Wpisz i kliknij enter

Rykarda Parasol – Our Hearts First Meet


Dla relaksu – coś z zamierzchłej przeszłości 2006 roku. Coś interesującego, bo historia życia tej pani to interesujący kolaż zdolny konkurować z bajkową biografią Natashy Khan. Parasol to prawdziwe nazwisko, Rykarda to imię czczące pamięć taty – polskiego Żyda, który zniknął podczas holokaustu. W każdym razie coś za tą kobietą stoi, co najmniej niebanalna suma doświadczeń, bo bez tego nie powstałaby tak ciekawa płyta. „OHFM” nie jest szczególnie miła dla ucha, daleko jej do właściwie easy-listeningowych płyt koleżanek. Właściwie już błąd, już mi się język plącze przy niej – no, one nie są koleżankami nawet. Ewentualna zawiść tamtych jedynie wbiłaby Rykardę w tym większą dumę. Co będę gadał, porównajcie ten realny teaser z prostackimi reklamówkami gwiazdek przysłowiowego MTV.
Debiut Parasolki budzi podziw. Wystarczy posłuchać tego jakieś pięć razy, żeby wiedzieć, że nie ma się do czynienia ze słodką idiotką próbującą zagarnąć dla siebie spłachetek przegniłego gruntu rynku muzycznego z pomocą spraw nie mających nic wspólnego z muzyką. Siła i mądry realizm biją z tych piosenek z mocą porównywalną do niezapomnianych „Murder Ballads” Cavea, a ironia oraz cicha wściekłość pochodzą niemal w prostej linii od Grega Dulliego. Dużo tutaj takich ściśle nocnych, ale dalekich od standardu piosenek o jakości nie ustępującej numerom Afghan Whigs czy Twilight Singers. Podobnie jak Dulli, Rykarda Parasol proponuje twarde, mroczne historie oscylujące wokół zdystansowanie egzystencjalnych rozkmin przy dobrych, egzotycznych alkoholach i cygarach, heroinie, opium, wiadomo. Bjork i kiełbasy nikt nie zaprosił.
Rock-noir jak sama określa swoją muzykę, z poparciem stojącego w cieniu bandu The Tower Ravens, to adekwatne określenie, bo brak tu rzeczywiście pierwiastka popu, przesłuchanie całości nie zawsze jest przyjemne, potrafi zmęczyć i odrzucić. Jednakże raczej nie na stałe, jako że równą i spójną powierzchnię głównego konceptu przecinają tu i ówdzie naprawdę świeże rzeczy. Mówię tu o paru faworytach funkcjonujących sprawnie poza albumem: wściekłe „Night On Red River” (właśnie tak PJ powinna udawać Cavea w spódnicy – „love” w tych ustach każe na serio uciekać), „Lullaby for Blacktail” (zmierzchające alt-country umraczniające Yo La Tengo szczyptą nowej fali), „Weeding Time” (niemal slow-coreowy numer prezentowany szerszej publice przez Rojka w którejś z audycji Roxy FM).
Bardzo uspokajające zjawisko, wbrew pozorom. Usłyszeć mroczne historie opowiadane przez niebanalnej urody kobietę w jędrnej, eklektycznie rockowej, otoczce. Wcześniej nie spodziewałem się jak brzmieliby Spoon, …And You Will Now Us by the Trail of Dead albo właśnie Dulli, gdyby śpiewali romantyczne, goth-mroczne piosenki o złamanych sercach, które dalej biją i tym podobnych cudach. No bo właściwy opener: „Hanna Leah” i ta groteskowa blaza bohemy, „How Does a Woman Fall?” szczera retoryka spontanicznego wyznania plus nawiedzony podkład muzyczny… Ja przybijam piątkę. Interesujący z tej pani człowiek i nie ma co się dłużej rozwodzić; trzeba tego posłuchać.
2006







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
gusstaff
gusstaff
15 lat temu

chciałem tylko sprostować, że w Europie ta płyta ukazała się dopiero pod koniec 2007 roku nakładem Glitterhouse, w Polsce oczywiście w Gusstaff Records, a w maju – od 17. do 21. Pani Parasolka pojawi się na koncertach: Warszawa (Trójka), Kraków, Katowice, Warszawa, Wrocław, zapraszam na koncerty…

F.
F.
15 lat temu

Oj wiesz – pod tymi wszystkimi maskami wszyscy jesteśmy przecież ludźmi!

bobok2
bobok2
15 lat temu

grunt że awansowała w recce na człowieka 😉 bo btw kto by napisał o facecie – interesujący z niego człowiek? toż to pleonazm by powstał, hehe

Polecamy