Sequel zawsze gorszy.
Już pierwsze winylowe dwunastocalówki z końca lat 90. – „Champagne”, „1982” i „Frank Sinatra” – sprawiły, że duet Miss Kittin And The Hacker, tworzony przez parę francuskich artystów – Caroline Hervé i Michela Amato – zdobył popularność daleko wykraczającą poza scenę klubowej elektroniki.
Nic więc dziwnego, że sumujący działalność pary „First Album” z 2001 roku, stał się światowym bestsellerem. Nie dość, że przyniósł jego autorom pieniądze i sławę, to jeszcze wraz z takimi płytami, jak „#1” Fischerspoonera czy „Kittenz And Thee Glitz” Felixa Da Housecata, okazał się zaczynem do powstania nurtu electroclash.
Po zakończeniu współpracy, zarówno Miss Kittin, jak i The Hacker, poradzili sobie całkiem nieźle. Choć oboje wydawali ciekawe płyty, żadna z nich nie powtórzyła jednak sukcesu wspólnego dzieła. Nic więc dziwnego, że tylko kwestią czasu stało się podjęcie decyzji o nagraniu następcy „First Albumu”. Ponieważ oboje ukrywali fakt odnowienia współpracy, wiadomość o premierze „Two” buchnęła dopiero w lutym tego roku. Czy płyta zaspokaja jednak rozbudzone pamiętnym debiutem apetyty?
Rozpoczyna się naprawdę mocno – „The Womb” to długa kompozycja wpisana w formułę EBM. Ciężki bit, bulgoczące syntezatory, przesterowane wokal – wszystko, tak jak w klasyce gatunku spod znaku Front 242 czy Nitzer Ebb. Aż iskry buchają z głośników. „1000 Dreams” nie robi już tak dobrego wrażenia. To wypisz-wymaluj typowy electroclash sprzed ośmiu lat o noworomantycznej melodyce, zaśpiewany w rozmarzonej manierze.
Podobnie wypada „Party In My Head”, z tym, że jeszcze bardziej nijako. Nawet zwrot w stronę bardziej charakternego electro-techno w „PPPO” nie ożywia atmosfery. Nagrania te pozostawiają słuchacza obojętnym – nie ma w nich ani porywających melodii, ani tanecznej energii, ani pomysłowych aranży.
Sytuację ratuje kolejny ukłon w stronę EBM. „Indulgence” to znów wyraźne nawiązanie do dokonań Front 242: motoryczny puls, blaszane klawisze, surowe brzmienie. Plus punkowe skandowanie Miss Kittin, przetworzone i zdeformowane na klasyczną dla tego gatunku modłę. Nieźle wypada również „Emotional Interlude” – tym razem The Hacker wspomina klasyczne electro z lat 80., podszywając mechaniczne struktury rytmiczne modnymi obecnie pasażami w stylu cosmic disco.
A potem utwór, z którym nie wiadomo co począć: cover znanego przeboju Elvisa Presleya – „Suspicious Minds”, kiczowaty synth-pop w stylu Erasure lub bardzo wczesnego Depeche Mode z Vincem Clarkiem w składzie. Co to ma być? Ukłon w stronę list przebojów? Dowcipne mrugnięcie okiem do słuchacza? Czy raczej wypadek przy pracy?
Te sprzeczne myśli rozwiewa finałowy zestaw nagrań, w którym Hervé i Amato, umieścili to, co stworzyli najlepszego podczas ostatniej sesji. „Electronic City” to erudycyjny popis The Hackera, ale w znacznie lepszym stylu niż „Suspicious Minds”. Tym razem francuski producent wspomina brzmienie Heaven 17, osadzając „gotujące się” akordy klawiszy na organicznym tle, przeszywanym regularnymi bitami spod znaku electro-techno.
„Inutile Éternité” i „Ray Ban” to z kolei utwory, w których główną rolę gra Miss Kittin: oba mogłyby z powodzeniem znaleźć się na jej ubiegłorocznym „Batboxie”, łączą bowiem electroclashową energię z gotyckim klimatem, przywołując echa dokonań Oppenheimer Analysys (drżące klawisze w stylu sci-fi) i Bauhaus (basowa progresja niczym w „Bela Lugosi`s Dead”).
Drugi album francuskiego duetu jest nazbyt nierówny, aby powtórzyć sukces pierwszego. Mocne i melodyjne utwory sąsiadują tu z nagraniami, które nie wywołują większych emocji. Poza tym, od „First Albumu” minęło osiem lat – w tym czasie namnożyło się naśladowców Miss Kittin i The Hackera, więc ich nowa muzyka nie robi już takiego wrażenia, jak kiedyś. Trochę szkoda, że para producentów nie nagrała czegoś bardziej ekscytującego. Ale znając historię muzyki (nie tylko klubowej), szaleństwem byłoby wymagać tego od nich.
Nobody’s Bizzness 2009
Mi sie podoba , kilka razy moglem obserwować jak Herve sobie radzi za konsolą, takze Hacker. Moim zdaniem jestem pelen podziwu za wklad pracy i mnostwo występów od prawie 3 lat po malej przerwie cały czas oboje „on tour”. Płyta,owszem , może jak na ich możliwości słaba, ale ogladalem interviev MK i Amato, z tego co mi wiadomo , te kawałki powstały totalnie spontanicznie. Michel podsyłał muzyke Caroline ,ona zaś podkładała do tego wokal. Kilkakrotnie oglądając fragmenty ich imprez sprzed ostatnich dwoch lat niejednokrotnie było można wysłuchać po jednym z kawałków znajdujących się na „Two”. Mało tego przed ukazaniem się „BatBox” Kittin zniknęła ze sceny na dłuższy czas by poświęcic uwagę i dopracować własną produkcję, dlatego ten krążek jest bardziej udany. „Two” powstawał między imprezami,tak jak wyżej pisałem spontanicznie. Miejmy nadzieję ,że jeszcze czymś zaskoczą. 🙂
Płytka całkiem ok. Nierówna, zgodzę się, ale po dłuższym słuchaniu wybija się raczej na plus niż na minus.
słaba ta płyta. niestety.