Wpisz i kliknij enter

Dinky – May Be Later


Jednak już wcześniej, dzięki odwiedzinom u starszej siostry, mieszkającej w Berlinie, poznała clubbing, bawiąc się w tak znanych miejscach, jak Tresor czy E-Werk. Nic więc dziwnego, że szybko wsiąkła w nocne życie Nowego Jorku, bywając na popularnych rave-parties w rodzaju Body & Soul, NASA czy Twilo. Z czasem sama zaczęła prowadzić undergroundowe imprezy – najpierw w kolektywie Angels On Vinyl, a potem samemu, pod pseudonimem Dinky. Ale i tego jej było mało. W 2000 roku zadebiutowała na rynku płytowym. Niebawem miała w swym dorobku kilkanaście singli i dwa albumy – „Melodias Venenosas” i „Black Cabaret” – na których balansowała między melodyjnym synth-popem a tanecznym techno. Z perspektywy czasu wydaje się, że były to jedynie poszukiwania własnego stylu. Dinky odnalazła go dopiero teraz – a świadectwem tego jej nowy album „May Be Later”, opublikowany przez berlińską wytwórnię Vakant.
Otwierający płytę „Mi Amor” rozwija się powoli. Najpierw pojawia się orientalna melodia podbita plemiennymi bębnami. Z dala dochodzi egzotyczna wokaliza. Nagle uderza bit – głęboki, podrasowany na house`ową modłę, niosący dodatkowe elementy kompozycji: lekko jazzujące organy i rwane riffy afro-beatowej gitary. Wszystko to stapia się w jedną całość, porywając hipnotycznym pulsem i psychodelicznym klimatem.

To gęste brzmienie jest znakiem rozpoznawczym muzyki z krążka. Dinky skleja swe nagrania z różnorodnych sampli i efektów. W „Mars Cello” są to fragmenty grającej muzykę współczesną wiolonczeli i niemal kraut-rockowe klawisze, w „Burdelii” – latynoskie perkusjonalia i gorące dęciaki, a w „Sunday Set” – oldskulowe organy w stylu lat 60., detroitowe w brzmieniu piano oraz kumkający acidowy loop. Czasem wydaje się, że konkretna kompozycja utkana jest wyłącznie z krótko pociętych i pozlepianych klików, stuków, trzasków, świstów i bulgotów – tak, jak gęsty niczym amazońska dżungla „Seven 2 Seven”. Innym znowu razem oblepiająca wszystko zawiesina antymuzycznych hałasów, odsłania bardziej czytelne fragmenty nagrań – lodowate dźwięki o laboratoryjnym brzmieniu w „Fademein”, kanalizacyjne akordy metalicznych klawiszy w „She Is Moving” czy mroczne partie filmowych syntezatorów w „Mind”.

Jakby tego było mało, Dinky wplata w psychodeliczną materię swych nagrań różne wokale. W „Fademeinie” śpiewa jej długoletni przyjaciel z Chile – Jorge Gonzalez, w „She Is Moving” słychać jadowity wokal Big Bully`ego, a w „No Pressure” hiphopowy podkład niesie przetworzony głos jej samej.

Wszystko to wpisane jest w struktury rytmiczne charakterystyczne dla współczesnego minimalu. W ten sposób Alejandra Iglesias dołącza do grona najważniejszych twórców gatunku, lokując się tuż obok swych rodaków, w rodzaju Ricardo Villalobosa, Luciano czy Piera Bucci.
Sprawdź:

Przeczytaj, co o tej płycie napisał na naszych łamach Tomek Sobczak
2008







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Vakan-t
Vakan-t
15 lat temu

Coraz więcej u artystów „okołominimalowych” wpływów houseowych i deep houseowych ostatnie pozycje Perlona, Mobilee, Wagon Repair…w sumie może to jakaś inspiracja na 2009 rok w rodzinie „klikaczy”

Polecamy