Wpisz i kliknij enter

Lindstrøm – Smalhans

Trzydzieści minut bezpretensjonalnej zabawy.

Rzadko dzisiaj zdarza się, żeby jakiś artysta wydawał dwie płyty w roku. Tym razem sytuacja była jednak wyjątkowa. Wiele miesięcy trudził się norweski producent nad materiałem na „Six Cups Of Rebel”. Kiedy wyrafinowany album trafił wiosną do sprzedaży, spodobał się krytykom, którzy docenili muzyczną erudycję i artystyczną odwagę jego twórcy. Fani już nie byli jednak tak zachwyceni. Krążek przyniósł bowiem bogato zaaranżowaną muzykę, daleką od cosmic disco, do jakiego artysta wcześniej przyzwyczaił swych odbiorców.

Nic więc dziwnego, że Hans-Peter Lindstrøm postanowił szybko  udobruchać rozgoryczonych wielbicieli. Zamknął się na parę dni w swym domowym studiu, nagrał spontanicznie kilka nowych utworów i podrzucił je do zmiksowania bliskiemu współpracownikowi – Toddowi Terje. Realizacja tego materiału przypomniała mu niezobowiązujące pitraszenie norweskich specjałów kulinarnych – zatytułował więc każdą kompozycję nazwą jakiejś swej ulubionej potrawy. Czy zestaw ten posmakuje słuchaczom „Smalhans”?

Sześć nagrań z płyty jest zrealizowanych według dokładnie tej samej receptury. W warstwie rytmicznej Lindstrøm sięga po sprężyste bity w stylu klasycznego disco, jedynie sporadycznie podbarwiając je na lekko house`ową lub breakową modłę. Do tego dochodzą mocne pochody basu – o nowocześnie przesterowanym brzmieniu. Na szkielet ten nakładają się kolejne warstwy syntezatorowych wariacji. Lindstrøm gra z wyraźną swobodą i finezją – wyciskając ze swych analogowych klawiszy zarówno kosmiczne arpeggia, jak i melodyjne pasaże.

Najlepsze rezultaty uzyskuje, gdy sięga po przejmujące partie wywiedzione z tradycji muzyki tanecznej lat 80. – tak dzieje się pod koniec albumu w dwóch najlepszych nagraniach z zestawu o niemal orkiestrowym rozmachu: „Faar-i-kaal” oraz „Va-fle-r”. Nieźle wypadają też kompozycje czerpiące garściami z soundtrackowych dokonań Giorgio Morodera – choćby mocno zbasowana „Eg-ged-osis”. Jest tu też ukłon w stronę nowojorskiej wersji oldskulowego disco w poszatkowanym rwanymi akordami klawiszy „Vos-sako-rv”, a także w stronę klasycznej wersji house`u rodem z Chicago w ciepłym „Ra-ako-st”. Najsłabiej wypada „Lamm-el-aar”, osuwając się niebezpiecznie w stronę popowego banału.

Po kosztującym Lindstrøma mnóstwo pracy „Six Cup Of Rebel”, „Smalhans” to efekt czystej radości bezkompleksowego grania. Efekty nie są jakieś oszałamiające – ale przyzwoite. Krótkie i zwarte nagrania sprawiają, że album trwa niewiele ponad pół godziny. W tym czasie nie sposób znudzić się tą muzyką. Dlatego przyjemnie potupać nóżką do tych sześciu utworów, mając świadomość, że przyniosły one nam tyle samo zadowolenia, co ich twórcy.

Smalltown Supersound 2012

www.smalltownsupersound.com

www.facebook.com/smalltownsupersound

www.facebook.com/hplindstrom







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Kid Loco
Kid Loco
11 lat temu

Po tym jak zagralem w FEZ cofam co powiedzialem. Btw: ktos gral?

Kid Loco
Kid Loco
11 lat temu

Melodyjki wygrywane jednym palcem. Tragedia.

Polecamy