W czasach, kiedy sprzedaż płyt już nie odzwierciedla prawdziwej popularności artysty, jedynym tego wymiernikiem wydaje się być liczba osób, które „lubi” danego twórcę na Facebooku. Fritz Kalbrenner może się tutaj pochwalić sporym wynikiem – w opcję tę kliknęło na jego profilu aż 170 tys. internautów. To oczywiście zasługa jego debiutanckiego albumu sprzed dwóch lat – „Here Today Gone Tomorrow”. Perfekcyjne wpisanie popowej melodyki w tech-house`ową formułę klubowego grania okazało się na tyle nośne, że album stał się w Niemczech bestsellerem.
Nic więc dziwnego, że do stworzenia materiału na jego następcę, Kalkbrenner przygotowywał się bardzo starannie. Jak wielu twórców muzyki tanecznej przed nim, postanowił na swej kolejnej płycie rozbudować elektroniczne brzmienie o „żywe” instrumentarium. Tak też się stało – podczas sesji w studiach jego wytwórni Suol słychać było dźwięki gitary, basu czy klasycznego Rhodesa. No i w końcu wreszcie jest – „Sick Travellin”.
Najbardziej słychać to nowe podejście do brzmienia w „Willing”. To autorska wersja dawnego utworu Gila Scotta-Herona – zagrana w naturalny sposób w funkowym metrum, zgrabnie wpisująca mocny głos niemieckiego wokalisty w soczyste dźwięki gitary i pianina. Te echa „czarnych” brzmień słychać też w dwóch częściach tytułowego „Sick Travellin”, spinających niczym klamra całą płytę zgrabnym połączeniem pulsujących breaków z onirycznymi klawiszami.
[embeded: src=”http://www.junostatic.com/ultraplayer/07/MicroPlayer.swf” width=”400″ height=”130″ FlashVars=”branding=records&playlist_url=http://www.juno.co.uk/playlists/builder/2064475-02.xspf&start_playing=0&change_player_url=&volume=80&insert_type=insert&play_now=false&isRe lease=false&product_key=2064475-02″ allowscriptaccess=”always”]
Siłą zestawu są jednak nie te ekscentryczne, ale klubowe nagrania. Kalkbrenner świetnie się czuje w dynamicznych utworach o house`owej rytmice – i takież kompozycje znajdujemy już na wstępie płyty. Najpierw rozbrzmiewają „Chequer Heart Day” i „Get A Life”, w których przestrzenne pasaże chmurnych syntezatorów łączą się z ciepło kumkającymi akordami gitary. Inne kontrastowe zestawienie niemiecki muzyk serwuje w „No Peace Of Mind” – bo zdubowana partia trąbki sąsiaduje tutaj z rozwibrowaną partią trance`owych klawiszy. A wszystko to w konwencji gorącego house`u – podobnie zresztą jak i w „Little By Little”, gdzie „czarny” feeling wprowadzają organiczne tony Rhodesa i plemienne conga.
Fritz jest nieodrodnym bratem Paula – i dlatego podobnie jak na „Here Today Gone Tomorrow” również i na „Sick Travellin” nie brakuje motorycznego tech-house`u. Najpierw otrzymujemy go w „Make Me Say” – gdzie zamiast regularnego śpiewu wokalisty pojawiają się zgrabnie spreparowane sample jego głosu. Bardziej piosenkowy charakter ma „Can`t Stand The Fire” – choć tym razem wokal zostaje przesunięty na drugi plan, ustępując miejsca funkowo brzęczącej gitarze. Najciekawiej wypada w tym towarzystwie umieszczony niemal na finał „Brumaire”. Kalkbrenner stawia tutaj na hipnotyczną rytmikę – pozwalając swym kolegom na finezyjne uzupełnienie transowego pulsu pomysłowymi dźwiękami gitary, basu i klawiszy.
Choć aranżacyjnie płyta jest ciekawsza od swej poprzedniczki, wydaje się, że tym razem Kalkbrennerowi nie udało się napisać tak porywających melodii. Być może to właśnie skoncentrowanie się na stworzeniu bogatego i naturalnego brzmienia sprawiło, że piosenki są nieco jednostajne. Lepiej wypadają pojedynczo – bo w pełnym zestawie ich melodie okazują się być nazbyt podobne do siebie. Ciekawe jak odbiorą ten album fani artysty – to wszak oni zdecydują, czy po jego przesłuchaniu na facebookowym profilu Kalbrennera przybędzie „osób, które go lubią”.
Suol 2012
Oj tak, zgadzam się. Ale Paul też się nie popisuje.
Bardzo słabo. Willing jeszcze ujdzie , na resztę szkoda czasu.