Wczoraj swoją premierę miał najnowszy krążek Massive Attack – „Heligoland”. Pierwsze opinie są dość pozytywne – „Powrót do korzeni”, „Inspirująca na długie lata”, „Zestaw najlepszych kolaboracji tej dekady”. A jakie jest Wasze zdanie? Na krążek czekaliśmy siedem lat, to szmat czasu. Nie za długo? Duet zdecydowanie woli nie ryzykować. – Jesteśmy perfekcjonistami – mówi 3-D, który faktycznie lubuje się w dopieszczonych w każdym szczególne aranżacjach. Z tego zawsze Massive Attack słynęli.
Na „Heligoland”, oprócz wymuskanej realizacji, znajdziemy też całą masę gości. To również splot ścieżek kilku weteranów trip-hopu. Jest tu Martina Topley-Bird, która zrobiła furrorę na pierwszej, kultowej płycie Trickiego (byłego członka MA). Do prac nad albumem zaproszony został również Adrian Utley, muzyk Portishead. Brakuje chyba tylko Beth Gibbons na wokalu i samego Trickiego. Mielibyśmy trip-hopową supergrupę.
Jak Wam się podoba ten album? Czekamy na opinie.
najbardziej podobają mi się głosy, że coś jest pop, albo jest alternatywa, albo jest trip hop czy jazz skandynawski. później dasz takiemu płytę do przesłuchania i się okaże, że nie jest zbyt offowa czy dziwna. płyta jest spokojna i stonowana. dobrze słuchana samoistnie jak i z książką, herbatą i ciasteczkami. ja lubię płyty nie koniecznie zaszufladkowane, ja lubię płyty które mi się podobają. ta jest godna uwagi nie tylko za dorobek ma ale także za to jaka jest. w jednym stylu bez zbędnych upiększeń. czysta muzyka.
A to co ja mysle 😛
http://shremyslaw.blogspot.com/2010/03/pan-di-dziej-vs-massive-attack.html
Zapraszam na bloga
masz. racje marcabru mi wielokrotne uwazne przesluchanie albumu pozwolila na zdecydowanie lepsza jego ocene. po poczatkowym zachwycie znudzilem sie nim raz dwa. najgorsze jest to alborn wcale nie jest najslabszym ogniwem tej produkcji. jesli trzy plus to naciagane.
mysle ze wielokrotne uwazne przesluchanie albumu pozwoli na lepsza jego ocene. dla mnie to album smutno-wesoly, slodko-kwasny, ni to-ni tamto.nie wieadomo co. fajny
Wielokrotnosci nocnej ,dniowej, album rysuje sie jako „inny” w dorobku zespołu.Sa utwory wyższe ,ciekawsze jak i miałkie i niepotrzebne na tym rilejsie.Na szczescie calosc z przewaga na ciekawość i strawność.Mocne 3 szkolne to nie jest zła ocena,przechodzi sie do nastęnej klasy.
nie chodzi o narzekanie, ale stwierdzenie prostego faktu: nudna ta plyta. wymeczona, wypocona – ja mam wrazenie, ze naprawde kosztowala autorow wiele lat pracy ponad sily. sklonnosc do dzialania kolektywnego przejawiajaca sie w zapraszaniu setek gosci, kiedys swiadczaca o ulicznym rodowodzie kapeli, dzis stala sie gwozdziem do trumny karykaturalnego megalomana. jest rok 2010, a ja – mimo ze nie zapomnialem calej gory przezyc dostarczonych mi przez MA w latach 90. – nie jestem w stanie wykrzesac z siebie odrobiny emocji, sluchajac tego materialu. smutne.
Niestety zlamali mi serce! jestem ich fanem od zawsze, jak tylko moge jezdze na koncerty. ale ten album jest NUDNY! choc o dziwo moglem ich zobaczyc na zywo doslownie na 3 dni przed wydaniem Heligoland gdzie grali kawalki z tej plyty i wlasnie a zywo wypada to bardziej energicznie. plyta natomiast najnormalniej w swiecie usypia! szkoda
tak czytam te Wasze komentarze i masakra.. jak zawsze narzekanie.. nic się nie zmieniło 🙂 polak -> maruda
płyta genialna.. słucham na okrągło!
I się zgodzę z dadaistą co do nowego albumu MA i ostatniego Portishead. Z tym, że Third mi się podoba nawet i do tej pory i po pierwszym odsłuchu było podobnie. A Heliogoland jest dość nudnawe jak na pierwsze odsłuchy i nie wydaje mi się żeby było lepiej po następnych.
Dam dzisiaj tej płycie jeszcze jedną szansę, ale tylko przez wzgląd na mój szacunek dla MA. I niestety zgadzam się z całkowicie z jmanem – ta płyta to po prostu zbiór pioseneczek. Mdłych pioseneczek, na dodatek.
Tyle lat pracy, żeby powstało coś takiego? Góra urodziła mysz.
PS. „Third”, czyli inne długo oczekiwane wydawnictwo tuzów trip-hopu, też mi się specjalnie nie podoba, ale tam przynajmniej słychać, że trochę eksperymentowali z brzmieniem.
Przecież praktycznie wszędzie dostępna jest też pełna europejska wersja
Smutne jest to, że dzisiaj kupiłem Heligoland – niestety CD przeznaczone dla naszego kraju (i kilku innych) zawierają jednostronicową książeczkę…
@jman”Nic tu się kupy nie trzyma” No czego jak czego ale braku spojnosci to tej plycie chyba nie mozna zarzuic.
Ja tez czuje lekkie rozczarowanie ale dlatego, ze kupuje MA a slysze Damona Albarna. No, ale przynajmniej nie ma Sinnead OConnor.
Reszta 5/5 a wiec dla mnie klasa swiatowa.
Kawałek z Horace Andym po raz kolejny wybija sie z reszty utworów do przodu, identycznie jak na poprzednich produkcjach.
A ja – im dłużej słucham, tym bardziej mnie to pochłania i chcę jeszcze więcej – płyta po początkowym rozczarowaniu zaczyna odkrywać swoje smaki. Pochłania mnie coraz bardziej, więc warto dać jej trochę czasu…
Witam! W nowinki muzyczne się juz dawno nie zapatruję i słucham tylko muzy do której będę wracał za dziesięć i dwadzieścia lat. Dla mnie Heligoland to taka płyta. Mistrzostwo aranżacyjne i kompozycyjne. Wszystkie te piosenki można by zagrać akustycznie, elektrycznie, przy ognisku albo jeszcze inaczej i byłoby super. A że to MA … cóż, powoli stają się jak Stonsi, nie udają że są kimś innym.
Płyta bardziej podoba mi się niż poprzednia, która była zbyt mroczna i monotonna.
Pozdrawiam wszystkich!
przywoływanie trip hopu w odniesieniu do tej płyty i w ogóle ostatnich dokonań MA jest totalnie nie na miejscu, ten czas już dawno się skończył. @jman jesteś gburem ;] portishead daje radę!
Każdy „gra swoje” – chyba, że gra cover 😉 Dla mnie to nie jest argument. Jak na siedem lat pracy „Heligoland” poraża brakiem jakichś bardziej intrygujących pomysłów. Taki sobie trip-pop, bez większych ambicji. Ok, „Protection” też było popowe, ale wówczas chyba nikt tak nie aranżował piosenek, słuchało się tego z buzią otwartą. A kompozycje z „Heligoland” to obecnie normalka. Jeszcze chwila, a zapomnę o tej płycie. Ale ja w ogóle jestem gbur, bo do nowego Portishead też nie wracam.
Fatalism (Ryuichi Sakamoto & Yukihiro Takahashi Remix). Szkoda że cała płyta tak nie brzmi…
Płyta wymaga kilku odsłuchów aby zaczęła „wchodzić”. I jest całkiem dobrze jak dla mnie. Utrzymana na jednym poziomie, przyjemnie się jej słucha… Gdybym miał lolka to pewnie zatopiłbym się w niej na długie chwile smakując pojedyncze wycieczki dźwiękowe. Nie rozumiem tylko dlaczego ekipę MASSIVE ATTACK odżegnuje się od czci i wiary tylko dlatego że nie stworzyli jakiejś dziwnej hybrydy trip-hopu połączonego z techdubem, minimalem, acid housem oraz wszędobylskim dubstepem, aby tylko udowodnić wszystkim malkontentom że są wyjebanie oryginalnym składem. Grają swoje po prostu! I to jest git jak dla mnie, ma być przyjemnie.
Dla mnie ta płyta to jednak wielkie rozczarowanie. Nic tu się kupy nie trzyma, zestaw przypadkowych kawałków, jakieś takie odrzuty z sesji bardziej, niż poważny premierowy materiał. Jednak brakuje mi Mushrooma w składzie – chłopak miał potencjał. 3D ewidentnie nie ma już pomysłów :-/
Ojj tam nie jest tak źle ^^
Mnie RUSH MINUTE po prostu miażdży – powala mnie, słucham i słucham i czuję ten dreszcz, który nie pozwala mnie przestać słuchać. W albumie brakuje spójności oraz tego starego mroku, choć i tak mnie się podoba. Zwyczajnie w ostatnim czasie nie miałem dostępu do niczego świeżego, co by jeszcze brzmiało tak niesamowicie jak MA. Utwór RUSH MINUTE to mój faworyt!
Lech Wałęsa ma w swojej komórce jako dzwonek ;d
A ja sie pytam gdzie jest kawalek Dobro??
Szczerze mówiąc to pierwsze odsłuchy płyty były dla mnie katorgą. Jednakże z czasem da się zauważyć wiele smaczków. Zaczyna ta płyta naprawdę mi się podobać – vide Portishead THIRD. Produkcyjnie bez zarzutu, zresztą jak zawsze u MA. Utwory po kilku przesłuchaniach zaczynają wciągać. Jednakże jak zawsze jest kilka kamyczków do ogródka. Po pierwsze w moim odczuciu za mało tutaj Daddyego. Każdy utwór z jego udziałem daje niezapomniany klimat i mrok. Po drugie w/w mrok. Gdyby było tu więcej ciężkiej, mrocznej gitarki, głębokiego basu i bitu też byłoby fajnie. Po trzecie spieprzone Psyche. W wersji z Epki rewelacja. Na płycie jakieś quasi-countryowe pitolenie – niewypał. Reasumując zapowiadało się dużo gorzej. Płyta dobra, momentami bardzo dobra, ale jednak chyba najsłabsza ze wszystkich. Póki co. 7,5/10.
że niby teraz premiera…pic na wodę Heligoland słucham już od połowy stycznia,to znaczy przesłuchałem może z trzy razy…jakoś z całym szacunkiem dla MA brak mi tam pejzaży…a co do pejzaży triphopowych to wolę posłuchać King Midas Sound…
@dadaista Nie zgodzę się z Tobą 🙂 Idąc takim tokiem rozumowania artyści powinni kończyć z tworzeniem muzyki po pierwszym sukcesie, bo przecież mogą już go nie powtórzyć. Tylko skąd mogą wiedzieć że ta czy inna płyta stanie się klasykiem? Można pójść drogą Mobyego i wydawać kolejne produkcyjniaki albo tak jak MA spotykać się raz na kilka lat żeby wydać coś naprawdę poważnego.
@ dadaista Jeszcze odnośnie panów Hartnoll… Miałem na myśli ich nowe wydawnictwa, nie koncerty 😉
@ Frey
Nie zgodzę się z Tobą. Jeśli MA nie musi niczego udowadniać, to nie musi również wydawać nowego materiału. Bo tak to moim zdaniem działa: jeśli artysta dochodzi do wniosku, że osiągnął już swoje maksimum, że wydał dzieło życia, to przestaje tworzyć. W przeciwnym razie swoich gorszych prac nie ma prawa tłumaczyć: „Ależ ja niczego już nie muszę udowadniać!”.
@ fix140
Nie wiem dlaczego wymieniłeś Orbital. Bracia Hartnoll zapowiedzieli koniec wspólnej działalności i swojego przyrzeczenia do tej pory nie złamali. Nie zgodzę się również z fragmentem „Dobrze że są i grają nadal tacy artyści”, oj nie zgodzę. „Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym”, by swej legendy nie obrócić w pył. A znamy przecież niestety wiele takich przypadków.
I ze tak wszyscy juz w dniu premiery maja przesluchan plytke …no no
Plyty jeszcze nie sluchalem, ale video z fragmentow „The Fall” Tarsema Singha – paluszki lizac… Zreszta utwor tez jakos tak dobrze mi sie w ucho saczy
Nie miałem wielkich oczekiwań ale i nie przekreślałem MA z góry i wychodzi mi że jestem na tak, nie wyczuwam fałszu w tym albumie (w przeciwieństwie do ubiegłorocznego DM). Chłopaki robią to co lubią a masa współpracowników to chyba właśnie efekt takiego luźnego podejścia. Być może traci na tym trochę spójność albumu ale nie przeszkadza mi to. Coś sprawia że od paru dni codziennie w głowie rano molestuje mnie inny kawałek z tej płyty. To niezależne ode mnie i nie zamierzam z tym walczyć 🙂
potrzebujemy świeżej krwi, a nie starego kebaba, dinozaurze ustąp.
Zgadzam się z Frey to ekipa która nie musi nic udowadniać album jest bardzo dobry porównując do tego co się teraz wydaje i promuje w muzyce ogólnie.Orb,FSOL,Orbital i Rysiek też już nie nagrają nic epokowego,już nagrali. U2 też już nie nagrają nic co nami wstrząśnie ,
ale nie oto chodzi .Dobrze że są i grają nadal tacy artyści .
„Heligoland” to po prostu album piosenkowy,na którym znajdują się lepsze i gorsze kawałki.Epokowe dzieła Massive ma już za sobą,już nie musi nic udowadniać i tak nic nie zmieni tego,że jest ikoną triphopu…musimy przejść nad tym do porządku dziennego a wielkich dzieł musimy szukać u nowych,odkrywanych artystów…
pierwsze rozczarowanie 2010. faktycznie najgorsze chyba dziecko massive attack, tym bardziej, że następuje po 100th window
tak, podzielam odczucia paidego, dodam, że „zielonogórski przegląd wokalistów” przesłonił chyba chęć zrobienia naprawdę dobrego, spójnego albumu, a może po prostu wypalenie twórców decyduje o takim, a nie innym charakterze
specjalnie się nie nastawiałem na tę premierę, bo po utworach, które na przestrzeni tych kilku lat się pojawiały, plus singlowe zapowiedzi nie wróżyły jakiejś artystycznej eksplozji porównywalnej do poprzednich płyt. i w moim odczuciu to jest najsłabszy materiał jaki wyszedł dotychczas pod nazwą massive attack.