Na muzycznym rynku żadna to nowość, a panowie zdążyli już nawet doczekać się eksploatacji swojej muzyki przez machinę mass mediów. Niech to was nie zniechęca i nie pozwoli pozostawić płyty pod sporą warstwą kurzu zapomnienia.
Zimna szwedzka precyzja i bezpretensjonalny amerykański blichtr stworzyły tu niezły duet. Osoby, których nazwiska należy wspomnieć, to panowie Christian Karlsson i Pontus Winnberg, znani z wcześniejszych produkcji i odnoszący imponujące sukcesy na stricte komercyjnym rynku(patrz Madonna czy Britney Spears). Do tego dobry wybór anglojęzycznego wokalisty Andrew Wyatta. I wystarczy. Panowie są bardzo zdolni i tylko we trójkę potrafią nas dobrze zaanimować w czasie któtszym niż godzina.
Zaczynając od rozochoconego „Animal” poprzez tekstowo przekorny „Burial” budują panującą na całej płycie atmosferę zabawy i beztroski. I bezkompromisowo już tak ciągną do końca. „A horse is not a home” czy „Song for no one” nie wnoszą nic nowego, ale też nie mniej bawią ucho. Te trzy-, czterominutowe utwory to i tak dużo jak na dzisiejsze czasy. Bo iluż producentów potrafi zanudzić w tak krótkim czasie czy gorzej nawet, nie jest w stanie rozwinąć melodii starając się sprzedać nam jakiś pseudoartystyczny półprodukt. W przeciwieństwie do nich u Miike Snow mamy gotową do spożycia, lekkostrawną potrawkę z przyjemnych dźwięków. Radosne popowe piosenki. I choć tak naprawdę panowie pracują na kilku sprawdzonych paternach, to nie nie daje się to we znaki i spokojnie pozwala dojechać to końca.
Międzynarodowy skład i produkcja na światowym poziomie. Przesłuchanie na pewno nie sprawi, że muzycznie się uwstecznimy, więc warto dla czystej estetyki tych dźwięków. Zaraz po Miike Snow na playliście włączył się Mika. I jeśli obie płyty to pop, to gdyby tylko taki pop jak Mikke Snow leciał w polskim eterze…
12-05-2009, Downtown Records
przyjemna świetna płyta
rzeczywiście jest to pop, ale moim skromnym zdaniem piekielnie dobry. dawno nie słyszałam, aż tak dobrego, spójnego materiału z tego gatunku, który nie nudzi.