Oranżada w nowej czarnej butelce.
Rok temu zachwycałem się ostatnią produkcją Oranżady. Pierwotnie płyta „Once Upon a Train” ukazała się w wersji kompaktowej, a teraz ten sam materiał pojawił się na pięknym winylu z rozkładaną obwolutą (gatefolds), zawierającą stare fotografie oraz teksty z epoki.
Nazwa krążka „Once Upon a Train” od pierwszej chwili skojarzyła mi się z tytułami kultowych filmów Sergio Leone: „Once Upon a Time in The West” i „Once Upon a Time in America”. W pewnych fragmentach na albumie można odnaleźć elementy nawiązujące do westernowego klimatu.
Przypomnę, że longplay „Once Upon a Train” opowiada historię dziesięciu stacji kolejowych biegnących z Otwocka do Wawra. Bezpośrednią inspiracją do stworzenia muzyki były modernistyczne budynki stacyjne wybudowane w latach 1934 – 1936 oraz ich okolice.
Nie mogło zacząć się inaczej, starujemy w Otwocku, skąd też grupa pochodzi. Nagranie „Otwock” jak przystało na Oranżadę, rozpoczyna się od psychodelicznego dymu. Tumany gęstej pary dźwiękowej wydobywają się z gitary basowej Roberta Derlatki i sekcji rytmicznej Artura Rzempołucha, który wystukuje swoje rytmy na afrykańskim instrumencie cajon.
Stacja „Świder”, mieszcząca się w okolicach Warszawy, a zapachniało mi lasem tropikalnym Ameryki Południowej. Muzycy w tym fragmencie wykorzystali bardzo różne etniczne instrumenty (sipsi, conga, djemba czy ocarina), co dało świetny efekt. Na krążku nie ma przerw pomiędzy nagraniami i niepostrzeżenie jesteśmy już w „Józefowie”. Rytm w tej kompozycji wyznacza charakterystyczny bas Derlatki oraz egzotyczna barwa wspomnianych instrumentów, zaś w całość wbijają się utopione w pogłosach partie gitar elektrycznych.
Rozmarzony „Michalin” to gitarowy flanger, w połączeniu z akustykiem, którego z łatwością można wziąć ze sobą do pociągu. „Falenica” jest historycznie związana ze społecznością żydowską, gdzie Oranżada przywołała swoją muzyką wspomnienia o tym miejscu. W utworze „Falenica” zespół krąży wokół muzyki żydowskiej, a do tego mamy wyborną partię trąbki Macieja Łabudzkiego.
Niespiesznie dojeżdżamy do „Międzeszyna”, a uderzenia Rzempołucha w cajon idealnie naśladują stukot wydobywający się spod kół pociągu. Gwizdek konduktora i za oknem widać napis „Radość”, a na peronie stoi Ziut Gralak i dmie w swoją trąbkę z największą charyzmą.
Awangardowe i zwariowane jest „Międzylesie”, gdzie mamy niezwykłą serię kontrolowanych krzyków ze strony Michała Krysztofiaka, dobrze podbijających dziką atmosferę w duecie z mechanicznymi akordami gitar. Westernowo zrobiło się na stacji „Anin”, a harmonijka Derlatki daje ostrzegawcze sygnały, że zbliżamy się do Wawra, co oznacza że i Warszawa tuż, tuż. Nagranie „Wawer” to dla mnie hit tego krążka. Niesamowite, że za każdym razem kiedy słucham tego fragmentu, to autentycznie czuję jakbym wjeżdżał późną porą do Warszawy. „Wawer” to czarująca mieszanina psychodelii i reggae w wykonaniu Oranżady, gdzieniegdzie pomruczy trąbka i gitara oraz oscylatory pochodzące wprost z kosmicznego studia u Wojcka Czerna. Album „Once Upon a Train” został nagrany w Analogowym Rogalowie.
Podróż dobiegła końca, ale całe szczęście można wybrać się w niecodzienną przejażdżkę z Oranżadą tyle razy ile wam się podoba. Wystarczy nastawić igłę na odpowiedni tor w swoim gramofonie. Czasem się zdarza, że niegodziwcy kradną linię trakcyjną w trakcie przejazdu pociągiem. Mam nadzieję, że taka sytuacja przydarzy mi się, gdy będę miał w odtwarzaczu „Once Upon a Train”.
CD 2012 | winyl wrzesień 2013 | Microfon Records
Warto się śpieszyć, bo winyl (180g) ukazał się w limitowanym nakładzie (500 kopii), w bardzo przystępnej cenie. Wystarczy kliknąć tutaj, aby zamówić płytę.
Strona Oranżady »
Profil na Facebooku »
Słuchaj na Soundcloud »
Profil na BandCamp »
Właśnie takich odkryć oczekuje na nowej muzyce. To jest inne, ciekawe, nie tylko elektroniką człowiek żyje. Polecam