
Pierwszą dekadę XXI wieku zapamiętamy zapewne jako epokę zamachów terrorystycznych na niespotykaną dotąd skalę, kryzysu ekonomicznego trawiącego świat zachodni, potężnych klęsk żywiołowych, gigantycznych katastrof ekologicznych, generalnej pauperyzacji kultury i postępującej technologizacji, która z jednej strony ułatwia życie, a z drugiej nie tylko wpływa destrukcyjnie na ekosystem, ale też uzależnia i czyni człowieka zdanym całkowicie na łaskę urządzeń elektronicznych.
Również dla Chrisa Douglasa była to dekada przeklęta, jak sam przyznał w jednym z wywiadów (do przeczytania tutaj). Można domyślać się, że chodzi o prywatne życie tego szkockiego producenta mieszkającego obecnie w Berlinie, bo pod względem artystycznym był to dla Douglasa okres nad wyraz udany, o czym świadczy jego trzeci longplay pod pseudonimem Dalglish – „Benacah Drann Deachd” (co w szkockim dialekcie oznacza „Żegnaj, przeklęta dekado”). Formalnie album stanowi kompilację niewydanych utworów zrealizowanych w latach 2001-2011. Jest to też jedno z ostatnich wydawnictw oficyny Highpoint Lowlife, która w tym roku zakończyła działalność rozpoczętą równo 10 lat temu.
Otwierająca całość kompozycja „25.6.2010” (wszystkie ścieżki są opatrzone datami powstania w miejsce tytułów) doskonale wprowadza w posępną atmosferę płyty, której okładkę zdobi grafika przedstawiająca eksplodującą głowę. W rzeczy samej, kontakt z „Benacah Drann Deachd” stanowi prawdziwe intelektualne wyzwanie. Intensywność muzyki Dalglisha osiąga poziom bliski najbardziej eksperymentalnym nagraniom Autechre: na tle mrocznych ambientowych podkładów rozprzestrzeniają się niepokojące warkoty, uwierające trzaski i glitchowe klikania. Szczątki melodii niewyraźnie majaczą, próbując przebić się przez tektoniczne sekwencje, zaś towarzyszące im surowe beaty rozpaczliwie próbują ułożyć się w zwartą formację. I kiedy wydaje się, że powstała jakaś stabilna forma, nagle wszystko przepada w złowieszczym niebycie. Pozbawione standardowych struktur, abstrakcyjne utwory robią piorunujące wrażenie swoim odhumanizowanym charakterem. Pomimo mechanicznego chłodu spowijającego ten materiał, jest w muzyce Dalglish coś bardzo organicznego, niemal ludzkiego. To ogromna sztuka, wzbudzać emocje za pomocą tak zimnych, nieprzystępnych dźwięków.
W przypadku obranej przez Dalglisha konwencji bardzo łatwo o porównania do odgłosów fabryki, maszyn, komputerów, etc. Ale „Benacah Drann Deachd” nie jest ścieżką dźwiękową z hali produkcyjnej. To raczej mroczny soundtrack rozpadającego się świata rodem z powieści „Ubik” Philipa K. Dicka, gdzie bohaterowie lecą w otchłań na ostatnim szczątku rzeczywistości, zachowując pełną przytomność umysłu. Wstrząsająca płyta.
Highpoint Lowlife | 2011
