Wpisz i kliknij enter

Jeszcze o Medulli

Uważam „Medullę” za jasną i logiczną kontynuację „Vespertine”, na której to płycie Bjork pozwoliła sobie na w pełni kontrolowane ekstrawagancje wokalno-brzmieniowe i tu jest niemal tak samo – podobna ekspresja, tylko środki inne; dużo ciętych, zapętlonych wokaliz, które zaświadczają o ostatnich duchowych ekskursjach Bjork związanych z ciążą. Ale gdzie tu ten krytykowany atonalizm, gdzie ta odpychająca nieprzystępność? Przecież „Show me forgiveness”, „Pleasure is all mine”, „Vokuro”, „Oceania”, „Desired constellation”, „Komid”, „Sonnets/Unrealities”, „Submarine” (a to przecież ponad połowa płyty!) to lodowate, porażające klimatem pieśni wyposażone w niesamowity ładunek nienachalnie okazywanych (wyśpiewywanych) emocji; pieśni minimalistyczne, surowe, niekiedy zapętlające się i w ten sposób tworzące niekończącą się spiralę dźwięków.         Zupełnie nie rozumiem tych wszystkich domorosłych krytyków, którzy zawodowo zajmują się zapamiętałym wertowaniem „The Wire”, a następnie piszą o tym, że „Medulla” jest ciężka, niestrawna, atonalna, a Bjork już nigdy nie nagra normalnej płyty. Normalnej, czyli na miarę i modłę „Debut”. Ale niech no kto spróbuje sobie teraz wyobrazić houseową Bjork! – po „Homogenic”, „Selma Songs” czy „Vespertine chyba głupio by jej było zaczynać od zera tylko dlatego, by 2 miliony nabywców debiutu sprzed 11 lat poczuło się usatysfakcjonowanymi. A Bjork znalazła się w takim momencie kariery, w którym spokojnie może sobie pozwolić niemal na wszystko i fanów, mimo to, nie stracić.























        Uważam „Medullę” za jasną i logiczną kontynuację „Vespertine”, na której to płycie Bjork pozwoliła sobie na w pełni kontrolowane ekstrawagancje wokalno-brzmieniowe i tu jest niemal tak samo – podobna ekspresja, tylko środki inne; dużo ciętych, zapętlonych wokaliz, które zaświadczają o ostatnich duchowych ekskursjach Bjork związanych z ciążą. Ale gdzie tu ten krytykowany atonalizm, gdzie ta odpychająca nieprzystępność? Przecież „Show me forgiveness”, „Pleasure is all mine”, „Vokuro”, „Oceania”, „Desired constellation”, „Komid”, „Sonnets/Unrealities”, „Submarine (a to przecież ponad połowa płyty!) to lodowate, porażające klimatem pieśni wyposażone w niesamowity ładunek nienachalnie okazywanych (wyśpiewywanych) emocji; pieśni minimalist yczne, surowe, niekiedy zapętlające się i w ten sposób tworzące niekończącą się spiralę dźwięków. Mimo obecnego tu stada wybitnych gości (o których nie ma sensu pisać po raz n-ty), „Medulla” nie jest efekciarska, przeciwnie – jest wyciszona, minimalna, odarta z ozdobników – te krótkie, oparte w większości tylko na współbrzmieniu głosów, utwory odsyłają do muzycznych pierwocin, pierwotnego, czysto emocjonalnego znaczenia muzyki, gdzie nie istnieje konwencja i kulturowa poprawność dyktująca formę. I to jest ten rdzeń, ta cała medulla.

        Wśród melodyjnych pieśni pojawiają się jednak te wszystkie rzeczywiście niełatwe w percepcji wokalne zjazdy, które znowu jeszcze bardziej oddalają Bjork od współczesnej cywilizacji i sprowadzają ją na manowce spastykującego pogaństwa (sapania, stękania, dyszenia w „Piano II e , mantry „Oll birtain” i „Wednesday(Midvikudags)”). I tylko przez tych, którzy nie rozumieją, że na początku dziejów gatunku homo sapiens – a nawet i znacznie później – muzyka miała formę, którą dziś niekoniecznie moglibyśmy uznać za fajną czy piękną, powyższe utwory mogą być określone jako nieporozumienie lub wystylizowane skłanianie się ku radykalistkom w rodzaju Meredith Monk.























Perwersyjnie łatwiusi i milusi „Who is it” uznaję zaś jako puszczenie przez Bjork oka do wszystkich fanów-snobów i niektórych krytyków, którzy zapominają, że ona też może być niekiedy prosta, wyluzowana i naiwna (w tym sensie pierwotna, pozbawiona kulturowych konwencji) i że „Medulla” to nie jest dzieło przeznaczone tylko do akademickich analiz – i ani trochę nie przejmuję się pozorną banalnością tego kawałka, który do reszty pasuje raczej jak pięść do oka. Podobnie jest z tanecznym, zamykającym płytę, o wiele mówiącym tytule „Triumph of a heart”, którym Bjork sugestywnie opisuje siebie – radosną, zwykłą, pełną życia i miłości kobitkę-matkę, przywołując na moment echa „Debiutu” w matmosowym, programowo ekstrawaganckim wydaniu.

Bjork w serwisie:

Bjork – sylwetka

Medulla – recenzja







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
korfia
korfia
18 lat temu

Oczywiœcie, masz rację. Akademickie podejœcie do tej płyty to mniej więcej to samo, co lingwistyczna analiza przemówień Giertycha. Jedno i drugie pozbawione jest sensu, albowiem koń jaki jest, każdy widzi. Gdyby krytykanci spróbowali choć przez moment posłuchać „Medulli” z zamkniętymi oczami i buziami, być może połaskotałoby ich to, od czego tak namiętnie uciekajš – prehistoria ludzkiego gatunku, pokazana w Bjorkowym œpiewie.
pozdrawiam!

Polecamy