Wpisz i kliknij enter

Deadbeat & Paul St. Hilaire – The Infinity Dub Sessions

Właściwie nazwiska wykonawców i tytuł tej płyty mówią wszystko same za siebie. Po prostu dubowe spotkanie na szczycie.

Drogi kanadyjskiego producenta i niemieckiego wokalisty przecięły się po raz pierwszy dziesięć lat temu podczas debiutanckiej edycji festiwalu Mutek w Montrealu. Od tamtej pory obaj artyści występowali od czasu do czasu razem, pojawiając się w klubach od Berlina do Tokio. W końcu Scott Monteith rzucił hasło – i Tikiman pojawił się u niego w studiu, czego efektem okazał się cykl winylowych dwunastocalówek, znajdujący teraz podsumowanie w kompaktowym wydawnictwie.

Otwierający płytę „Hold On Strong” ma świetny początek – plemienny puls wprowadza majestatyczny wokal St. Hilaire’a, a dopiero potem uderza twardy bit wsparty kumkającymi klawiszami. Nagranie jest oszczędnie zaaranżowane, przypominając dawne produkcje Rhythm & Sound. „Dopa” ma zdecydowanie bardziej dynamiczny charakter. Podstawę utworu tworzy miarowy rytm w stylu techno – a towarzyszą mu łagodne melorecytacje zanurzone w ambientowym tle.

Tribalowe ozdobniki rozbrzmiewają znowu w „What The Heck Them Expect”. Tym razem podporządkowane są jednak typowo jamajskiej wibracji, oplecionej smolistym basem i melodyjnymi akordami. „Working Every Day” tętni w klasycznym rytmie ludzkiego serca – wnosząc ze sobą podwodne syntezatory wsparte perkusyjnymi efektami. „Rock Of Creation” to niemal tradycyjne roots reggae, rozpisane na połamane synkopy i tkliwy śpiew, podszyte studyjnymi pogłosami.

„Little Darling” i „Under Cover” wyciągają słuchacza płyty na dancefloor. Oba nagrania wpisane są bowiem w formułę galopującego dub-house’u. Pierwsze z nich ma tak szybkie tempo, że wydaje się, iż Tikiman wręcz nie nadąża za gwałtownie uderzającymi bitami. W drugim, jego narracja zostaje poddana studyjnym preparacjom, zamieniając się w zaszumiony monolog podrasowany przemysłowymi efektami. Na finał znów powraca w „Peace And Love” niemal rootsowy puls – unosząc ze sobą toasterskie rymy berlińskiego wokalisty, otoczone z wszystkich stron przyjemnie szeleszczącymi hi-hatami.

„The Infinity Dub Sessions” pokazuje, że Rhythm And Sound mają w postaci Deadbeata godnego następcę. Mimo, iż muzyka montrealskiego producenta ma cyfrowy ton, jest również głęboko nasycona jamajskim mistycyzmem. Spora w tym oczywiście zasługa Paula St. Hilaire’a, który wprowadza na album swym niezwykłym głosem głęboko ludzkie tchnienie. Tej płyty trzeba słuchać głośno – dopiero wtedy przemawia do słuchacza z całą swą mocą.

BLKRTZ 2014

WWW.blkrtz.bandcamp.com

www.facebook.com/scott.deadbeat







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
17 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
berg
berg
9 lat temu

tosca, odpocznij sobie gdzieś na boku

Cit
Cit
9 lat temu

Paweł ( sorry, że na Ty) ma swój styl pisania i mi on odpowiada. Znajduje smaczki, które mi umykają w masie rilejsów. Trudno się opisuje muzykę , a tosce chodziło pewnie o to, o co chodziło malarzowi Henri de Toulouse-Lautrec kiedy miał opowiedzieć o swoim malarstwie dodał: „Drogi panie, malarstwo jest jak gówno, to się czuje, ale nie tłumaczy.”
miłego!

tosca
tosca
10 lat temu

Ad.1: Łopatologicznie to jest właśnie w ten sposób: „…następnie wchodzi potężny, pulsujący bas oraz kaskada drobno pociętych sampli oraz wirujące gitarowe ozdobniki…”. Przecież słuchacz sam to usłyszy. Nie mogę mówić za wszystkich, ale dla mnie odbiór muzyki po przeczytaniu takiej recenzji bardzo się spłaszcza. Szukam tych „sążnistych przesterowanych basów” i „szeleszczących hi-hatów” podczas gry w tym czasie umyka mi całe piękno kawałka, który ma szerszą aranżację i w całości tworzy przepiękny klimat / bądź jest kompletnie skopany.

Ad.2: Plastikman jest nadal genialny. Napisałem tylko, że niektórym obecnym nagraniom „dub-techno” bliżej do niego niż do samego „dub techno” dlatego, że producenci idą na łatwiznę przykrywając te trzy ścieżki na krzyż szumami z „nagrań terenowych”. Efekt jest taki, że na pierwszy rzut ucha brzmi to jak Deepchord, ale po przesłuchaniu albumu mam poczucie straconego czasu. Takie skojarzenia nasuwają się podczas słuchania np. (wiem, to już inny gatunek) Kalkbrennerów, którzy robią płaską muzykę.

tosca
tosca
10 lat temu
Reply to  tosca

Ups. Przepraszam, że nie używam funkcji „odpowiedz”, jakoś tak na szybko wpadam… Poproszę o uporządkowanie tej rozmowy, żebyśmy nie zgubili wątku.

tosca
tosca
10 lat temu
Reply to  Paweł Gzyl

Ad.1: No właśnie Pańskie recki od jakiegoś czasu czytam dopiero PO przesłuchaniu płyty.

Ad.2: Nie sądziłem, że Pan użyje takiego argumentu… 0__o
Problem jest w tym, że trzeba przesłuchać, żeby stwierdzić. Jeżeli recenzja, zamiast opisywać poszczególne ścieżki / warstwy utworów, zawiera wrażenia z słuchania całości, to dopiero dzięki takiej rekomendacji można (bez ryzyka straty czasu) sięgnąć po album.

tosca
tosca
10 lat temu
Reply to  Paweł Gzyl

Ad.1: Szanuję to.

Ad.2: No nie! Kolejny infantylny argument. Tylko bez obrazy, proszę. Ja jestem tylko odbiorcą muzyki i czytaczem recenzji. To, czego słucham i co czytam, mam prawo oceniać, bo jest publikowane, a portal dopuszcza pisanie komentarzy.
Czy po napisaniu niepochlebnej recenzji usłyszał Pan od kogoś słowa „jeśli się Panu nie podobała muzyka, to niech Pan nagra coś swojego – lepszego”? W układzie „Recenzent – Odbiorca” Pan jest twórcą, a ja to oceniam; mam prawo trochę Pana potyrać, bo szacunek nie wyklucza krytyki.
No dalej, niech się Pan nie dąsa. Zepsuł mi Pan odbiór kilku naprawdę dobrych płyt i przez to ich niestety nie lubię; stąd moje niemałe rozgoryczenie.

tosca
tosca
10 lat temu
Reply to  Paweł Gzyl

Nie wydaje mi się, żeby Pan Portal chciał publikować recenzję o treści „Płyta >Sky Input< Filterii wyprała mi mózg. I koniec."

tosca
tosca
10 lat temu

Ad.1: Zadowolony. Można było tak od razu. DZIĘKUJĘ.

Ad.2: Nic, chyba tylko czekać.
Zaraz! Wolnego!! Bandulu?? Ich aranżacje (a może po prostu dobór i różnorodność dźwięków) biją na głowę współczesne podróbki. Na usprawiedliwienie mojej ignorancji muszę napisać, że prostota (żeby nie było że prostactwo, chociaż to się szybciej nasuwa) współczesnych wydawnictw skojarzyła mi się z minimalem Plastikmana. Takie podejście w stylu „nagram 3 ścieżki na krzyż i przykryję warstwą szumów; niech będzie, że gram ambient-dub-techno”.

tosca
tosca
10 lat temu

Panie Pawle, wiem, że nie da się zadowolić każdego, ale gdyby tak Pan wywalił z grubej rury i prosto z mostu: FAJNE albo NIEFAJNE.
A czy „smolisty bas”, czy „jamajska plecionka” to już proszę zostawić do oceny słuchaczowi, który też posiada ucho. Przez to laboratoryjne rozszczepianie muzyki całkowicie odcedzi Pan z niej magię i piękno jako całości.

A co do albumu, trochę poszperałem w Necie i dyskografiach artystów tego… „nurtu muzycznego”. Nie wiem, kto był pierwszy (wydaje mi się, że Plastikman, który najjaśniejszy punkt ustanowił na „Consumed” z 1998 roku), ale takie granie już jest modą, czyli „zagram tak, bo tak się powinno grać”. Moje wrażenia pogłębiły zachwalane (nie bardzo wiem za co…) Dub Trees i Dadub, które są jak biedniejsza kopia Deepchord.
W tym wszystkim pojawia się iskierka nadziei, że całkowite wyeksploatowanie gatunku doprowadzi do jakichś nowych odkryć. Oby tylko nie był to stworek typu „post-ambient-tribal-step”.

Wojciech
Wojciech
10 lat temu

Świetna płyta, niesamowity w niej feeling przemawia do mnie od rana!

Polecamy