
Niepotrzebne popisy.
Pochodzący z Eindhoven w Holandii Gideon Hommes od dziecka miał jasno określoną przyszłość – jego rodzice zajmowali się testowaniem produktów Philipsa. Dorastając w otoczeniu nowego sprzętu muzycznego, musiał zainteresować się elektroniką. A że akurat zbiegło się to z eksplozją techno i house`u dwie dekady temu, nikogo nie zaskoczyło, że zachwycony syntetycznymi brzmieniami został najpierw didżejem, a potem producentem. Lata wprawy w graniu mocnych rytmów sprawiły, że jego autorskie nagrania szybko utorowały sobie drogę do znaczących wytwórni – Kanzleramt, Sino i Weave. W 2003 roku Hommes założył własną firmę – Lessismore – której wydawnictwa trafiały do setów Richiego Hawtina, Roberta Hooda czy Ricardo Villalobosa. Przez długi czas holenderski producent działał tylko pod swoim imieniem – Gideon. Od sześciu lat tworzy również jako Alexis Tyrel. „New Tradition” to jego debiutancki album firmowany tym szyldem.
Początek wypada udanie – w otwierającym krążek „New Religion” mocne rytmy techno uzupełnia melodyjny motyw klawiszowy wnoszący do nagrania powiew Dalekiego Wschodu. Tęskne akordy syntezatorów uzupełnione wysamplowanym głosem młodej dziewczyny są z kolei ozdobą „Rebekki Loos” (ciekawe, czy ktoś pamięta kim była bohaterka tej kompozycji?). Równie przystępnie rozbrzmiewa „The Day Before”, kontrastując ciężkie uderzenia bitu z delikatną partią perlistych klawiszy. Świetnie wypada takie melodyjne techno w wykonaniu Hommesa – producent powinien uczynić z niego swój znak firmowy.
Jamajskie inklinacje pojawiają się również, gdy Hommes sięga po lżejsze brzmienia. „Burn Out Or Fade Away”, „Calimero” i „Last Cloud To Heaven” lokują się w formule energetycznego tech-house`u, który holenderski producent zgrabnie ozdabia zdubowanymi falami skorodowanych klawiszy.
Niestety – kolejny krok w stronę jeszcze bardziej lajtowego grania kończy się katastrofą. „Take It Slow” i „Occupied Occupation” to już nazbyt komercyjne produkcje, irytujące prostacką rytmiką i banalną melodyką. I nawet kiedy Hommes próbuje zatrzeć to złe wrażenie odwołaniami do klasycznego techno w „Saturn Return” czy „Organic Cycle” również nie wypada to najlepiej, dzieląc w efekcie album na dwie nierówne połówki.
Tak to już jest z didżejami – kiedy nagrywają autorskie albumy za bardzo chcą się popisać swą muzyczną erudycją i wpadają w pułapkę własnego zadufania. Oczywiście, nie jest to regułą – ale w tym przypadku akurat mamy do czynienia z idealną ilustracją tej tezy.
Lessismore 2011
