Wpisz i kliknij enter

Kilka myśli wokół kilku płyt

Niby, że aura taka okropna, deszcz, wiatr i nie wiadomo co jeszcze, ale nawet ta pora roku ma jakieś swoje uroki. Jesienią na przykład odświeżam moją znajomość z pewną konkretną kategorią płyt – oczywiście chodzi o płyty jesienne. I tak ostatnio wszystkie swoje wdzięki ukazały mi albumy „Observing Systems” i „Everyday”. W dodatku równie mocno zachwyciło mnie „Absencen”. I jestem przekonany, że wiele łączy te płyty, nawet poza tym, że wszystkie trzy są jesienne, że je lubię, że są to jedne z najlepszych płyt ostatnich lat.     Niby, że aura taka okropna, deszcz, wiatr i nie wiadomo co jeszcze, ale nawet ta pora roku ma jakieś swoje uroki. Jesienią na przykład odświeżam moją znajomość z pewną konkretną kategorią płyt – oczywiście chodzi o płyty jesienne. I tak ostatnio wszystkie swoje wdzięki ukazały mi albumy „Observing Systems” i „Everyday”. W dodatku równie mocno zachwyciło mnie „Absencen”. I jestem przekonany, że wiele łączy te płyty, nawet poza tym, że wszystkie trzy są jesienne, że je lubię, że są to jedne z najlepszych płyt ostatnich lat. Nie pozwoliłbym sobie na zestawienie trzech tak odmiennych zespołów, jak Tied & Tickled Trio, Cinematic Orchestra oraz Kammerflimmer Kollektief, gdyby nie ta okoliczność, że intensywne słuchanie ich twórczości przywiodło mi na myśl pewne fakty zbieżne.

    I nie, nie będzie teraz o tym, że ktoś od kogoś zżyna, że silne inspiracje, że epigoni itp. Bo chodzi po prostu o to, że twórczość wszystkich tych grup razem tworzy fascynującą konstelację, gdzie każdy poszczególny element pokazuje pozostałe w innym świetle. Ożywczym i inspirującym, muszę dodać. Co na przykład łączy wymienione albumy? Jeszcze na przykład to, że wszystkie miały ciekawych poprzedników. Były poprzedzone wydawnictwami, które może nie tyle zapowiadały płyty następne, ale przynajmniej je przepowiadały.























Albo wiele obiecywały i akurat tym razem obietnice zostały spełnione. Gdyby rozpatrywać wzmiankowane tytuły przez pryzmat poprzedników da się zauważyć, że każdy zespół konsekwentnie [w tym sensie, że nie zapomina o swojej przeszłości] idzie własną ścieżką. T&TT do surowości „Ea1 Ea2” dodaje stylowe instrumentalne odloty o zabarwieniu free-jazzowym.

    Na „Observing systems” mocne struktury rytmiczne są dużo bardziej wielobarwne, przy czym bardziej wyrafinowane. Zresztą właśnie za swoistą zapowiedź takiej drogi można uważać ostatni utwór z „Ea1 Ea2”, który jest i silnie zrytmizowany i odjechany jeśli chodzi o grę dętych. Co do Orchestry natomiast to wydaje się, że zespół uporządkował swoją twórczość z „Motion”, postawił na większą wyrazistość, no i zaprosił wokalistów. To oczywiśćie nie wszystko, możnaby jeszcze wymienić pierwszoplanową rolę gry wokół melodii, mocnego, silnie zarysowanego tematu. Ostatnie spostrzeżenie nasunęło mi się właśnie dzięki temu, że po „Everyday” słuchałem „Absencen”. Wtedy tym bardziej gra niemieckiego sekstetu wydała mi się fundowana na nastroju. Muzyka sączy się powoli, jest jakiś pyłek, który opada powoli i delikatnie. To zwłaszcza zasługa perkusisty, który wiele uwagi [i zdolności manualnych zapewne też] poświęca talerzom swego instrumentu. Choć zapewne nie bez wagi pozostaje otaczająca [z rzadka przytłaczająca] atmosfera tworzona przez elektronikę [zupełnie w tle] i harmonium. Powracając do dialektyki następca-poprzednik można dodać, że Kollektief poczynił najmniejszy postęp. Celowo biorę ten wyraz w cudzysłów bo w jakimś sensie [i w dużym stopniu] wydaje mi się on niestesowny w tym przypadku. Najważniejszym miernikiem umiejętności gry i jakości dokonań jawi mi się to, że zaprezentowana twórczość nie nuży.

    A tak z całą pewnością jest w przypadku „Absencen”, które w dodatku wydaje mi się dojrzalsze, bo zespół odważył się odejść od prostej idyliczności z „Cicadidae”.























Mam tu na myśli pojawiającą się tam momentami zbyt oczywistą ładność niektórych fraz, zwłaszcza wibrafonu i smyków. Jeśli więc Brytyjczy grają wariacyjnie to znaczy przetwarzając temat, to KK gra same wariacje, bez tematu. Jest taki jeden moment na „Absencen”, że napięcie narasta, nastrój jest budowany, ale w sposób aż chyba zbyt łatwo widoczny, zbyt schematyczny. No i gdy dochodzi do wybuchu z wulkanu wcale nie wylewa się lawa chwytliwej melodii, tylko sterta gruzu.

    Podziwiacie wtedy jego fakturę? [To być może jeszcze nie jest dekonstrukcja, ale odświeżające igranie z przyzwyczajeniami] Gdzie w tym wszystkim umiejscowić Trio [które wcale triem nie jest]? Ilekroć słucham „Observing systems” mam wrażenie monolitu, dla mnie gra tego bandu jest najbardziej kolektywna. Choć może to nie do końca, bo przecież zdarza mi się skupić albo na sekcji rytmicznej, albo na oszałamiającyh solówkach. Więc byłoby to coś w rodzaju największej koherencji elementów. Gdzie nie tyle wszystko jest podporządkowane czemuś co raczej samo się naturalnie porządkuje. Natomiast „Everyday” i „Observing systems” pozostają dla mnie w oczywistej relacji, jeśli chodzi o motorykę gry. O jej, w tym samym czasie, uporządkowanie i szaleństwo.

    W tym sensie u Brytyjczyków widać korzenie jazzowe, często grę zrywami, na złamanie karku. T&TT natomiast czerpie chyba z trip-hopowego myślenia, mam na myśli twardą moc rytmów, ich funkcję stelażową. I nie, nie będzie teraz o niemieckiej solidności i innych takich. Stereotypy narodowe niezbyt mnie kuszą, tym bardziej, że musiałbym skapitulować wobec stylowości muzyki Tria.























Takiego posmaku spokoju… Pozostanę przy tym, że to chyba zasługa umieszczenia saksofonu tenorowego i klarnetu basowego w złotym środku działalności Niemców. Przy czym trzeba dodać, że choć są to doskonali instrumentaliści [a może właśnie dlatego?] i pozwalają sobie naprawdę na wiele, to wiedzą dokąd sięgają ich możliwości [potrzeby?]. Nie porywają się z motyką na słońce, co wydaje mi się czasem wadą „Everyday”.

    W tym projekcie muzycy potrafią olśnić, ale też czasem srodze zawieść. To chyba nie tyle brak umiejętności [bo to też fachowcy], co raczej lekkie zadufanie w sobie. Wszystkie trzy płyty mają coś jeszcze wspólnego. Otóż odnoszą się bardzo wyraźnie do jazzu. I w żadnym wypadku nie są to jakieś nu-jazzowe nowinki seryjnie serwowane przez dobroczyńców chcących na umilić [czy aby na pewno?] nasze pobyty w kawiarenkach rozmaitego sortu. Każdy z albumów jest świadectwem głębokiego zasłuchania i zrozumienia tradycji jazzu. Jak również głębokiej miłości do niego. Rzecz jasna, że nie tylko, bo są to twórcy otwarci na bieg wydarzeń i przyglądają się temu, co się dzieje, nie ignorując tego. Jednak to w jazzie upatrywałbym fundamentu ich muzycznej tożsammości.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
kugieszeœć
kugieszeœć
18 lat temu

szacunek. zgadzam się w 100%

Polecamy