Wpisz i kliknij enter

Stealpot Live w Katowicach

To był jeden z najbardziej wyczekiwanych koncertów w listopadowym repertuarze Jazz Klubu Hipnoza: Szymon Folwarczny, działający pod szyldem Stealpot wystąpił wraz z zespołem promując wydany w maju album „Indian Salon”. Stealpot live @ Jazz Club Hipnoza, Katowice
22 listopada 2007

To był jeden z najbardziej wyczekiwanych koncertów w listopadowym repertuarze Jazz Klubu Hipnoza: Szymon Folwarczny, działający pod szyldem Stealpot wystąpił wraz z zespołem promując wydany w maju album „Indian Salon„. Rangi wydarzeniu dodawał fakt, iż koncert odbył się w towarzystwie kwartetu smyczkowego – a przecież nie od dziś wiadomo, że tak duże przedsięwzięcie podczas regularnej trasy jest niemal nie do zrealizowania (głównie ze względów finansowych). Tym trudniej było przejść obojętnie obok tego wydarzenia.

A więc rozpoczęli, bez specjalnego przeciągania. I tu problem, już na samym początku. O ile Stealpot w wersji studyjnej brzmi świeżo, nowocześnie, czasem wręcz eksperymentalnie – na żywo wypada skromniej, ciszej, a nawet nieśmiało. Powodów może być wiele, na przykład lokalizacja, a za nią nobilitacja – Hipnoza to przecież ważne miejsce na śląskiej mapie muzykowania, na tej samej scenie, prócz Szymona występowali wcześniej m.in. The Cinematic Orchestra, Koop, Luke Vibert czy nawet Nils Petter Molvaer, nie wspominając o jazzowych grupach koncertujących w Katowicach w ramach cyklu jaZZ i okolice.

Na parę tygodni przed występem w Jazz Klubie Stealpot z zespołem rozgrzewał się w katowickim Rondzie Sztuki, dając koncert licznie zgromadzonej publiczności. Zaprezentowany wówczas materiał brzmiał dobrze, lecz nic ponadto. Gdyby nie smyczkowy kwartet w Hipnozie, mógłbym odnieść wrażenie, że oba koncerty – zagrane w niedużych odstępach czasu – były niemal identyczne. Co więcej, rola wyjątkowego przecież kwartetu sprowadzana była w Katowicach najczęściej do poziomu tła; brakowało odważnych wejść, mocniejszego zaznaczenia obecności tak licznego zespołu na scenie. Dla niewyrobionego słuchacza mógł to być poważny problem, ponieważ wszystko zlewało się w jedną całość.

Zabrakło więc spontaniczności, typowej dla koncertów klubowych. Owszem, cytowanie piosenki Ala Greena jako preludium do dalszych muzycznych wojaży, rozpoczęte przez Dj SHW mogło zaskoczyć wszystkich – był to bez wątpienia jeden z lepszych momentów tego wieczoru. Tak samo jak wówczas, gdy Anna Ruttar, podczas szaleńczej wokalizy „Jazzcore in The Rock Opera” wywoływała ciarki na plecach. Sam Folwarczny popisał się w paru miejscach znakomitymi, solowymi partiami trąbki, lecz to ciągle za mało. Od twórcy jednej z najlepszych polskich płyt mijającego roku (zapewne w wielu rankingach „Indian Salon” uplasuje się na wysokiej pozycji) wymagać należy więcej. Kwestia młodego wieku? Doświadczenia? – wielce prawdopodobne, bo Szymon wciąż poszukuje perfekcyjnego brzmienia. Póki co sporo wspólnego ma chyba z amerykańskim Telefon Tel Aviv – zamiast na żywo jest lepiej posłuchać w domowym zaciszu płyty, bo tam – mimo wszystko – są prawdziwe emocje.

Czytaj również recenzję „Indian Salon” oraz wywiad z Szymonem Folwarcznym







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Wojtek Krasowki
Wojtek Krasowki
16 lat temu

Stealpot rulez!

dziuniek
dziuniek
16 lat temu

bardzo ładnie:)

dziuniek
dziuniek
16 lat temu

bardzo ładnie:)

Polecamy