Wpisz i kliknij enter

Terence Fixmer – Fiction Fiction


W ciągu ostatnich kilku tygodni nastąpił prawdziwy wysyp nowych płyt artystów, którzy zdobyli popularność na fali mody na electroclash, współpracując z wytwórnią DJ Hella – Gigolo. Najpierw niezły album zaprezentował Adriano Canzian, potem klasę mistrza gatunku potwierdził Dave Caretta, a Filippo Moscatello zaskoczył zwrotem w stronę organicznego tech-house`u. Teraz przyszedł czas na jednego z najciężej grających mocarzy ze stajni DJ Hella – Terence`a Fixmera.
Ten francuski producent od początku swej działalności był wierny muzyce EBM – oczywiście wystylizowanemu na nowoczesne techno. Dowodem tego były jego solowe albumy opublikowane przez Gigolo – „Muscle Machine” i „Silent Control” – oraz płyty zrealizowane wspólnie z wokalistą grupy Nitzer Ebb – Douglasem McCarthym – „Between The Devil” i „Into The Night”. Mimo wypracowania sobie charakterystycznego stylu, który przyniósł mu prestiż i popularność, artysta postanowił odmienić oblicze granej przez siebie muzyki. Świadectwem tego jego trzeci album solowy – „Fiction Fiction”.
Jeśli pojawiają się tu reminiscencje z lat 80., to zaledwie w szczątkowej formie. Przykładem może być kosmiczne disco o rozwodnionym brzmieniu („Can`t You See Me?”), wystylizowany na emocjonalny new romantic („Ghost In Love”) lub rozwibrowany strzelistymi tonami w stylu trance („Fantomatic”) motoryczny electroclash. Ale typowego dla Fixmera siarczystego EBM – nie ma tu nawet śladu.

Cóż zatem wypełnia lwią część ponad godzinnej płyty? Mroczne i ciężkie techno w stylu połowy lat 90. Francuski producent czerpie tutaj inspirację przede wszystkim z nagrań publikowanych wówczas przez kanadyjską wytwórnię +8 i niemiecką Cabinet. Ale nie tylko – słychać w jego utworach również klasykę z Tresora, zarówno tę berlińską, jak i detroitową. Efekty tej stylizacji są różne. Nagrania umieszczone w pierwszej części albumu nie zachwycają – niby jest w nich wszystko, co trzeba, ale słucha się ich z obojętnością („Hypnose” czy „Flame”). Sprawiają one wrażenie wykalkulowanych na zimno – skonstruowanych według najlepszych receptur, ale pozbawionych emocji, energii, wewnętrznej prawdy i autentyczności.
Ciekawiej robi się dopiero później – od utworu „Gravity 5”, którym Fixmer składa oczywisty hołd wczesnym dokonaniom Richiego Hawtina. I z każdym następnym nagraniem, muzyka staje się coraz cięższa i mroczniejsza, a przy tym coraz bardziej przekonywująca. Hipnotyczny puls, tworzony przez masywne uderzenia bitu i taranujące wszystko pochody przesterowanego basu, niesie przerdzewiałe akordy klawiszy, wolno wijące się żrące loopy i szorstkie zgrzyty o sonicznej barwie („Magnitude Zero”, „Driver The Bass” czy „River”). Wszystko to, co chwila przesłaniają kłęby buchającej pary, sprawiające wrażenie, że czas się cofnął i znów tańczymy w podziemnym bunkrze w Berlinie, gdzie jest tak gęsto od sztucznego dymu, że nie widać nic na wyciągnięcie ręki. Zza tej dźwiękowej zasłony dochodzi do słuchacza jednie co jakiś czas przetworzony głos Fixmera – niski i ponury, niczym z house`owych nawijek rodem z chicagowskiej klasyki („Frozen Tears”).
„Fiction Fiction” to kolejny album, który potwierdza, iż w muzyce tanecznej zaczyna powoli obowiązywać moda na brzmienia z lat 90. Wyciągnijcie ze swych stojaków płyty Basic Channel, Tresora, Harthouse`u, Disko B, R&S czy +8. Już za kilka miesięcy będziecie super trendy.
Sprawdź

2009







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy