Wpisz i kliknij enter

Mity podróży i przygody – rozmowa z Radosławem Kurzeją

Radosław Kurzeja opowiada o inspiracjach, tworzeniu “Ogrodu Botanicznego w Palermo”, mitach i wspomnieniach.

Emilia Stachowska: W bandcampowym opisie przeczytać można, że na brzmienie “Ogrodu Botanicznego w Palermo” złożyły się tropy: osobiste, literackie, filmowe i muzyczne. Opowiedz o nich trochę więcej.

Radosław Kurzeja: Czas nagrywania “Ogrodu Botanicznego w Palermo” był dla mnie czasem powrotu do tego, co mnie inspirowało w okresie, kiedy zacząłem na poważnie tworzyć muzykę. “Na poważnie”, czyli w momencie, w którym stwierdziłem, że to, co nagrałem, nadaje się do opublikowania i poddania pod krytyczne ucho słuchacza. 

Działo się to na pierwszym roku studiów, zakończonym twórczymi wakacjami 2007 roku i upublicznieniem pod pseudonimem na – wtedy jeszcze popularnym – Myspace mojej debiutanckiej EP-ki “Cold Heart Enterprise”. Chłonąłem wówczas masę elektronicznej i dziwnej muzyki, minimal techno, japońskich minimalistów. Głównymi artystami, szczególnie mnie inspirującymi i wokół których koncentrowały się poszukiwania kolejnych muzycznych skarbów, byli Christian Fennesz, David Sylvian i Ryuichi Sakamoto. W trakcie nagrywania nowej płyty poczułem pragnienie pochylenia się nad tamtymi wpływami. W ten sposób “Ogród…” stał się w pewnym sensie hołdem dla tej trójki. Wróciłem także do ulubionych płyt Coil, Current 93, Murcof – ich dokonania również stały się ważne w kontekście moich nagrań.

Chciałbym podkreślić, że w większości przypadków wszelkie powinowactwa odczytuję dopiero po stworzeniu piosenki. Przed nagraniem świadomie nie mam konkretnych założeń, że to ma brzmieć jak Fennesz, a to jak Current 93. Na płycie są jednak przynajmniej dwa momenty, gdzie ten wpływ jest dla mnie szalenie mocny i zaskakujący. W czasie Świąt Bożego Narodzenia w 2019 roku przygotowywałem się do nagrania klawiszy w “Kitano”, a w telewizji akurat emitowano “Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence” z muzyką Sakamoto. Gdy zasiadłem nad kompozycją, ze zdziwieniem odkryłem, że nawiązuje ona do soundtracku z filmu.

Drugi moment jest związany z nagraniami wiejskich muzykantów Andrzeja Bieńkowskiego, których dużo słuchałem podczas tworzenia utworu “Taniec i Morze”. W jakiś sposób fragment początkowy i końcowy kawałka skojarzyły mi się z tradycyjnymi oberkami i mazurkami.

Tych prywatnych tropów na płycie jest sporo: począwszy od bardzo osobistej podróży, której częścią była wizyta w tytułowym Ogrodzie Botanicznym w Palermo, poprzez nagrania terenowe zarejestrowane podczas wspólnych wycieczek z żoną, skończywszy na tych opisanych powyżej powrotach w przeszłość.

Kinowe i literackie aluzje kierują się w stronę Włoch, a przede wszystkim Sycylii. Od momentu podróży na Sycylię, lubię szukać różnych tropów na jej temat w literaturze. Mam też fazę na powrót do klasyków kina włoskiego, do wczesnych dzieł Felliniego i neorealizmu.

Dlaczego Włochy i dlaczego Sycylia?

Od lat mocno zajawiony jestem na XX-wieczną literaturę i film włoski. Zaczęło się na studiach od filmów Antonioniego i prozy Calvino. “Zaćmienie” wciąż jest jednym z moich ulubionych obrazów, a z twórczości Itala Calvino uwielbiam wszystko. W końcu ten temat przelałem na swoją twórczość, przy czym chciałbym podkreślić, że “Ogród Botaniczny w Palermo” nie jest dla mnie konceptem o Włoszech. Jest to po prostu element, który złożył się na dźwiękową całość.

“Całość tworzy historię utkaną z pamięci, wspomnień, mitów podróży i przygody”. Czym są w tym przypadku mity podróży i przygody?

Odbieram siebie trochę jako twórcę mitologizującego rzeczywistość. Traktuję tę strategię jako pewną formę poetycką, w której pamięć gra jedną z głównych ról. Pamięć, która przecież nas zawodzi i nawet po krótkim czasie wspomnienia się deformują. Cały ten bagaż przytoczony w poprzednich wypowiedziach ma pomóc muzyce stworzyć pewną narrację. Uporządkować poruszanie się w świecie dźwięków. I tu pojawiają się owe mity podróży i przygody, to taka mapa dla mnie i dla słuchacza. 

Można przyjąć, że w pewnym sensie stosuję w tworzeniu albumu muzycznego strategie stosowane w literaturze. Być może jest to związane z moim zawodem, ale i literackimi zainteresowaniami. Lubię czytać taką prozę i lubię ją w ten sposób interpretować – jako podróż bohatera, w której następuje jego przemiana, ale też jako przygodę, a z przygodą związana jest też przyjemność z czytania. Przypuszczalnie w ten sposób da się odczytać “Ogród Botaniczny w Palermo”. [uśmiech]

Skąd u podróżników tytułowa melancholia?

Podczas tworzenia “Podróżników i Melancholii” czytałem książkę podróżniczą “Na Sycylii” Matteo Collury. Pamiętam uczucie melancholii, jakie towarzyszyło mi podczas lektury. Wrażenie to miałem również przy lekturze innych tekstów, związanych z podróżowaniem (Sebald, Walser). Przykładowo, niesamowite wrażenie zrobiła na mnie lektura fragmentu “Podróży włoskiej”, gdzie Goethe opisuje Fontannę Pretoria w Palermo dokładnie tak samo, jak ja ją widziałem. 

Być może chodzi też o to, że bardziej wolę te podróże wyobrażone niż te swoje rzeczywiste, a od chęci wyjazdu w dalekie kraje, preferuję leśne wędrówki, które w jakiś sposób napawają mnie melancholią, ale nie w znaczeniu smutku, a raczej namysłu nad sobą.

Przy okazji, dzięki kontekstowi podróży wytworzyła się pewna więź z moją poprzednią płytą “Noce”, gdzie ten wątek się pojawiał i także stanowił formę pewnej wyobrażonej wyprawy, a jej cichym patronem był piękny i równie melancholijny tytuł powieści “Podróż do kresu nocy”.

„Być może chodzi też o to, że bardziej wolę te podróże wyobrażone niż te swoje rzeczywiste” – dlaczego?

Chyba nie do końca dobrze się wyraziłem. Lubię swoje rzeczywiste podróże i choć z natury jestem domatorem, to cenię wędrówki, ale raczej niedalekie wyprawy. Wolę poznawać i doznawać tych miejsc, które mogę odwiedzić zaraz za rogiem, na piechotę, czy dojeżdżając w jakieś bliski teren. 

Chodzenie, przynajmniej w moim przypadku, cechuje podobieństwo do czytania, słuchania muzyki, czy oglądania filmów. Pobudza myślenie, skłania do refleksji, podsyca twórcze struny. Niewykluczone, że spacerowanie jest swego rodzaju formą wyobraźni. [uśmiech]

Z drugiej strony, po odleglejsze podróże sięgam poprzez innych. To trochę jak z konceptem “Nieobjętej ziemi” Miłosza, gdzie nasz noblista umieścił wiersze poetów, których tłumaczył na język polski. Wiersze te dopełniały jego myśli, w bardziej trafny sposób mówiły o rzeczach, których Miłosz nie umiał tak dobrze wyrazić. Sięganie po twórczość innych można więc rozumieć jako podróżowanie bez podróżowania i dopełnienie własnych pomysłów.

Mówisz dużo o pamięci, wspomnieniach, skojarzeniach. A myślałeś czasem o jakichś dźwiękach w odniesieniu do przyszłości? Do wizji przyszłości, wyobrażeń na jej temat? 

W przypadku nowej płyty nie miałem myśli na temat dźwięków przyszłości. Przeszłość, ale i teraźniejszość mnie pochłonęły, choćby z prostego powodu sięgania po nagrane dawno temu fragmenty kompozycji, które później wykorzystałem w “Ogrodzie…”. 

Akurat teraz wpadają mi myśli na temat muzyki przyszłości, w pomysłach na przyszłe dźwiękowe projekty. Jawią się one przede wszystkim jako muzyka surowa, być może gitarowa. Mam ochotę na nagranie czegoś w krótkim czasie, zamiast sięgać po przeszłe koncepcje.

Dźwięki przyszłości nie przedstawiają się dla mnie jako coś nowoczesnego lub nawiązującego do stylizacji science-fiction, czy new age, ale właśnie jako coś surowego, niedostępnego, trochę jak mroczniejsze fragmenty “Nowej Apokalipsy”.

Mam wrażenie, że dla ciebie muzyka jest w jakimś sensie związana z pojęciem czasu. Mylę się?

Nie mylisz się. Muzyka jest sztuką czasu. Może być, zwłaszcza w formie nagrania, płyty, próbą uchwycenia tego, co przemija. I w przypadku naszej codzienność, kiedy myślimy, jak ten weekend szybko minął, i w przypadku wieczoru spędzonego w Internecie, kiedy zastanawiamy się, gdzie się podział nasz wolny czas. I wtedy, gdy sięgamy po przeszłość i gdy myślimy o przyszłości, nagranie staje się remedium, uchwyceniem chwili, konkretnym zapisem czasu. 

W opisie “Ogrodu…” przeczytać można, że prace nad nim przypominały tworzenie kolażu, do którego wracałeś z kolejnymi wycinkami dźwięku. Czy możesz rozwinąć ten wątek?

Jako wzrokowiec i rysownik potrzebuję sobie pewne rzeczy zwizualizować i ta metafora kolażu wydała mi się dobrze obrazować sposób pracy, jaki stosuję przy tworzeniu muzyki. Przykładowo: niektóre fragmenty płyty powstały nawet dziesięć lat temu, co jakiś czas do nich wracałem i okazywało się, że idealnie pasują do nich najnowsze melodie. Przypominało to trochę elementy kolażu tworzonego przez wiele lat. Jeden odejmujemy, drugi dodajemy. 

Przypuszczalnie metaforę kolażu można nazwać samplingiem, ale właśnie w kolażowy sposób również powstawały wszystkie te pozostałe okołomuzyczne sprawy. W momencie, kiedy wymyśliłem jakąś melodię, przychodził mi do głowy tytuł i zostawał “doklejony” do utworu. Obejrzałem jakiś film i wpadłem na ciekawe konceptualne rozwiązanie i kolejny element trafił do kolażu. Rysowanie obrazu “Królowa Niebieska” zbiegło się z powstawaniem piosenki o tym samym tytule. 

Dlaczego tym razem zdecydowałeś się porzucić ustalone koncepty na rzecz intuicji, lekkości, elektronicznych impresji?

Rzeczywiście płyta nie miała narzuconego konceptu, tak jak było to w przypadku poprzedniej płyty “Noce”, jednak to nie oznacza, że nie miała pewnego kierunku powstawania. Przy czym ten kierunek uwidaczniał się w kolejnych ruchach, pomysłach, nagraniach, odsłuchach. 

Pierwszy krok, wokół którego zaczynały oscylować pomysły, stanowiło nagranie dwóch części tytułowego utworu. Pamiętam, że w tamtym czasie, około trzy lata temu, puszczałem muzykę podczas slamów w Krakowskim Magazynie Kultury. Te fragmenty jakoś wpasowały się w klimat imprez. Z każdym kolejnym slamem utwór nabierał kształtów. 

Okazało się, że nagrania terenowe, zarejestrowane podczas wizyty w Ogrodzie Botanicznym w Palermo, idealnie dopełniają atmosferę piosenki. A sama nazwa wydała mi się bardzo poetycka. Być może już wtedy zdecydowałem, że stanie się ona tytułem przyszłej płyty. 

Koniec końców, zależało mi na budowaniu spójności i w sferze muzycznej, i narracyjnej, ale bez wtłaczania się w wąskie ramy konceptu. Chyba się udało.

Często odwołujesz się do muzyki i literatury, na przykład mówiąc o narracjach. Co jeszcze je łączy?

Wyobraźnia jest głównym łącznikiem, nie tylko między muzyką a literaturą, ale wszystkimi sztukami. Wydaje mi się, że literaturę i muzykę łączy również to, że odsyłają nas do pewnych obrazów. W powieści wyobrażamy sobie konkretne sceny, wydarzenia, muzyka odsyła nas zapewne do bardziej poetyckich wyobrażeń, ale poprzez – na przykład – nagrania terenowe, wyobrażenie może mieć konkretne znaczenie. 

Masz już pomysł na kolejne wydawnictwo? Nad czym teraz pracujesz?

Aktualnie mam przerwę, detoks od muzyki. Ostatnie miesiące były dla mnie bardzo intensywne: dopinanie ostatnich kwestii związanych z wydaniem płyty, przeprowadzka z Warszawy do Krakowa, szukanie mieszkania, mało czasu na odpoczynek. Gdyby nie pandemia, przygotowywałbym się do koncertów. Dlatego teraz korzystam z przymusowego oddechu. Ale też tego oddechu potrzebuję. Wyciszenia i wyczyszczenia głowy z bodźców, przede wszystkim dźwiękowych.

To nie znaczy, że pewne pomysły i plany nie przychodzą do głowy. Tak, jak wyżej wspomniałem, mam pewną wizję muzyki surowej, gitarowej, może bardziej improwizowanej, stworzonej w krótszym czasie niż do tej pory. Odczuwam chęć nagrania albumu z innym muzykiem, odsunięcia nagrań solowych na bok. Jeszcze w zeszłym roku w Warszawie nagrałem kilka fragmentów, które wydają się przyszłym kierunkiem, w jakim podążać będzie moja twórczość. Wiem jednak, że moje początkowe założenia często całkowicie różnią się od efektu końcowego. 







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy