, moim zdaniem, najmniej ciekawą pozycją w swojej dyskografii. Zeszłoroczny album kazał myśleć z optymizmem o przyszłości artysty, którego odejście od estetyki clickncuts w stronę współczesnej interpretacji eksperymentów kraut-rocka było więcej niż udane. „Tierbeobachtungen” dalej kroczy tą muzyczną ścieżką, jednak jest kilka ale, które wpływają na moją mniej przychylną tym razem ocenę.
Pierwsze spostrzeżenie (potwierdzane zresztą przez informacje ze strony ~Scape) jest takie, że materiał jest owocem doświadczeń ostatniej trasy koncertowej artysty, podczas której występował w składzie z gitarzystą i perkusistą. Wypełniające album utwory stanowią bowiem linearne kompozycje o powoli narastającym, a potem ustępującym, napięciu, pozbawione jednak, w przeciwieństwie do koncertowego oblicza Niemca, jakiejkolwiek obecności perkusisty. Pętle gitar, nakładane na siebie przez Jelinka, tworzą spokojny puls utworów. Ślady powoli gęstnieją, by pod koniec kompozycji powoli zanikać. I nic więcej. Samo to nie jest niczym złym, bo ten rodzaj pulsacji mógłby wprawić słuchacza w przyjemny stan, gdyby nie wspomniane już ale. Po pierwsze, artysta nie zrezygnował z gry usterkami. Tym razem jednak niektóre ścieżki w utworach zniekształcił przesterami, których brzmienie przyprawia mnie o zgrzytanie zębów. Wiem, jest to sprawa indywidualna, i komuś innemu może to nie przeszkadzać, ale ja nie trawię takiego cyfrowego brzmienia tych efektów. Po drugie, niektóre utwory mają ciekawe tematy ale „włosy to jeszcze nie fryzura”, więc przydałoby się więcej uwagi poświęcić kompozycjom. Sprawiają one bowiem wrażenie stworzonych szybko i bez pomysłu. Wreszcie – po trzecie i najbardziej znaczące – „Tierbeobachtungen” brzmi jak naprędce sklecony album, powstały po to, żeby wypełnić kontraktowe zobowiązania. Gdyby to był minilongplay, wydany po trasie koncertowej, notujący jej wrażenia w formie takich dźwiękowych poematów, byłoby to wydawnictwo do zniesienia. Ale jako kolejna główna pozycja w dyskografii Jelinka, płyta ta rozczarowuje. Sprawia wrażenie, jakby artysta nie miał głowy do jej tworzenia.
Nie ma tu ani chwytliwości znanej z niektórych utworów „Kosmischer Pitch”, ani eksperymentów rozwijających estetykę, po której porusza się twórca. Co więc mamy? Niezbyt dla mnie twórcze nawiązanie do eksperymentów kraut-rocka, podobne do siebie, niczym nie zaskakujące kompozycje i całkiem ładną okładkę. Tak, okładka podoba mi się na nowej płycie najbardziej.
2006







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
john mcenroe
john mcenroe
17 lat temu

zgadza się, tyle że płytek-umilaczy tła (i nic ponadto) są setki w całym minimalu, clickach, ambientach i lekkich elektronicznych dubach, zarzucasz i nieważne kto gra, ważne że do książki, przeglądania netu czy układania pasjansa pasuje, chehe. a Jelinek jest jedyny, i niech się tego trzyma, bo kto nam będzie serwować rzeczy do słuchania w skupieniu? 😉

jasiek
jasiek
17 lat temu

faktycznie ta płytka nie zaskakuje, w sensie, że nie ma na niej momentów , ale jeśli uda się porzucić wszelkie oczekiwania, może się okazac całkiem przyjemną tapetą dźwiękową na wieczór. dobrze leży w pokoju, w którym pali się tylko lampka nocna, nie odciąga uwagi od czytanej książki;) to bardzo, moim zdaniem, przyjemne, przyjazne brzmienia. i tyle. oczywiście sluchanie tego w skupieniu na słuchawkach może trochę frustrować, szczególnie tak od trzeciego razu:) dla mnie to nie tyle płyta z muzyką do słuchania , ile przyjemny przedmiot (mi się akurat okładka podoba – to przecież żart ewidentny, jak It s All Around You Tortoise) – coś, co dyskretnie umila wieczór, jak aromatyczny olejek do kąpieli – nie chodzi o to, żeby go wąchać, tylko wyczuwać jego lekką obecność gdzieś w tle. doskonała pod wciągającą lekturę, a może nawet jako kołysanka:) czy to źle o niej świadczy?

tomidlak
tomidlak
17 lat temu

ej, slucham wlasnie pierwszy raz i…nie jest zle. ja myslalem, ze ta plyta to niewiadomo jaki chlam, a okazuje sie, ze teraz, o 23.40 brzmi bardzo dobrze. rzeczywiscie, potwierdza sie to, o czym pisze recenzent – ewidentna linearnosc kompozycji. jednak ta ubogosc nie przeszkadza traktowac plytki jako swego rodzaju zbioru przyjemnych szkicow z podrozy do lasu.:) oczywiscie nie jest to opus magnum jelinka, jest zbyt oczywiste w swej abstrakcyjnosci, malo zaskakujace, ale…przyjemne nocna pora. jakies echa veiculo tu pobrzmiewaja, nutka ash ra tempel sie czasem wkradnie, calosc spaja nienachalny szum. niemiecka robota ewidentnie. moze na nastepnej plycie cos konkretnego z tego wyjdzie.

dilmun
dilmun
17 lat temu

heh, jeszcze by trzeba, żeby Cię posłuchał…

tomidlak
tomidlak
17 lat temu

najwiekszym ograniczeniem dla jelinka jest on sam. jako nie-muzyk ma alternatywe: albo w drodze przypadku znalezc kolejna recepte na fenomenalne brzmienie, albo gubic sie coraz bardziej w dzwiekowej magmie, ktorej nie bedzie mogl okielznac z racji braku kompozytorskiego warsztatu. proponuje mu odpoczac i nie wydawac plyt w najblizszym czasie.

iaikov
iaikov
17 lat temu

ale w toruniu i tak bede 😉

iaikov
iaikov
17 lat temu

nie wiem co widzicie w tej okladce, beznadziejna jest:P muzyka, ktora sie pod nia kryje niestety tez nie zachwyca, ni to ambient ni noise ni elektroakustyka. porownojac z tegorocznym heckerem wypada wrecz zalosnie. szkoda, bo wiazalem z nowym jelinkiem spore nadzieje. jak dla mnie rozczarowanie roku.

dilmun
dilmun
17 lat temu

uff, trochę mi ulżyło, że nie tylko ja kręcę nosem na tą płytę;). co do okładek, to poprzednia, z tą hubą na drzewie, była ok – taką przydymioną kolorystyką i tematem nawiązywała trochę do kraut-rockowych lat 70-tych – ta zresztą też. to trochę takie przymrużenie oka – a przynajmniej ja to tak odbieram;). ostatnich produkcji Jelinka jako Farben i okolice nie słyszałem, ale zgadzam się, że następna płyta Jana wyjaśni nam, w jakiej kondycji chłop jest:). ja widzę, że dla mnie jego nieparzyste płyty są ok (liczą tylko te, które wydał pod własnym nazwiskiem i bez kolaborantów).

paide
paide
17 lat temu

John, muszę Ciebie zmartwić, ale nawet na polu farbenowskim Jelinek ostatnio zawodzi.
Np. w takim duecie z Andym Vazem Jelinek występujący pod szyldem N. Gratin pokazuje zupełnie inne oblicze taneczności niż to do którego nas przyzwyczaił. Jest ono lekko mdłe i wpisuje się w ogólny nurt elektronicznej muzyki bitowej, pozbawionej nowatorstwa znanego nam z wczesniejszych kultowych produkcji Jelinka. Podobnie w przypadku remiksu utworu Out of Sight, The Vulva String Quartet – brzmienie jest jednostajne, nudne i zero w nim świeżości. Mam nadzieję że to tylko chwilowy okres bezczynności Jelinka. A Obserwacje zwierzątek traktuję bardziej jako proces, coś w ruchu, co może okazać się ciekawym wyjściem z drogi, którą Jelinek swoimi krokami wytyczał i określał. Myślę że następny album powinien wiele wyjaśnić na temat muzycznej kondycji tegoż artysty.

john mcenroe
john mcenroe
17 lat temu

chehe, poprzednia też nie była szczytem dobrego gustu

tomidlak
tomidlak
17 lat temu

okladka kojarzy sie z seria jelen na rykowisku , wiec dobrze nie rokuje.:)) posluchamy, zobaczymy.

john mcenroe
john mcenroe
17 lat temu

trudno mi się nie zgodzić z Tobą, Maćku, też mi się wydaje (słyszy) że Janek trochę przynudza, o ile na poprzednim longu proporcje między buczeniem, trzaskami i całym tym noisem, a partiami uporządkowanymi, melodyjnymi i precyzyjnymi rytmicznie były dobrze wyważone, tak tym razem Jelinek przegiął w stronę hałasu i brei dźwiękowej, co na dłuższą metę nuży i męczy, do mistrzostwa chociażby Tima Heckera sporo mu brakuje (na tym polu dźwiękowym, bo w farbenowo-grammowych klimatach jest jedyny w swoim rodzaju). brzmi to tak jakby improwizował, co ma swój sens, ale… na koncercie, na który z chęcią się wybiorę, o ile weźmie ze sobą perkusistę 🙂

Polecamy

Baasch – Noc

Once upon a night, seven clubs away