Wpisz i kliknij enter

Ernesto Ferreyra – El Paraiso De Las Tortugas


Trzeba przyznać, że Luciano ma dobrą rękę do wynajdywania nowych talentów. Kiedyś byli to Ricardo Villalobos czy Pier Bucci, a teraz Mirko Loko i Ernesto Ferreyra. Co ciekawe, wszyscy ci producenci pochodzą z Ameryki Południowej, a każdy z nich po zdobyciu lokalnej popularności wyruszył w świat, aby zaistnieć na międzynarodowej scenie klubowej.

Ferreyra początkowo działał w rodzimej Argentynie, ale potem nosiło go po obu stronach Atlantyku – od Meksyku i Montrealu, po Ibizę i Berlin. To dlatego jego nagrania ukazywały się nakładem różnych tłoczni, jak Mutek, Cynosure, Thema czy wreszcie Cadenza. Podczas pobytu w Montrealu współtworzył wraz z Guillaume Coutu-Dumontem duet Chic Miniature, który stał się dla obu artystów odskocznią do dalszej kariery solowej. Podsumowaniem czterech lat autorskiej działalności Ferreyry jest jego debiutancki album opublikowany przez wytwórnię Luciano.

Wbrew temu, czego można by oczekiwać, „El Paraiso De Las Tortugas” tylko częściowo wpisany jest w formułę latynoskiego minimalu. Choć argentyński producent tworzy swe nagrania w oszczędny sposób, to unika wyłącznego stosowania brzmień i rytmów typowych dla tej estetyki. Już pierwszy utwór zaskakuje – to soczyste disco upstrzone samplami żywych instrumentów i ludzkich głosów, skumulowanych w gęstą siatkę mikrodźwięków („Mil Y Una Noches”). Potem trafiamy na energetyczny house – najpierw bliższy klasyce stylu, o ciepłym i organicznym brzmieniu rodem z Detroit („Los Domingos Vuelo A Casa”), a potem – bardziej nowoczesny, podszyty niepokojącymi partiami syntezatorów, tworzącymi nastrój rodem z filmowego thrillera, niczym produkcje mistrzów gatunku z Berlina („The Mystery Is Gone”).

Bardziej minimalowo wypada zestaw utworów umieszczonych w centrum płyty, z których najciekawszymi jawią się „Lost” i „Letting Go”. Pierwszy to prawdziwy klubowy killer o fenomenalnej partii basu – uzupełnionej zdubowaną wokalizą i nerwowym motywem piano. Drugie – łączy galopujący podkład rytmiczny z IDM-owymi sekwencjami o bajkowej melodyce, tworząc międzygatunkową hybrydę. Obie kompozycje będą smakowitymi kąskami dla didżejów.

Druga cześć albumu przynosi bardziej bezpośrednie brzmienia – pozbawione minimalowej redukcji. Zestaw ten otwiera smolisty dub z lamentacyjną wokalizą. To przejmujący hołd Ferreyry dla ojca, który zginął w czasach wojskowej dyktatury w Argentynie („Acequia – Nos Salvamos”). Jamajski pochód basu ozdabia również „I Won`t Forget” – tym razem wpisany zostaje jednak w motoryczny puls techno uzupełniony metalicznymi efektami.

Jeszcze bardziej surowe dźwięki znajdujemy w dwóch finałowych kompozycjach. „Coin Saint Cath`” i „El Comienzo De Todo Lo Demas” przywołują wspomnienie szorstkich nagrań sprzed dwóch dekad publikowanych przez wytwórnię Djax-Up Beats, łącząc łupane bity z brzęczącymi loopami.

Ferreyra ma wyczucie stylu – z gracją przeskakuje od minimalu do house`u i techno. Potrafi również odcisnąć na tych gatunkach piętno własnej produkcji. Jego znakiem rozpoznawczym są mocno zbasowane dźwięki wykastrowane z wyższych tonów. I pomysł ten sprawdza się w różnych estetykach. Udany debiut.

www.cadenzarecords.com

www.myspace.com/cadenzarecords

www.myspace.com/ernestoferreyra
Cadenza 2010







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

3 pytania – NOON

Tuż przed premierą nowego materiału sprawdzamy co słychać u Mikołaja Bugajaka.