Nadrabiamy zaległości i przyglądamy się polskim płytom, które w minionym półroczu zwróciły naszą uwagę. Z różnym skutkiem. Poniżej pierwsza szóstka. Kolejni – na dniach.
Ballady i Romanse – Zapomnij (EMI Music, 2011)
Pamiętam, jak kilka lat temu bez litości szydziłem z debiutanckiej płyty Wrońskich. Biorąc pod uwagę różne kurioza, które zaszły w polskiej fonografii od tamtego momentu po sofomorze spodziewałem się najwyżej Niwei z cyckami.
Mamy jednak rok 2011, rzeczy się zmieniają i choćbym zadławił się żółcią nie jestem w stanie wykpić „Zapomnij” z czystym sumieniem. Gdzieniegdzie słychać jeszcze pozostałości starej „szkoły” grania na rondlach, jednakże w nieuprzedzone ucho rzuci się raczej spokojny, wyluzowany avant-pop czerpiący garstkę z electro, garstkę z motoryki kraut-punkowego lo-fi, trochę z flej-folkowego songwritingu. Nie odczuwalny jest nawet, zwykle ekspansywny, upiór Miłosza, którego twórczość podobno natchnęła siostry do nagrywania.
Gdzieś w połowie (na wysokości „Kaczeńców”) zainteresowanie zaczyna blednąć, lecz seria pierwszych pięciu piosenek jest tak dobra, że mógłby je nagrać jakiś inny zespół („Człowiek” to hit). Cieszą rozsiane po przestronnej trackliście ciekawostki w rodzaju „Dla Ciebie”, „Czarna Ramka”, czy „Jeszcze mogę zostać bohaterem”, gdzie infantylny popik wchodzi w relacje z mikroklimatem poezji Grochowiaka.
Biorąc to wszystko pod uwagę słabością albumu jest głównie jego długość i momenty obleśne: kozy z nosa, opary bełta niszczące atmosferę „Matki”, przaśność „Dziesięciu Wujków”. Mimo tego jest o niebo lepiej niż na debiucie, płytę da się przesłuchać z niewielką jedynie migreną. Brawo. [Filip Szałasek]
Black Glass – Holy Rain (Ahead Records, 2011)
Trip hop zmartwychwstał. Przynajmniej na moment. W Polsce. Na tak trudnym dla alternatywnej muzyki rynku. Kilka miesięcy temu światło dzienne ujrzała płyta projektu Black Glass, która dla wielbicieli starej szkoły dark ambientu i portisheadowych songów jest ucztą, w jakiej już dawno nie mieli okazji uczestniczyć.
Cztery lata dłubania nie poszły jak krew w piach – zapomnij o biednych, rodzimych produkcjach nagrywanych w zatęchłych garażach w przerwie między lekcjami. „Holy Rain” to stuprocentowe, w pełni profesjonalne wydawnictwo, którego brzmienie można łatwo pokochać/znienawidzić za zniszczone mikrofony używane do nagrań, lampy i analogi, ale i za historię instrumentów klawiszowych, zamkniętą na dwóch, czarnych krążkach. To album na którym można usłyszeć wielu gości z całego świata.
Glaca, amerykańska wokalistka trip-hopowa She.xist, multiinstrumentalistka India Czajkowska, niemiecka wokalistka Andrea Schroeder, legenda polskiego hip-hopu DJ Kostek, amerykański gitarzysta Tim Kruskamp, a w reżyserce Mikołaj Bugajak. Mam wymieniać dalej? Black Glass to powiew świeżości na muzycznej mapce Polski, choć zakorzeniony w przeszłości, do której nareszcie możemy powrócić. Silnie uzależniające płyciwo nie tylko dla nadwrażliwców. [Sebastian Gabryel]
Cezary Gapik – Contrast I (Whitebox, 2011)
Jeszcze do niedawna twórczość Cezarego Gapika była wielką niekończącą się telenowelą, na którą łypałem raczej podejrzliwym okiem.
Volume 24, Volume 35, Volume 47 – cóż może być interesującego w taśmowej produkcji drone’u? A jednak, gdy neverending story zakończyła już swój bieg, a w jej miejsce pojawił się „Contrast I”, sygnowany logiem wytwórni White Box, zdałem sobie sprawę, że ten punk rockowy załogant ma niezły patent na hipnozę dźwiękami, które nazywane muzyką, wcale już być nią nie muszą. Utwory nadal są hashowane i tytułowane liczbami, jak dzieła Opałki, nadal są statyczne, nieprzystępne i skrajne w najbardziej konserwatywnej z form.
Kiedy jednak położysz się w nocy na podłodze, odgradzając się od świata szczelnie zamkniętymi słuchawkami, zdasz sobie sprawę, że wychodzenie z ciała rzeczywiście nie było twoją mocną stroną, a synchronizacja półkul mózgowych to strata czasu, „Contrast I” okaże się kluczem do ciekawych przejażdżek w głąb własnego Ja.
W przypadku jakże radosnej twórczości częstochowskiego producenta, umiar to podstawa, a co za dużo to zgaga, jednak przegapić ten album to zwyczajnie grzech. Resztę dyskografii odpuść lub jedz małymi łyżeczkami, popijając święconą wodą. [Sebastian Gabryel]
Contemporary Noise Sextet – Ghostwritter’s Joke (Electric Eye)
Niemal codziennie mijając szkołę muzyczną, nie byle jaką i bynajmniej nie dla dzieci w wieku podstawówki, często słyszę nieśmiertelne polskie smęty typu Turnau czy Grechuta.
Materiał zacny, ale nieznośnie zmęczony przez wszystkie szkolne akademie, wpleciony między białe kołnierzyki i poezję wieszczów, końce i początki roku. W ten niebezpieczny sposób przybliżamy się do modelu artystów nagrywającego kolejne „tribute to” i reinterpretacje mamutów polskiej sceny…
Tę płytę i wcześniejsze dokonania ekipy pod dowództwem braci Kapsa, powinno się obowiązkowo puszczać w sennych placówkach edukacji muzycznej, bo mimo zmian nazwy i składów, Contemporary Noise Sextet gra wciąż tak samo – energicznie, zaskakująco, z jazzowym jajem i porcją pobudzającej improwizacji. Numer cztery w dorobku to orkiestrowo podany jazz, pełen suspensu free, ale i ckliwej czułości. Czasem odnosi się wrażenie, że tego drugiego akcentu momentami jest więcej, a płyta zbliża się do przyjemnie uładzonego gniazdka.
Szarpiące wyobraźnie elementy, nie tak gwałtowne jak na poprzednich płytach wygrywają jednak z melancholią 5:2, a słuchacz z obu stron karmiony jest klasowo brzmiącym jazzem. „Ghostwritter’s Joke” to album godny polecenia, ale niegodny rewolucji. Z nimi różnie bywa, więc pytanie, czy jest ona potrzebna tak doświadczonym jazzowym profesjonalistom? [Patryk Zalasiński]
Jakub „Nox” Ambroziak – No Album EP (własnym nakładem, 2011)
Jakub Nox Ambroziak to zdolny dwudziestoletni producent ze Słupska. Swoje pierwsze muzyczne kroki zaczął stawiał już w 2006, kiedy to zajął się typowo hiphopowymi bitami, jednak z biegiem czasu coraz bardziej zagłębiał się w elektronikę. Konsekwencją tej muzycznej wędrówki jest wydane na początku 2011 r. debiutanckiego dema pod nieco przewrotnym tytułem „No Album EP”.
To płyta składająca się z pięciu bardzo krótkich (żadna nie przekracza czterech minut), ale za to treściwych kompozycji. Wydawać by się mogło, że mnogość sampli – szczególnie tych „mówionych” – będzie przeszkadzać w odbiorze, jednak jest zupełnie inaczej. To właśnie umiejętny sampling nadaje klimatu tej EPce. Każdy utwór ma swoją osobną historię, a dzięki tytułom Jakub podsuwa właściwą perspektywę.
Przykładowo pierwszy kawałek – „Babel” – opowiadać może o braku komunikacji międzyludzkiej, o problemach jakie wynikają z niedomówień. Najdłuższe z całej piątki „Neutron/Altai” i „Nuclear Submarine” kierować mogą w stronę destrukcyjnych skutków arsenałów masowego rażenia. Co najważniejsze wszystkie utwory są spójne i mają jedną wspólną cechę: czuć w nich niepokój rodem z najlepszych filmów science fiction. Dźwięki pełne mroku, z którego nieoczekiwanie wyłonić się może najgorsze zło. Debiutancki „No Album EP” to kawał dobrej roboty, a to dopiero początek!
Bez wątpienia Jakub Nox Ambroziak to jedna z nadziei naszej rodzimej sceny elektronicznej, a umiejętności, które posiada, wraz z ciągle rozbudowywanym studiem, powinny pozwolić mu na kontynuację misji tworzenia bardzo dobrej muzyki. „No album EP” do pobrania za darmo tutaj lub tu. [Łukasz Szynkiewicz]
Kamil Kowalczyk – Aurora (Prototyp Produktions Ltd, 2011)
Kamil Kowalczyk to człowiek w najwyższym stopniu zanurzony w elektronice. Mikrometr po mikrometrze bada z pietyzmem wpływ czynnika ludzkiego na syntezę dźwięku. Młoda, nieokrzesana krew, co ci własnej nie zepsuje, raczej podtruje ją tylko nieco, by przenieść na wyższy level, niby przypadkiem zrzucając na głowę ciężki blok tetrisowych klocków.
Zapomnij o przyziemności. Zostałeś sprowadzony do postaci kilku pikseli, jak się z tym czujesz? Nie ma pracy, domu, rodziny. Kim jesteś w obliczu kosmosu? Nigdy nie zastanawiałeś się, co kryje czarna plansza w Space Invaders? „Aurora” pomoże Ci zbliżyć się do niej, do nieosiągalnej przestrzeni, tej z dziecinnie wyidealizowanych snów o międzygalaktycznych podbojach. Tkwisz w niej ledwie godzinę i już chciałbyś wrócić.
Szorstki dronewave, mroczny soundscape, zimny ambient, przerażający abstrakt. Jako dziecko nie lubiłeś tego. Sen ewoluował w koszmar, słodkie kłamstwo w gorzką prawdę. Tego, który Cię zwiódł zaczynasz nienawidzić. Nie ma wątpliwości, że „Aurora” to album sięgający zbyt daleko, by móc go tak zwyczajnie polubić. Kamil Kowalczyk tworzy pod wpływem najsilniejszego opium, jakie wyprodukowała planeta Ziemia.
Sieć spisków, tajne projekty, UFO, zaawansowana technologia i teorii konspiracyjna o tajnym programie USA „Aurora”, szepcząca o super szybkim, do reszty zaawansowanym samolocie szpiegowskim TR-3B, który posiada napęd plazmowy i jest całkowicie niewidzialny dla wszelkiej maści radarów. I taka jest ta płyta – pisana sympatycznym atramentem, niewidoczna dla otoczenia, żyjąca w swoim mikrokosmosie. Czarna dziura jest na wyciągnięcie ręki. Chłoń i pozwól się wchłonąć. [Sebastian Gabryel]
Trzymajcie rękę na pulsie – kolejna porcja przeglądu nowej polskiej na dniach. Nasz kanał RSS powie Wam, gdy zestawienie pojawi się na stronie.
Poprzednie części cyklu:
[…] jest zarówno zestawieniem, jak i odpowiedzią na recenzję „Contrast I” mojego autorstwa w „Przegląd nowej polskiej – część piąta”, na którą Cezary po części postanowił odpowiedzieć. Ostrzegamy, jest ostro! Jak podoba się […]
[…] Amadeusza. Na „Cookies” jako producent utworu Great Inside gościnnie pojawił się Jakub Nox Ambroziak. Całość kończy remiks kawałka Don’t Go Away grupy Trupa […]