„Earrach” to nowe dzieło Kevina Drumma, jednej z ikon współczesnej sceny eksperymentalnej, lub jak wolą inni – noise’u. Kojarzony przede wszystkim z nagrań dekonstruujących metal, lub z rozciągniętego w czasie drone/ambientu, tu pokazuje się z jeszcze innej strony. Półtoragodzinny materiał jest kolażem skomponowanym z odpadków – przypadkowych nagrań znalezionych na kasetach. W odróżnieniu od mrocznej tonacji wielu innych dokonań, jego muzyka konkretna w wersji harsh niepozbawiona jest luzu i przekornego poczucia humoru.
Dyskografia Drumma liczy dziesiątki pozycji. W ostatnich latach artysta z Chicago przyśpieszył tempo pracy. Dwa lata temu powołał do życia bezimienny label, w którym rok rocznie wydaje sporo nowych tytułów. Ponadto cały czas współpracuje z renomowanymi oficynami, takimi jak PAN, Editions Mego czy Bocian Records. Muzyk zwrócił uwagę także na potencjał cyfrowej dystrybucji. Być może Drumma zachęcił kolega po fachu, znany przeciwnik mp3, Jim O’Rourke, który równie niedawno uruchomił wirtualną platformę Steamroom, gdzie udostępnia albumy w plikach. Autor „Sheer Hellish Miasma” na swoim profilu bandcamp upublicznia archiwa, wyprzedane niskonakładowe albumy oraz te publikowane na bieżąco, równolegle na CDR-ach.
„Earrach” to przykład z ostatniej kategorii, pozwalający na zapoznanie się z kondycją Drumma A.D. 2013. Pierwszy utwór zaczyna się, bez zbędnych zapowiedzi, od dźwiękowego huraganu wsysającego wszystko, co napotka na swojej drodze. Coś chrzęszczy, piszczy, grzmi, w pierwszych minutach słychać nawet… beczące kozy. Po zmasowanym ataku z magmy wyłania się epicka muzyka sfer, zagrana być może na organach w świątyni. Zanim na odtwarzaczu wyświetli się szesnasta minuta, następuje nagłe cięcie. Niespodziewanie utwór się kończy i zaczyna kolejny, mimo braku rozróżnienia ścieżek (pierwszy track trwa ponad 41 minuty). Co znamienne, takich bezceremonialnych cięć znajdziemy na albumie jeszcze kilka.
Muzyką Drumma kieruje zasada frenetycznej rekonfiguracji. Zmiany następują gwałtownie, a wprowadzane kolejne elementy cechuje ta sama, lub jeszcze większa intensywność. Użytym budulcem są nagrania z taśm – być może śmieci i ścinki, niewykluczone jednak, że dźwięki wcześniej spreparowane przez artystę. Odpowiednikiem filmowym byłyby tu eksperymentalne prace Jeffa Keena, migotliwe do granic wytrzymałości percepcji, wynurzające się z głębin popkultury.
Bezzasadnym byłoby streszczanie minuta po minucie półtoragodzinnego albumu. Atrakcji jednak na „Earrach” nie brakuje. Wystarczy wspomnieć o żrących analogowych teksturach noise’u, dronach brzmiących jak ogromny tankowiec zarejestrowany na taśmie magnetycznej, czy field recordingu w wersji lo-fi. Nieoczekiwanie pojawiają się odgłosy pozbawione kontekstu: wypowiedź dziecka, szumiące naturalne otoczenie, fragmenty audycji telewizyjnych… Wszystko wiruje jak w tornadzie, ciskając ostrymi odłamkami w możliwe kierunki. Jeśli ktoś po wysłuchania albumu poczuje jednak niedosyt, niechaj sięgnie po nagrania Drumma w innych odcieniach. Nostalgicznie ambientowe, monumentalnie hałaśliwe, nocne czy akustyczne.
Kevin Drumm | 2013
na LP, chociaż na PL przy okazji też… Kupiłbym CD. 🙂
Ahh.. wciąż marzy mi się coś naprawdę monumentalnego, na miarę „Sheer hellish miasma”. Chociaż bardzo przypadły mi do gustu „Imperial distortion” i „.. horizon”. Box wydany w Pica Disk też był niezły. Z tych self-released albumów tylko „Humid Weather” zapamiętałem (ostatnio Bocian to na PL wydał).