– Bez was bym tego nie dokonał – mógłby powiedzieć Ielasi odbierając jakąś nagrodę za „Aix” i miałby cholerną rację. Kompozycje zgromadzone na tej płycie są tak szkicowe, że niemal hipotetyczne, a jak wiadomo rozrzucone kropki nie mówią wiele póki się ich nie połączy. Paradoksalnie więc, pomimo częstego wspominania o jego awangardowej elektronice w kontekście neo-poważki, Ielasi przeznaczył swój nowy album wolnym duchom lubiącym dodać coś od siebie do słuchanej muzyki. Czekanie aż te utwory spełnią czynione aluzje i eksplodują w jazz czy trip-hop jest bezcelowe. Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i czerpiąc z ulubionych płyt dopisać własne konteksty, aby uzupełnić luki. Od twojej wyobraźni zależy, czy „Aix” ci się spodoba. Trudno narzekać na tak postawione warunki współpracy, nawet jeśli będzie trochę mniej poruszająca niż ta zawiązana przy okazji ładnego „August”.
Pojedyncze dźwięki różnych instrumentów są tutaj niekoniecznie już nawet samplowane, co wyrąbywane z macierzystej otoczki politurowanego, rezonującego drewna żywych instrumentów. Tak jak na poprzednich swoich albumach, Ielasi chętnie dokonuje dekontekstualizacji stereotypowo pojmowanej orkiestracji, wyrażając być może sprzeciw wobec kulturowo ugruntowanego wzniosłego wizerunku precyzyjnie rozplanowanych kompozycji. „Aix” przypomina zapis świadomości, której strumienia nośnikiem stał się intuicyjny w obsłudze program do klejenia bitów i podkładów oraz szeregowania sampli. Całość brzmi więc dość randomowo, odwracając się z premedytacją od „refleksyjnego i analitycznego” wyrafinowania klasyki, co widać szczególnie na przykładzie doboru efektów – prostolinijnych, pełnych intuicyjnej dramaturgii (np. kończący płytę *dźwięk*).
Natychmiastowe zaangażowanie uzasadnia jednak szczególnie uniwersalność: rozpoznanie tropów sztuki konkretnej dla bardziej obytych, fragmenty standardów rytmiki tanecznego jazzu dla mniej dbałych o lans, a środkiem idzie zachęta do porównania do Jelinka i ogółu dystyngowanego, rwanego, awangardowego minimal-techno. Bez odwoływania się do tych wpływów czy podobieństw, można równie jasno stwierdzić, że Ielasi, po prostu, wykorzystuje możliwości rozkładania poszczególnych składowych kompozycji w przestrzeni odsłuchu stereo, otaczając odbiorcę, symulując losowość elementów akcji, anektując uwagę króciutkimi, skocznymi, skrawkami, które z „czymś się jakby” kojarzą, balansując na granicy zagadkowości i powszechnej rozpoznawalności. Można by też określić „Aix” muzyką aforystyczną – płytką, choć sprawiającą wrażenie głębi; dającą do myślenia dzięki błyskotliwym przeformułowaniom banalnych prawd; intrygującą i łatwą do spożytkowania w roli tła lub wysmakowanego, poręcznego prezentu. Hipotetyczność, drganie każdej frazy na krawędzi spełnienia się w przynależności do jakiegokolwiek genre, minimalne uchybianie pozyskaniu kształtu – jest to pomysł i rozmyślenie go zajmuje.
12k, 2009
najlepiej „rozrzucone kropki”, jakie dane mi było uchem obserwować w ubiegłym roku:). cieszę się na tak adekwatną recenzję „aix”, koherentność stylu wypowiedzi względem zawartości albumu, to mi się podoba, to mi gra!
Język monsieur Szałaska jakoś wyjątkowo mi do tej płyty pasuje… Poza tym wyjątkowo, generalnie, jestem w stanie przytaknąć tym zawiłym przemyśleniom.
kombinujesz filipie, kombinujesz ;d jak tutaj nadgryźć ciastko, nie ruszając go. swoją drogą bardzo udanie. pozdro!