Wpisz i kliknij enter

Sacrum Profanum 2011 – relacja

[wide][/wide]

Tegoroczna odsłona festiwalu Sacrum Profanum była jedną wielką imprezą urodzinową wydaną na cześć kompozytora, który jako jeden z nielicznych czynnie wpłynął na historię muzyki współczesnej za swojego życia. Przez siedem dni fani dźwiękowej awangardy mogli obcować z kompozycjami Steve’a Reicha podczas szeregu koncertów, z których inauguracyjny oraz finałowy odbiły się szerokim echem w światowej prasie.

Otwierająca koncert premierowa kompozycja „Dwa Wiersze Miłosza” Pawła Mykietyna tylko z tytułu nie pasowała do festiwalowego programu. Zapętlone, fragmentaryczne urywki wyrazów układające się ostatecznie we frazę „pszczoły obudowują czerwoną wątrobę, mrówki obudowują czarną kość”, stanowiące wprowadzenie do recytacji tekstu „Biedny chrześcijanin patrzy na getto”, zwiastowały minimalistyczną naturę utworu z ukłonem w stronę taśmowych eksperymentów Reicha. Dalej – kolejne zaskoczenie. Muzycy stojący na scenie miast grać na swoich instrumentach biczowali je rzemykami tworząc tym samym niepokojącą, dźwiękową aurę uwypuklającą treść wiersza. Tym samym nietrudno było połączyć słowa „rozdzierany jak papier, kauczuk, płótno, skóra, len, włókna, materie, celuloza, włos, wężowa łuska, druty. Wali się w ogniu dach, ściana i żar ogarnia fundament” z faktem, iż tego dnia wypadała dziesiąta rocznica zamachów na wieże World Trade Center. Mnogość uczuć potęgujących postapokaliptyczny dramatyzm, jakimi przesyciła deklamowany tekst Maja Ostaszewska, została zestawiona kontrastowo z drugą częścią utworu opartą w znacznej mierze na frazach wiersza „Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis”. Wesoło kokietujące partie smyczków, walczące z klarnetem basowym o uwagę słuchacza, stanowiły tło dla recytacji Zygmunta Malanowicza, który kapitalnie przedstawił sposób myślenia chyba nie tylko dojrzałych facetów – niby od niechcenia, raz to z lekkim żalem, a raz z błyskiem w oku – „każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony, kołysany marzeniami porno […] robię to tylko, co zawsze robiłem, układając sceny tej ziemi z rozkazu erotycznej wyobraźni”.

Zasłużone brawa i chwila ciszy przed pierwszą ważną kompozycją z dorobku Steve’a Reicha – „Daniel Variations”, poświęconej pamięci dziennikarza Daniela Pearla zamordowanego przez Al-Kaidę w Pakistanie. Fragmenty jego tekstów, przeplatane biblijnymi cytatami zaczerpniętymi z Księgi Daniela, stanowiły źródło tekstu dla chóru towarzyszącemu zespołowi instrumentalistów. Nieostre, ziarniste zdjęcia płonących wież World Trade Center, Osamy Bin Ladena, nowojorskich strażaków oraz postrzępionej flagi Stanów Zjednoczonych dopełniały spektaklu od strony wizualnej – wyświetlane na ekranie ułożonym z fragmentów sprawiających wrażenie rozbitej szyby mimowolnie wprowadzały umysł w stan kontemplacji.

Jonny Greenwood był, sądząc po burzy oklasków, jaką przywitała go publika, najbardziej wyczekiwaną gwiazdą wieczoru. Jego interpretacja „Electric Counterpoint”, wykonanej po raz pierwszy przez Pata Metheny’ego, pozostawiło we mnie mieszane uczucia. Gitarzysta przygotował co prawda własne ścieżki wierne oryginalnej partyturze, lecz w czasie rzeczywistym słyszałem jedynie przewodnią partię gitary. Pozostałe odtwarzane były z laptopa. To właśnie ten zabieg zabił ducha definiującego muzykę graną na żywo. Faktem jest, iż „Electric Counterpoint” napisany został na gitarę oraz taśmę zawierającą podkład nagrany przez dziesięć gitar elektrycznych oraz dwie gitary basowe, jednak nie odcina to w żaden sposób możliwości interpretacji utworu z zapętleniem na bieżąco poszczególnych ścieżek. Zabieg taki z pewnością utrudniłby Greenwoodowi wykonanie, jednak przydałby koncertowej dynamiki oraz autentyzmu. Brak pomysłu jest jednak w pełni uzasadniony, gdyż głównym celem wizyty gitarzysty Radiohead w Polsce był udział w Europejskim Kongresie Kultury, jaki odbył się dwa dni wcześniej we Wrocławiu.

Najdłużej wyczekiwanym momentem tego wieczoru było wykonanie „Music For 18 Musicians” – opus magnum amerykańskiego kompozytora, które rozsławiło jego dokonania na całym świecie. Godzinną podróż po przeplatających się dźwiękowych sinusoidach publiczność odbyła w skupieniu – zamierając z głową schowaną w dłoniach, w bezruchu, z zamkniętymi oczami, a nawet w pozie embrionalnej; skuleni na krzesłach. Odrealniona kompozycja nie zestarzała się ani trochę, do dziś pozostając fascynującym eksperymentem psychoakustycznym zamykającym słuchacza w intymnej powłoce oddzielającej od rzeczywistości. Muzycy obsypani zostali oklaskami długo po ostatnim dźwięku.

Hala Accelor Mittal, znajdująca się na Nowej Hucie, już po raz kolejny zadziwiła mnie bardzo dobrą akustyką oraz atmosferą niczym z opuszczonej stacji kosmicznej – szczątkowe oświetlenie ogromnych stalowych wsporników, potęgujące ogrom całej budowli, pozostanie w mojej pamięci nie krócej, niż muzyka dziewiątej edycji Sacrum Profanum.

Wydarzeniem zamykającym festiwal był cykl występów zebranych pod wspólną nazwą „Reich 75”, będący wspaniałym przeglądem dokonań Steve’a Reicha – od jego wczesnych eksperymentów dźwiękowych, po kompozycje wpływające na kierunek dzisiejszej muzyki awangardowej. Utwory wykonywane przez zaproszonych gości były poprzetykane krótkimi filmami, w których Reich własnymi słowami opowiadał o kulisach ich powstania nie szczędząc przy tym ciekawostek.

Na pierwszy ogień poszła kompozycja „Come Out” z 1966 roku, która w całości oparta została o modyfikacje frazy ‘come out and show them’. Interferencja nachodzących na siebie fal co raz to kolejnych ścieżek pozostawia słuchacza osaczonego niezrozumiałym bełkotem osadzonym w niestabilnym rytmie. Utwór, który miał zapewne odpowiednio nastroić publiczność do trwającego blisko 2,5 godziny wydarzenia, przedstawiony został w oryginalnej długości będąc nie lada testem cierpliwości i wytrzymałości dla festiwalowiczów.

Następny na scenę wkroczył Envee. Prezentując DJski set oparty o ścieżki wycięte z „Music For 18 Musicians” zinterpretował muzykę jubilata w klimatach klubowych, dodając mnogość wielorakich ozdobników – od skreczy, przez bity, aż po perkusyjne retardacje zaciągane potencjometrami miksera.

Nie zwalniając tempa, gdy publiczność wysłuchała anegdoty kryjącej się za „Piano Phase”, na scenie pojawił się Leszek Możdżer. Jego samodzielna interpretacja kompozycji w oryginale napisanej na dwóch pianistów była pierwszym takim wyczynem na świecie. Dwudziestominutowy „Piano Phase” składa się z dwóch jednakowych motywów, z których jeden zaczyna przyspieszać oddalając się o niesymetryczne odległości, co ostatecznie tworzy skomplikowaną sieć synkopowanych dźwięków. „Nie wierzę, on jest chyba robotem” usłyszałem od kolegi stojącego obok. Precyzja, której naukowcy z CERNu powinni Możdżerowi zazdrościć, została doceniona nie tylko przez publiczność, ale także przez samego Reicha, który w podziękowaniach nie mógł wyjść z podziwu dla nadludzkiej techniki gry Możdżera. Jakby tego było mało, polski pianista numer jeden posunął się jeszcze dalej improwizując na motywie „Piano Phase” dodając mu tym samym żywiołowości i nieprzewidywalności. Godziny ćwiczeń przy fortepianach i ponoć także na siłowni, zaowocowały niesamowitym spektaklem. Zdecydowany numer jeden tegorocznego Sacrum Profanum.

Następnym punktem programu było wykonanie „Four Organs” rozwijającego jeden tylko akord, którego dźwięki wydłużane są w wartościach czasowych. Trzymające jednostajny rytm marakasy są jedynym czynnikiem stałym w utworze rozpoczynającym się w iście rockowym stylu, finiszującym zaś kakofonią przeciąganych nienaturalnie sekwencji.

Duet Adrian Utley-Piotr Orzechowski był najsłabszym ogniwem tego wieczoru. Przedstawiona przez nich interpretacja „Electric Guitar Phase” była chaotycznym zlepkiem pofragmentowanych melodii i ambientalnych, gitarowych szmerów generowanych smyczkiem, które były zresztą ledwo słyszalne. Być może użycie smyczka od wiolonczeli przyniosłoby lepszy efekt, lecz nie przystoi pouczać legendarnego gitarzysty Portishead. Nieobecny duchem Utley nie miał pomysłu na muzykę znacznie odstając od Orzechowskiego, który dwoił się przy fortepianie starając się zarówno utrzymać rytm jak i czuwając nad przebiegiem całej kompozycji.

Na scenie ponownie pojawił się Envee prezentując iście dyskotekową wersję „Drumming”, którego sekwencyjna budowa zdaje się być idealnym materiałem na DJskie sety eksplorujące dynamiczne rytmy Czarnego Lądu.

Drugą część wieczoru wypełniły interpretacje w wykonaniu Aphex Twina. „It’s Gonna Rain”, kompozycja bliźniaczo podobna do „Come Out”, była szczęśliwie jedynie wstępem do muzyki, której Reich tak naprawdę nigdy nie nagrał, czy to ze względu na trudności techniczne, czy też przez brak konkretnej koncepcji. Pomysł, by stworzyć utwór oparty na dźwiękach mikrofonów przelatujących obok magnetofonów, co powodowało sprzężenie zwrotne, podchwycił Aphex tworząc niesłychanie melodyjny obraz wsparty laserowymi fajerwerkami. Dla tej chwili warto było czekać do samego końca. Tuż przed tym po raz ostatni powrócono do „Electric Counterpoint”, tym razem z Utleyem grającym przewodnią partię gitary oraz Aphexem fantazyjnie rozbudowującym charakterystycznie drgające tło utworu.

Festiwal Sacrum Profanum udowodnił, iż kompozycje najsłynniejszego minimalisty muzyki współczesnej po prostu się nie starzeją. Zapętlone frazy magnetofonów szpulowych były inspiracją do napisania dzieł wielkich, inspirujących pokolenia. Naprawdę niecodzienny był to widok, kiedy zawstydzony Aphex Twin z miną uczniaka przyjmuje podziękowania od Reicha za urzeczywistnienie pomysłu sprzed lat. Wiek publiczności potwierdza także fakt, iż dalej jest to muzyka młodych, wymagających od sztuki czegoś więcej, niż tylko zgrabnych radiowych melodii i chwytliwych refrenów. Program Sacrum Profanum ad 2011 był iście jubileuszowy. Dlatego naprawdę trudno pomyśleć, czym organizatorzy zaskoczą nas za rok, kiedy rzeczywiście przypada dziesięciolecie festiwalu.

Autorem zdjęć jest Artur Rakowski, współpracownik portalu nowamuzyka.pl.
Więcej na jego blogu reparter.blogspot.com.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Maciek
12 lat temu

Fajny komentarz, ale Leszek Możdżer nie był pierwszym, kto wykonał Piano Phase solo na dwóch pianach! Mała nieprecyzyjność, ale jednak! Leszek nawet mówił w „Trójce” o tym… Natomiast, jest to bezapelacyjnie najwspanialej wykonane to dziełko Reicha! Tak zagranego tego kawałka nie słyszałem jeszcze! Świat to za mało, żeby wyrazić swoje uwielbienie dla kunsztu Leszka Możdżera! Chciałbym słuchać tego częściej i podróżować sparaliżowanym bezruchem i niemocą intelektualną w Muzycznych galaktykach równoległych w oceanie dźwięków niewielu… a przecież lawinowo narastających i wylewających się z fortepianów Leszka Możdżera! Ave!

euwu
euwu
12 lat temu

‚… „Piano Phase”, na scenie pojawił się Leszek Możdżer. Jego samodzielna interpretacja kompozycji w oryginale napisanej na dwóch pianistów była pierwszym takim wyczynem na świecie…’

z calym szacunkiem dla kunsztu Pana Leszka, jest to nieprawda. Juz paru gralo ‚Piano Phase’ w pojedynke i to pare lat temu. Wcale nie ujmuje to wykonaniu Możdżera. Tylko taka informacja, zeby nie bylo..

http://www.youtube.com/watch?v=AnQdP03iYIo

http://www.youtube.com/watch?v=qKXy1FPTdvg

Poza tym fajna relacja i strasznie chcialbym tam byc. Trudno.

techno
12 lat temu

bardzo chciałem tam być, w końcu taka okazja posłuchania awangardy może sie prędko nie powtórzyć. Jednak nie udalo sie wygospodarować czasu. Po relacji widzę że sporo straciłem.

Stalkyer
Stalkyer
12 lat temu

Najbardziej powalają mnie komentarze typu „czy w tym kierunku zmierza muzyka?”. Ludzie chyba nie wiedzą nawet że muzyczne eksperymenty Reicha powstawały w latach 60-tych a nie wczoraj, a techniki w nich zastosowane wykorzystywane są przez całą współczesną scenę techno. To tak jakby obejrzeć film braci Lumiere „Przyjazd pociągu na stację” i pytać czy w tym kierunku zmierza kino?

bober
bober
12 lat temu

W końcu jakaś rzetelna recenzja finałowego koncertu, a nie ignoranckie wywody ludzi, którzy przyjechali na windowlicker’a. Koncert w końcu nazywał się Reich 75, więc nie wiem czego się ludzie spodziewali. Ja się podpisuję pod słowami autora. To był niesamowity koncert – przekrój twórczości jednego z największych artystów naszych czasów. Cieszę się, że na nim byłem.

Polecamy

Kedr Livanskiy – nasza rozmowa

Spotkaliśmy się na chwilę przed jej występem w warszawskiej Miłości, by Yana opowiedziała o początkach swojej drogi muzycznej, szczególnych źródłach inspiracji, a także o tym, dlaczego