Wpisz i kliknij enter

Polskie Tańce Wojenne – wywiad ze Stworamiwodnymi

Choć istnieją już ponad 5 lat dopiero na wiosnę tego roku doczekali się pierwszego oficjalnego wydawnictwa. EP’ka „Black muds bad big village” prezentuje niezwykle liryczne oblicze Stworówwodnych. Przestrzenne, oniryczne brzmienie budujące magiczną transowość na „Black muds…” jeszcze mocniej oddziaływuje na słuchacza podczas występów na żywo. Po jednym z nich udało mi się porozmawiać z grupą Stworywodne. POLSKIE TAŃCE WOJENNE

Choć istnieją już ponad 5 lat dopiero na wiosnę tego roku doczekali się pierwszego oficjalnego wydawnictwa. EP’ka „Black muds bad big village” prezentuje niezwykle liryczne oblicze Stworówwodnych. Przestrzenne, oniryczne brzmienie budujące magiczną transowość na „Black muds…” jeszcze mocniej oddziaływuje na słuchacza podczas występów na żywo. Po jednym z nich udało mi się porozmawiać z grupą Stworywodne.

Wywiad z grupą Stworywodne, 01.04.2006

Na początek pytanie o podstawowe fakty. Kiedy powstały Stworywodne, jak przedstawia się wasza dotychczasowa historia…























Piotr Bukowski: Stworywodne powstały w 2001 roku, wtedy to postanowiliśmy wyjść na zewnątrz z piwnicy na Gocławiu. Pierwsze utwory pochodzą ze wspólnych improwizacji. W 2002 roku wyszła pierwsza demówka. Od tego czasu zagraliśmy masę koncertów, i w końcu, w lutym zeszłego roku postanowiliśmy zainwestować w nasze studio, aby przestawić się na niezależność, zbudować zaplecze dla wszystkich pomysłów, które w nas siedziały, i po prostu zrobić to samemu. Przy boskiej pomocy udało nam się to, nagraliśmy EP’kę. „Black muds bad big village” to strasznie konceptualny, przemyślany album. Jest to nasze rozliczenie z post-rockowego, patetycznego grania, a jednocześnie zapowiedź tego co będzie później, gdyż po zagraniu trasy w maju planujemy nagrać płytę będącą rozwinięciem myśli, która pojawiła się na „Black muds…”. Zawrzemy na niej wszystkie utwory, które można włożyć do szuflad: „math-rock”, „post-rock”, tak umiłowanych przez wszystkich dziennikarzy, a których my właściwie nie rozróżniamy. Dla nas jest to po prostu muzyka.

Wasze wcześniejsze dokonania były jednak różne. Np. Wasz wkład w składankę „Go to cat-man-do” zupełnie nie przypomina tego co zrobiliście na „Black muds…”. Także fakt, że każdy z Was pochodzi z innego muzycznego podwórka sugeruje pytanie: właściwie w jakim kierunku zamierzacie pchnąć działania Stworów?

P.B.: To co się nazywa Stworywodne to wypadkowa pracy bardzo różnych ludzi. Każdy z nas robi masę rzeczy. Jakub ma wytwórnię Monotype, zajmuje się elektroniką i noisem, Darek ma mocne zaplecze ambientowe, Karol zacięcie jazzowe, także free improwizacyjne, ja występuję również jako muzyk improwizujący. Piotrek Sułkowski, który jest nowym członkiem zespołu, ma zaplecze latino. Myślę, że to co każdy z nas robi na boku przenosi się na Stworywodne. W dodatku uczymy się masę rzeczy, np. dzięki wspólnym koncertom z Davidem Chevallierem, Le Quan Ninhem czy Frederic’iem Blondy.

Jakub Mikołajczyk: Akurat termin „post-rock” pojawił się na potrzeby pewnej koniunktury jednak. Taka jest prawda. Jeżeli chcemy w jakiś sposób powiedzieć coś o sobie to używamy terminów, które są zrozumiałe i które fukcjonują.

Dariusz Trzciński: Na nasze potrzeby wymyśliliśmy nowy gatunek – szlam-rock. Powstało to stąd, że na samym początku działalności zespołu pojawiła się wizja, że ta muzyka powstała z pierwotnego szlamu emocji























Karol Koszniec: No właśnie, emocje są w tym wszystkim najważniejsze. Muzyka po prostu musi chwytać za serce, a jaki będzie jej gatunek – tą ocenę zostawiamy innym.

P.B.: Czy to jest muzyka, która wyzwala melancholię, agresję, czy to jest muzyka, która cię nagle zaskakuje lub transuje – dla nas nie ma najmniejszego znaczenia jakie uczucia ona generuje, dla nas liczy się to, że ona je generuje w ogóle. Stąd jedynie dla ułatwienia mówimy sobie, że to jest post-rock, a to math-rock, ambient czy glitch. Muzyka zawsze dla nas będzie najprostszym, najwspanialszym językiem, który dociera bezpośrednio do twojego serca omijając twój rozum.

J.M.: Ja myślę, że porozumienie pomiędzy nami odbywa się w sferze pozawerbalnej. My po prostu czujemy co gramy, rozumiemy siebie nawzajem, natomiast terminologia, która pojawia się w odniesieniu do naszej muzyki ma charakter stricte użytkowy. Jest to ukłon w stronę odbiorców, którzy mimo wszystko szukają pewnych punktów odniesienia, jak również w stronę dziennikarzy. Nie chciałbym, aby zabrzmiało to jak zarzut, ale gdzieś funkcjonuje chęć nazywania pewnych rzeczy. My ze swojej strony podsuwamy pewną sugestię, chociaż tak naprawdę, gdybyśmy chcieli opisać to co tak naprawdę myślimy i w jaki sposób traktujemy muzykę – musiałoby to się odbyć, i mam nadzieję, odbywa się to w przekazie pozawerbalnym.

D.T.: Ponieważ szukamy bardzo konkretnego określenia naszej muzyki, ostatnio całkiem przypadkowo pojawił się termin „polskie tańce wojenne”. (śmiech) To jest może trochę na wyrost, ale pewne określenia mają to do siebie, że ich zadaniem jest skupienie na sobie uwagi. A to skupia uwagę.

K.K.: Element muzyki marszowej też jest oczywiście obecny.

J.M: Po prostu najbardziej chcielibyśmy zagrać na festiwalu w Kołobrzegu, w mundurach. Wiadomo za mundurem…

Wróćmy jednak teraz do EP’ki „Black muds big black village”, wydanej sumptem Lado ABC. Właściwie dlaczego nie wydaliście tego w swojej własnej wytwórni – Monotype?

J.M: Wiedziałem, że to pytanie padnie! Wpłynęło na to wiele czynników. Po pierwsze uważam, że Stwory nie do końca przystają do profilu Monotype. Po drugie, gdy dochodzi do polaryzacji muzyk-wydawca, połączenie tych dwóch funkcji wydaje się być niekomfortowe i nienajszczęśliwsze. Wiadomo jako muzyk ma się jakieś oczekiwania, jako wydawca również. Czasami może dojść do konfliktu interesów. Tak więc przekazanie obowiązków, którymi musiałbym się zająć jako muzyk-wydawca innej osobie chyba jest po prostu wygodniejsze.























K.K.: Wiesz, trafiliśmy na niesamowitych gości. Okazało się, że wytwórnia Lado ABC to jest znakomita sprawa, dlatego bardzo chcemy brać w tym udział. Oni chyba też tego chcą, więc: do przodu!

EP’ki zwykle bywają wstępem do płyty długogrającej, pewną zapowiedzią kontynuacji. Jak jest w waszym wypadku? Czy są już plany zarejestrowania nowego materiału?

J.M: Co po EP’ce? Ciężka praca z naszej strony, seria koncertów i przygotowywanie się do kolejnych nagrań. Pozostaje pytanie gdzie ich dokonamy. Wiadomo, chcielibyśmy stworzyć sobie sytuację komfortową, w której moglibyśmy rejestrować wszystkie nasze pomysły. Natomiast zdajemy sobie sprawę z pewnych ograniczeń, które w tej chwili są, dlatego nie możemy zrealizować wszystkich pomysłów jakie byśmy chcieli. Mamy nadzieję, że znajdziemy w takim studio, w Polsce czy zagranicą, które będzie mogło zrealizować nasze pomysły.

P.B.: Mamy co najmniej 6-7 utworów, które ani nie są na naszej demówce, ani na EP’ce, a które strasznie chcemy zrealizować w dobrych warunkach, ale ciągle nie osiągnęliśmy tych warunków u siebie. „Black muds big black village” jest obecnie szczytem naszych możliwości jeśli chodzi o studyjną pracę. Mamy bardzo specyficzne wyobrażenia na temat brzmienia jakie musi być…

K.K: Powiedzmy otwarcie, chcemy dostać się do jakiegoś dobrego studia, niestety kosztuje to masę pieniędzy, więc na razie musimy poczekać.

D.T.: Pamiętam, że byliśmy strasznie wykończeni nagrywaniem, siedzeniem po 6-8 godzin w naszej sali prób, która służyła również za studio nagrań. I kiedy płyta się ukazała, kiedy mieliśmy ją w ręku, pojawiła się straszna ochota, żeby wrócić do nagrywania, tym razem do pełnowymiarowego materiału. Wiemy już dzisiaj, że będzie on zupełnie inny.

P.B.: To jest tak, że z jednej strony mamy masę ambientowych, chwilami zahaczających o post-rock. A z drugiej strony to jest math-rock, żywe granie. Myślę, że na ten moment nie mamy jeszcze skrystalizowanej wizji jak połączyć te dwa światy. To ciągle mocne oddziaływanie na emocje, ale musimy stworzyć pewną kompozycję uczuć, tak żeby odbiorca po przesłuchaniu tej płyty miał wrażenie, że otarł się o masę różnych emocji. Myślę, że nasza płyta będzie bardzo intensywna, zresztą trochę jak EP’ka, na której zawarta jest mikro i makro skala najdrobniejszych uczuć. Takie jest nasze założenie.

Na koncertach występujecie teraz z nowym instrumentem, z kongami. Czy planujecie jeszcze rozszerzyć instrumentarium? Co z gitarą basową, której brakuje w waszym składzie?

P.B.: Ten temat często powraca. Strasznie chcemy dodać do instrumentarium gitarę basową, jednak póki co nie trafiliśmy do tej pory na basistę, który rozumiałby to co robimy, naszą muzykę i metody pracy. A konga? Są po to, żeby trochę ożywić i wzmocnić jeszcze bardziej przekaz i motorykę. Do tej pory konstrukcje utworów bardzo często opierały się na dialogu między dwoma gitarami. Mam olbrzymią nadzieję, że w nowych utworach, które teraz powstają pojawi się też dialog między perkusjonaliami a zwykłą perkusją.























J.M.: Tak naprawdę pomysłów na nowe instrumentarium pojawia się wiele. Zwróć uwagę, że na płycie słuchać instrumenty dęte. Niewykluczone, że w przyszłości nie ponowimy tego pomysłu. Właściwie każdy instrumentalista, jeśli tylko potrafiłby się odnaleźć w tej konwencji i chciałby popróbować grać, to ja nie widzę żadnych przeciwwskazań ku temu, niezależnie od tego czy byłby to instrument dęty, smyczkowy, czy byłyby to kobzy czy akordeon, bo i z takim instrumentem próbowaliśmy.

P.B.: Chyba najlepiej spytać o to Piotrka Sułkowskiego, który gra z nami od niedawna. On najlepiej powie jak się gra ze Stworami, czym są Stworywodne z punktu widzenia takiego instrumentu jak konga.

Piotr Sułkowski: Moja odpowiedź będzie taka: Ja sam wywodzę się z tradycji głównie jazzowej. Rock skończył się dla mnie powiedzmy na etapie podstawówki. Później był jazz i awangarda. Zawsze były tematy, był dialog. Stwory budują coś na zasadzie historii, która ma początek, rozwinięcie i koniec. Jest to bardzo złożona i przemyślana, konceptualna struktura. Wracając do pytania dotyczącego mojego instrumentu, myślę, że, mówiąc najprościej, chcemy trochę tą muzykę rozbujać. Chcemy ją zeswingować, żeby patos, który niesie za sobą taka linearna struktura, nabrał lekkości.

D.T.: Ja aż się boję pomyśleć czy to nie dąży do idei double-trio zaproponowanej przez King Crimson gdzie jest dwóch perkusistów, dwóch basistów i dwóch gitarzystów.

J.M.: Ale Robert Fripp siedzi na krzesełku!

D.T.: Myślę, że czasami brakuje mi krzesełka.

Wszyscy: (śmiech)

Relacja z koncertu Stworów (Kukabara, 06.04.06) znajduje się w naszym serwisie – tutaj

Rozmawiał Adam Bogusiak







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy