Wpisz i kliknij enter

Tricky – False Idols

Tricky, na swym najnowszym albumie “False Idols” zapowiadał powrót do klimatów z pamiętnych, pierwszych płyt. Realizacja takiego powrotu po wieloletnich podróżach nie jest łatwa, ale często przynosi bardzo dobre efekty. W przypadku nowego dzieła charyzmatycznego 45-latka z Bristolu efekt jest co najmniej niejednoznaczny.

Z jednej strony na 10 już płycie Tricky’ego (licząc “Nearly God” z 1996 i “Juxtapose” z 1999) można rozpoznać maxinquaye’owe zapachy z zabitego dechami motelu, w którym unosi się gęsty „zielony” dym, a grzyby można znaleźć nie tylko w rogu sufitu. Odwracając medal na drugą stronę cały ten smolisty, dziwaczno-oryginalny klimat, do którego najnowsze dzieło Adriana Thawsa miało się odwoływać, odczuwamy jakby przez szybę, trochę jak naiwni turyści, którym sprzedaje się wyreżyserowane przedstawienie jako wycinek prawdziwego życia.

Abstrahując od uczucia nie do końca spełnionego życzenia, płyta już po pierwszym odsłuchaniu sprawia wrażenie spójnego, przemyślanego dzieła. Numery są zakotwiczone w klasycznych trip-hopowych dokach, a o koherencji albumu z pewnością decydują dość często, choć precyzyjnie i raczej nie pierwszoplanowo używane smyki, pianina i akustyczne gitary, w których od zawsze lubował się były członek Massive Attack. W sumie, na 15 utworów (16 – „Armies” to ukryty bonus) w 3 Tricky nie udziela się werbalnie, w 6 można usłyszeć jego głos solo, a w kolejnej 6 jako drugi wokal unisono. To rozmieszczenie również nie pozostaje bez znaczenia dla odbioru całości płyty.

Znakiem rozpoznawczym i nieprzerwaną tradycją na albumach bristolczyka jest zasada „piękna i bestia”, gdzie oczywiście sam autor jest szepczącą „bestią”, a pięknościami, gościnnie występujące wokalistki (dotychczas poza niezastąpioną Martiną Topley-Bird, były to m.in. PJ Harvey, Neneh Cherry, Björk, Alison Moyet czy Alanis Morissette). Nie inaczej jest na „False Idols”. W 9 utworach odnajdziemy znaną z koncertów i „Mixed Race” posągową piękność, Francesca’e Belmonte – urodzoną w Londynie półirlandkę, półwłoszkę, 25-latkę o starej duszy – jak zwykł o niej mówić sam Tricky. Poza nią, w balladowym “If Only I Knew“ i kołysankowym ”Chinese interlude” usłyszymy Fifi Rong, a w tętniącym latynoskim rytmem “Nothing Matters” pochodzącą z Nigerii popularną piosenkarkę Nnekę. W temacie featuringów warto jeszcze odnotować, że w zgoła bluesowym, choć nie pozbawionym pazura “Parenthesis” pojawia się nowojorski zespół The Antlers, ze śpiewającym falsetem liderem Peterem Silbermanem.

Powrót do źródeł najlepiej udał się w utworze „Valentine”, gdzie Tricky użył wokalnego sampla z subtelnej ballady Cheta Bakera, którą to zwykła puszczać mu Björk, kiedy jeszcze byli parą. Nie jest tajemnicą, że Age ( tak zwą Tricky’ego w rodzinnym gronie) nie był ideałem partnera, dlatego przyznał, że powyżej wymieniony track można traktować jak swego rodzaju przeprosiny po latach. Sam numer jest skonstruowany na bardzo niejednoznacznych korespondencjach harmoniczno-rytmicznych. Podstawą jest charakterystyczny, powolny, trip-hopowy pochód basu, akcentowany tylko gdzieniegdzie pojedynczymi dźwiękami pianina, a dynamizm nadawany jest przez niesztampowe „deszczowe” stukanie perkusjonaliów i podskórne, niskotonowe tremolo smyków.

Pisząc o spoglądaniu w przeszłość nie można nie wspomnieć o utworze „ Nothing’s Changed” , który bezpośrednio, bo poprzez obszerny cytat melodyczno-tekstowy nawiązuje do „Makes Me Wanna Die” z drugiego albumu artysty. Sam kawałek brzmi jakby za stroną muzyczną stanął 3D z okresu „100th Windows”, a właściwie mógłby być remiksem zrealizowanym przez Massive Attack.

Twórczość Adriana Thawsa od zawsze była naznaczona tragicznymi wydarzeniami z jego biografii ( samobójcza śmierć matki, morderstwa kuzyna i wujka ), utwór „We Don’t Die” w którym 4-dźwiękowa, syntezatorowa linia basu, osadzona jest na niemal dub-stepowym, mechanicznym biciu, został zainspirowany śmiercią paryskiego znajomego Tricky’ego, który wpadł do Sekwany podczas jednej z imprez. Kawałek jest swego rodzaju muzycznym potwierdzeniem słów „nie wierzę, że śmierć istnieje” jakich Anglik użył w majowym wywiadzie dla Guardiana.

Przebojowym faworytem albumu jest „Bonnie and Clyde”, gdzie regularny kick drum otulany jest przez jednostajne, kosmiczno-tunelowe pady, werblowe breaki i wspomnianą na początku gitarę. Refren zapodawany przez duet Thaws/Belmonte brzmi niczym wyliczanka lub zaklęcie wypowiadane na upalnej asfaltowej pustyni.

Całość albumu ma w jakimś sensie kompozycję klamrową, gdyż zarówno otwierający cover Van Morissona „Somebody’s Sins” jak i finałowy „Passion Of The Christ” explicite odwołują się do symboliki krucyfiksu. Pomimo, że Tricky raczej ma już za sobą czasy pędzenia na oślep bez hamulców, już nie wołają za nim Tricky Kid, to wciąż deklaruje branie swoich grzechów na siebie i pozostaje niepokornym „trudnym dzieckiem” showbiznesu, który piętnuje fałszywych idoli współczesności, czy to w postaci śpiewających w bikini gwiazd, czy czarnoskórego prezydenta urodzonego w Honolulu.

Tricky’iemu na „False Idols” nie udało się przywrócić siły oddziaływania, którą pamiętamy z okresu „premilenijnego napięcia”, ale abstrahując od tego kontekstu nagrał naprawdę, intrygującą, spójną, a miejscami bardzo piękną płytę, która łączy w sposób unikatowy ciężar niesztampowej elektroakustyki z piosenkowym sznytem.

27.05.2013 | False Idols/!K7

 

Oficjalna strona artysty »
Profil na Facebooku »
youtube »
Słuchaj na Soundcloud »







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Kid Loco
Kid Loco
10 lat temu

Rock beneath your balcony … Po prostu mam słabość do tego gościa.

Polecamy