Doczekaliśmy się. I ten fakt już jest sukcesem, dzięki któremu pierwszy album Kamp! stanie się wysłuchany, ozłocony, kultowy.
To źle, bo kiedy na Zachodzie wymyślono setki tysięcy nowych muzycznych trendów po Cut Copy i Metronomy, my mamy pierwszy, polski odpowiednik synth-popowej kapeli. Pod koniec 2012 roku…
Marudzenie jest nieważne i szybko znika. Po przesłuchaniu debiutanckiego longplaya czuje się, że Kamp! to naprawdę zespół, który serwuje rasowy electro i synth-pop, którego nie powstydziłyby się inne kraje. Łatwo jest się pomylić – to nie jest polska muzyka, nie szumią tu wierzby, nie ma nostalgicznych łez i paryskiego bruku. W pewnym rozumieniu mamy do czynienia z „world music”, która przyjmie się i w „Cairo” i „Lux Lisbon”.
To granie bez kompleksów, przepełne, wymuskane. Tyle lat szlifowali swój warsztat, pięli się w górę po singlach, dojrzali, i to jak! Na płycie są reminiscencje lat 80., jak i nowe ambientowo-syntezatorowe pejzaże, w muzycznych miniaturach „International Landscapes” czy „Sirocco”. To nostalgiczna elektronika z prześwietlonych promieniami analogowego słońca klisz i poblakłych pocztówek. Trochę chillwave’wowa, momentami przypominająca Air, jak i klasyczne produkcje ze szkoły „french touch” – chłopaki uczyli się od najlepszych, a teraz ich prześcigają, np. utworem „Can’t You Wait” – jeden z najbardziej przebojowych kawałków minionych, a pewnie i przyszłych tygodni. Jak na dobry album przystało, ma konkurencję – dyskotekowy kontrapunkt przy końcu „Melt” to murowana, imprezowa petarda.
„Kamp!” jest po prostu kapitalną płyta – wrocławsko-łódzka ekipa bardzo szeroko rozwinęła skrzydła na tym albumie, poszperała w konwencjach, i czego się nie dotknęła, zabrzmiało dobrze i spójnie. Zapamiętamy ją na długie lata – nie tylko dlatego że są pierwsi. Muzyka z tej płyty jest czarująca, zarówno w łóżku jak i na parkiecie. Warto było czekać.
…i można ? można !!!
REWELACJA !!!
…i można ? można !!!
REWELACJA !!!!!!!!!!!!!!!!11111