Wpisz i kliknij enter

Mark Lanegan – relacja z koncertu we Wrocławiu

Bardzo żałowałem, kiedy w marcu 2012 roku, mroczny bard – Mark Lanegan przybył do stolicy, by dać Warszawiakom lekcję chropowatego blueso-rocka, a ja nie mogłem się tam zjawić. Zachrypnięty głos Amerykanina od dawien dawna zachwycał mnie i działał na moją świadomość niczym najlepszej jakości alkohol, sączony bez pośpiechu z wykwintnej szklanki. Tym bardziej ucieszył mnie fakt, że artysta zawitał ponownie do Polski i dał niesamowity koncert we wrocławskim klubie Firlej. Tym razem nie przegapiłem tego ważnego wydarzenia.

Mark to z pewnością postać wyjątkowa. Był jednym z ojców założycieli grunge’owego Screaming Trees z Seattle, przyjaźnił się z Kurtem Cobainem, śpiewał w supergrupie Mad Season z członkami Alice in Chains i Pearl Jam. Ale to dopiero początek tej muzycznej wyliczanki. Pomagał też przy nagrywaniu płyt Queens Of The Stone Age, tworzył duet z Isobel Campbell i współpracował z UNKLE. Dużo tego. Miał więc szerokie spektrum możliwości przy doborze repertuaru na swoją obecną trasę. Mimo tego skupił się głównie na kompozycjach ze swojej solowej twórczości.

Artysta wyszedł w skupieniu na deski Firleja punkt 21 i wraz ze swoim zespołem rozpoczął hipnotyczną, posępną, półtorej godzinną odyseję. Odyseja ta (kiedy wsłuchiwałem się w dźwięki dobiegające do ze sceny) przybrała w mojej wyobraźni obraz zadymionych, ciemnych ulic nieznanych miast, po których szwendałem się z butelką whiskey i z fascynacją obserwowałem, to, co się wokół mnie działo. Zdystansowany, zapatrzony gdzieś przed siebie Lanegan nawet nie przywitał się z publicznością, tylko przeszedł od razu do rzeczy. W czasie całego występu jedynie sporadycznie dziękował ludziom za przybycie i raz wygłosił dłuższą „mowę”, przy okazji zaprezentowania swojego bandu. Muzyk był wycofany, ale to w moim uczuciu dodawało mu dodatkowej aury tajemniczości. Zdecydowanie wolę taki styl, niż głupie teksty w stylu „I love you Poland”. Zresztą czy do muzyki Marka pasowałaby inna poza?

Publika przyjęła gości zza oceanu gorącymi brawami i entuzjastycznie reagowała na każdy zagrany numer. Miałem jednak wrażenie, że ludzie oczekiwali od zespołu, kawałków, przy których będą mogli poskakać, poszaleć nieco wśród tłumu. Tymczasem kolejne utwory, snuły się leniwie i zachęcały raczej do lekkiego kołysania się, niż pogowania. Fenomenalnie wypadły „Gray Goes Black”, „Leviathan” czy „Sleep With Me”. Muzyka Lanegana na żywo brzmi drapieżniej i dosadniej niż na płytach. Fani doczekali się także „starych, dobrych hitów”. Pod koniec wybrzmiał „Hangin’ Tree” QOTSA oraz „Black Rose Way” Screaming Trees. Jak dla mnie tracklista była bardzo satysfakcjonująca. Listopadowy koncert należał do gatunku tych, do których wraca się pamięcią na długo po ich zakończeniu i na pytanie znajomych o to, jak się bawiliście, odpowiadacie z zadowoloną, błoga miną „zajebiście!”.

MARK LANEGAN BAND
06.11 Firlej/Wrocław







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy