Nazwa grupy prawie nie do zapamiętania, utwory za długie, a tytuły przesadnie rozciągnięte. Oto zapis pierwszego wrażenia po bliskim spotkaniu z albumem. Wrażenia na tyle dojmującego, że wwiercającego się natrętnie w receptory. I tak już do końca albumu.
Proszę Państwa, oto duet. Wokalistka i gitarzystka Jehna Wilhelm oraz instrumentalista – rozkochany w elektronice Mark McGee debiutują trudnym, post rockowym materiałem. Pochodzą z Minneapolis, zaliczyli miażdżącą opinię na Pitchfork, ale nadal wielu słuchaczy wymienia ten album jako kandydata do płyty roku 2007. Opener ma silne pole rażenia. Warto nieco wyciszyć mp3 przed zaserwowaniem sobie tytułowego utworu. To mocno noisowy wykop ubłoconym buciorem, ciężki jak opadający na Kojota Wilusia 10-tonowy odważnik. „Patron” brzmi niczym dudniące, rozregulowane radio na opadającej na dno łodzi, usypiane syrenim śpiewem. Wstęp jest hipnotyzujący, metaliczny, bliski atmosferze mrocznych opowieści Lovecrafta.
Chwilę później morski szum łagodnieje jak dogasający płomień (przenikliwe “The Man With the Shovel, Is the Man Im Going To Marry”), pozostawiając po sobie duszny, słodki zapach i smugę dymu (wabiące mnogością pogłosów i subtelną elektroniką „Long Arms”). A stąd już tylko krok do festiwalu wyobraźni: dźwięk zapomnianej pozytywki, otwarte na oścież okiennice i szalony taniec firan w opuszczonym domu (”Dedicated Secretary, Liaison, Passionate Mother”); niepokojąca kołysanka przerywana brudnym, ochrypłym szeptem („You Guys Talk, Well Spill Our Guts”); przeraźliwie ciemne klasztorne korytarze, pełne ślepych zaułków (ambientowe „With Brass Songs Theyll Descend”). Nie brak na płycie mroźnych gitarowych pasaży czy wokalnych uniesień, bliskich ascetycznej stylistyce Cocteau Twins czy Cranes (frapujące, nieokrzesane „Very Lovely”). Zamyka ją oszałamiające „Window Shopping”, zainspirowane tematem muzycznym Miasteczka Twin Peaks, przesiąknięte na wskroś chłodem poetyki Anji Garbarek.
Jaki z tego morał? Jest czarująco, ale nie mogę pozbyć się odczucia, że muzycy nie zdołali zapanować nad materiałem, że chwilami wymyka się im i fałszuje przekaz. Mimo oczywistych braków, daję jej szansę. Jest tego warta.
2007
swietny album a recenzja iscie grafomanska (stezenie pretensjonalnych metafor na akapit przekracza dopuszczalne normy)
Po raz kolejny zanurzam sie w recenzji Dominiki, w każdym słowie jest coś delikatnego a zarazem prawdziwego. Zgadzam się jeśli chodzi o płytę bardzo trudny materiał.
moje wrażenia względem tej płyty lokalizują się w okolicy pierwszego akapitu. wolę inne produkcje z kranky, ta jest zdecydowanie na-wyrost.