Trudno o lepszą okazję do zadania kilku pytań artyście jak nie jego pierwsza wizyta w Polsce i praca nad kolejną płytą. Po ciepło przyjętym debiucie „Hands Across the Void” (2007), Tiny Vipers wydaje drugi album – „Life On Earth”, a chwilę przed jego premierą zagra koncert jako jedna z gwiazdek tegorocznego OFF Festivalu. Jesy Fortino startując ze swoim solowym projektem od razu w barwach Sub Popu zasugerowała, że jest się czym interesować. Ta krótka rozmowa z całą pewnością to potwierdza. Dawno temu czytałem gdzieś, że bywałaś roztrzęsiona na pierwszych koncertach, jakby nie do końca przekonana o wartości swojej muzyki. Teraz jesteś jedną z bardziej interesujących spośród okołofolkowych artystek Sub Popu. Marzenia się spełniły czy to dopiero początek twoich oczekiwań?
No, nieźle się tremowałam przed występami. Nadal zresztą jestem nerwowa, ale zdążyłam się trochę przyzwyczaić. A oczekiwania? Bywają serio szkodliwe, więc na ten moment po prostu skupiam się na gitarze, na materiale do zagrania, już bez zwracania uwagi na to, jak mogą oceniać to ludzie. Zerwałam z tym przyzwyczajeniem i dzięki temu jestem w stanie hamować własne oczekiwania zanim jeszcze zdążą podrosnąć.
Momentami „Hands Across the Void” brzmi jak concept-album o różnych krajobrazach zmieniających się pod wpływem światła. Są jakieś miejsca czy może dziecinne mity, które są dla ciebie inspiracją?
Rzeczywiście, las i góry, przy których dorastałam mocno na mnie wpłynęły. Jak dla mnie, las jest najkorzystniejszym miejscem dla dziecięcej wyobraźni, bo ona naprawdę w takich warunkach eksploduje. Wokół nie ma nikogo innego, a natura staje się rzeczywistością alternatywną dla pewnych aspektów dorastania w małym miasteczku. Dużo moich obserwacji płynie właśnie z doznania kontrastowości życia na prowincji z całym tym łażeniem po miejscach typu Fred Meyer And Target (sieć sklepów – przyp. red.), przymusem szkoły etc., a powrotem do domu przy ciemnym lesie, szwendaniem się po miejscu, w którym nikt inny się nie liczy… Zawsze chciałam skakać sobie tylko swobodnie z drzewa na drzewo, jak zwierzęta, z dala od ohydy nowoczesnego człowieka.
W wielu recenzjach czytałem, że twój debiut to płyta nawiedzona czy niepokojąca. Spotkałaś się kiedyś podczas pobytu w lesie z czymś w takim klimacie?
Kiedyś łażąc tu i tam natknęłam się w nim na kilka wejść do starych, opuszczonych kopalń, ale nigdy nie próbowałam wejść głębiej, bo jest to rzeczywiście przerażające doznanie. Poza tym niebezpieczne, bo korytarze mogą się zawalić, no i niekiedy w takich miejscach jest trujące powietrze, gaz. Przy Black Diamond i Cougar Mountain są na przykład takie szyby, które wydają się nie mieć w ogóle dna. Są ogrodzone, żeby ludzie i zwierzęta nie wchodziły do nich, ale kiedyś z chłopakiem sondowaliśmy taki pionowy tunel wrzucając do niego rzeczy i absolutnie nie było słychać, aby gdzieś w końcu lądowały. Czasami w okolicy, w której dorosłam, można było też napotkać pozostałości po zrujnowanych miasteczkach: fundamenty porzuconych budynków czy urywające się nagle tory.
Moje ulubione kawałki z „Hand Across the Void” to chyba „Forest On Fire” i „Swastika”. Jaka jest historia tych utworów?
Forest On Fire to piosenka prawie całkowicie zaimprowizowana w studiu. Kilka utworów na nowej płycie także zostało w ten sposób zrobionych. Mam parę słów, ale tylko kilka i właściwie pozwalam kolejnym się doklejać jak chcą.
Fajnie w ogóle, że akurat te utwory wspominasz, bo nagrywanie „Forest On Fire” miało wielki wpływ i może ujmę to tak: nagrywając debiut czułam się czasami ograniczana czy przymuszona do niektórych działań; hamujące było to pragnienie odwalenia nieziemsko dobrej roboty, bezbłędnej. Myślałam, że o to chodzi w nagraniu płyty, o utrwalenie idealnego występu – odtworzenia pewnych doświadczeń, ale bez właściwych im uchybień. „Forest On Fire” nagrywaliśmy już po czasie, jaki mieliśmy zarezerwowany w studiu; dopiero w momencie, kiedy już materiału na album było dość, a więc presja była zerowa. Czułam się wtedy jedyny raz zdolna improwizować i jednocześnie coś dobrego nagrać.
Do tego momentu rejestrowanie nie było zabawą. Realizator posuwał się nawet do usuwania ze ścieżek dźwięku przesuwania palców po strunach… Paraliżująca akcja i wtedy stwierdziłam, że przyszłe nagrania będą takie jak „Forest On Fire”, a więc raczej okazją do stworzenia czegoś nowego, zamiast prób bycia perfekcyjnym odwzorowywaczem (take za takeem do formalnego ideału) czy nagrywania pod przyszłe występy live. No i to był krok od nienawidzenia nagrywania do pokochania tego.
A więc gdyby nie „Forest On Fire”, kolejna płyta prawdopodobnie wcale by nie powstała, a tak jest i to poświęcona właśnie takiej swobodzie. Kawałki rejestrowałam na taśmie analogowej, spory procent materiału jest praktycznie grany na żywo, niekiedy nawet improwizowanie, bo to tym bardziej podkreśla, że taki kawałek czy płyta mogły zdarzyć się tylko ten jeden jedyny raz. Teraz widzę nagrywanie raczej jako łapanie czegoś wyjątkowego na taśmę, czegoś co nie mogłoby zostać odtworzone. Zachodzi gdzieś-coś bardzo delikatnego i skomplikowanego i nie jest dobrą metodą spisanie tego czy tłumaczenie. To jednorazowa sprawa, która nigdy nie powtórzy się tak samo i stąd płynie w pewien sposób magiczny charakter rejestrowania dźwięku.
„Shipwreck” to dziwny tytuł jak na piosenkę dziewczyny, która dorastała przy lesie. Masz jakiś taki obraz w wyobraźni, który byłby inspiracją?
No był taki moment, że wszystko się sypało i byłam w ogóle odcięta od świata. Z tego doznania wyłoniła się wizualizacja wraku. Pewnie wielu ludzi ma takie chwile w życiu – bezradności i osadzenia na mieliźnie.
Dałabyś radę wyróżnić jakąś manierę, wspólny mianownik, jeśli chodzi o interpretację twoich utworów? Tytuły i potencjał do wywoływania pewnych obrazów czy sytuacji sprawiają, że można by postrzegać to wszystko jako jakiś rodzaj poezji.
Trudno powiedzieć. Nie piszę na pewno, żeby to było potem interpretowane. Żadna zaszyfrowana układanka czy coś, raczej czyste abstrakcje, więc przynajmniej zostaje sporo miejsca na pomysły, jakiekolwiek wpadną komuś do głowy.
A jest taka kanadyjska pisarka – Margaret Atwood i jej Wynurzenie miejscami wyraźnie przypomina twoje granie.
Nie słyszałam o niej. Jeszcze.
Co w procesie twórczym jest dla ciebie najważniejsze? Polegasz na intuicji i spontanicznych pomysłach czy raczej na wyuczonych umiejętnościach?
Zdecydowanie intuicja. Nie przeszłam żadnego kursu gitary. Nauczyłam się grać, bo podobały mi się dźwięki jakie wydaje, potem tylko dopasowałam się do ograniczeń instrumentu. Ważnym jest czuć szczęście – najistotniejsze kawałki powstały, kiedy byłam absolutnie wolna od presji.
Jest taki cytat z New York Timesa na stronie Sub Popu: [Jesy Fortino] „nie opowiada historii, podąża raczej ku inkantacjom, osiąga trans”. Czy twoja muzyka ma na celu eskapizm, wyzwolenie od rzeczywistości?
Nie, raczej nie nagrywam w jakimkolwiek celu. Nie ma żadnej misji ani wiodącego tematu. Wypuszczam materiał, a jeśli ludzie go lubią to mnie to cieszy i wątpię, aby było wiele więcej ponad to.
Co będzie zawierał twój nadchodzący album – „Life On Earth”? Masz zamiar kontynuować coś w stylu minimalistycznego dream-folku czy raczej zaskoczyć czymś nowym?
Zdaje się, że stylistycznie pozostanę w rejonach „Hands Across the Void”, ale przy o wiele większej samoświadomości. Jestem bardziej pewna nowych kawałków, bo wydają się być bardziej dojrzałe i bardziej osobiste. Debiut był częścią mnie, jasne, ale też po części próbą spełnienia mojej własnej wizji siebie. Sofomor natomiast to po prostu zbiór historyjek czy wspomnień, które są w stanie egzystować na własną rękę. Nagranie tego materiału nie było już odczuwane jako praca – wyszło bardzo naturalnie przelewanie tych przeżyć w muzykę, podczas gdy na „Hands Across…” momentami musiałam przymuszać się i kombinować.
Co z inspiracjami ze strony innych muzyków?
Townes Van Zandte, Durutti Column, Aiden Baker, Crystal Hell Pool
Na koniec, trudno mi się powstrzymać od spytania o twoje tatuaże. Mają jakieś znaczenie? Miejscami są podobne do tradycyjnych eskimoskich czy innuickich wzorów.
Jeden wysoko na lewym ramieniu to kompletny idiotyzm zrobiony w wieku 15 lat. Chryste, nie cierpię go, nie znaczy nic ponad nastoletni bunt, ale jak chcesz to bliżej pokażę ci go, mam nadzieję, w Polsce. Na przedramieniu prawej ręki mam tatuaż na pamiątkę przyjaciela, który umarł, kiedy byłam młodsza. Na piersi natomiast mam wydziergany mikroskop. Mam jeszcze parę, ale, Boże, nie cierpię o nich mówić, więc sorry, jeśli moja odpowiedź ssie – gdybym mogła pozbyłabym się 90 %, ha!
„jeśli moja odpowiedź ssie” że co? ssie? czy jest na sali tłumacz? to niech ssie
konkret wywiad, ale muzycznie ziew..
luzik:) mi sie ona bardzo podoba , a spiewa tez z pewna niewinnoscia co jest fajne …choc ogolnie ja osobiscie wolalbym co innego…pozdr F.
No mi się bardziej podoba to jak gra niż to jak wygląda. Można dyskutować nt. profesjonalizmu/amatorskości, ale i tak dojdziemy do tego, że byłem zainteresowany, chciałem się czegoś dowiedzieć, więc porozmawiałem sobie i tyle. Kto też lubi, ten się ucieszy, pzdr
nie da sie ukryc..dziewczyna jest piekna! ale granie : takich amatorow jest miliony!
@snoop: ale co?
zalamalem sie….czy to tak na serio?filip ratuj
jeeeeezu ale smuty…co decyduje o tym,ze to nowamuzyka?
przynajmniej jest na kogo popatrzeć 😉
jakaś tępawa ona jest, nie słyszeć o atwood???? dżizas