Kiedy Gernot Bronsert usłyszał demo, który nadesłał do Monkeytown brytyjski producent, nie wahając się ani chwili podpisał z nim kontrakt od razu na… trzy albumy. Skąd ta reakcja?
Alex Banks dał się do tej pory poznać z pobocznej działalności muzycznej. Kiedy wyrobił sobie dobrą markę jako didżej w swym rodzinnym Brighton, zaczął z powodzeniem realizować remiksy dla znanych artystów. Spod jego ręki wyszły dekonstrukcje utworów Lamb, Bonobo i Andrey’i Triany. To zainspirowało go do stworzenia własnej muzyki. Pierwsze utwory wysłał od razu do Monkeytown, a efektem tego okazała się wspólna trasa z Moderatem i debiutancki album.
Współpraca z wykonawcami kojarzonymi z trip-hopem zostawiła swe wyraźne ślady na autorskich dokonaniach Banksa. Na jego pierwszym krążku trafiamy bowiem od razu na nagrania, w których pojawia się żałobny wokal Elisabeth Bernholz – natychmiast kojarzący się z rozpaczliwym śpiewem Beth Gibbons z Portishead. Na tym jednak koniec podobieństw, ponieważ brytyjski producent ozdabia głos swej koleżanki zupełnie innymi dźwiękami.
Otwierający płytę „Silent Embrace” to lekko wycofany dubstep – łączący wolno snujący się bas z klawiszowym arpeggio. „All You Can Do” bliżej do obrobionego na glitchową modłę hip-hopu, w którym kontrapunktem do zagęszczonej warstwy rytmicznej okazuje się subtelna partia akustycznej gitary. I wreszcie „A Matter Of Time” – zredukowany UK garage o house’owym metrum, łączący w zaskakujący sposób zawiesiste syntezatory z soundtrackowym tłem. Wszystko są to piosenki, a przejmujący wokal Bernholz nadaje im głęboko (momentami nawet przesadnie) uczuciowy ton.
Co ciekawe – również w instrumentalnych kompozycjach nie brakuje radykalnie poszatkowanych i przetworzonych głosów. Oto już w „Solar” otrzymujemy popiskujące efekty, które Banks podszywa zbasowanymi akordami o rave’owej proweniencji i egzotyczną melodią nadającą całości etniczny sznyt. „Lights” to ewidentny ukłon brytyjskiego twórcy wobec jego mistrzów z Moderata – przestrzenny IDM wypełniony epicko brzmiącymi chórami, podbarwionymi dyskretnie brzdąkającą gitarą. Splot wokalnych sampli pojawia się także w „Phosphorusie” – onirycznym glitch-hopie nasyconym smyczkowymi klawiszami.
Największe wrażenie robi w tym zestawie „Initiate”. Tutaj również uderzają hip-hopowe breaki – ale z czasem ustępują one miejsca hipnotycznej rytmice rodem z UK garage’u, by wreszcie zamienić się w miarowy puls techno. Tę zaskakujące zmiany podkładu rytmicznego Banks uzupełnia równie niespodziewanymi zmianami pozostałych elementów kompozycji, wychodząc od dramatycznych smyczków, a kończąc kaskadą EDM-owych syntezatorów.
Finał płyty angielski producent rozgrywa na różne odcienie klasycznego dubstepu. „Sheya” ma dosyć melodyjny charakter ze względu na wplecenie w dudniące bity i falujące basy zwiewnej wokalizy. W „Hush” plemienna rytmika zostaje skontrastowana z zamaszystą partią na oldskulowym Rhodesie. Wieńczący całość „Unknown” wprowadza natomiast na album psychodeliczny klimat – eksplodując kolorową feerią klawiszowych barw rodem z końca lat 60.
Szefowie Monkeytown wyraźnie widzą w Aleksie Banksie kandydata na gwiazdę co najmniej pokroju Moderata czy Modeselektora. I rzeczywiście – muzyka Brytyjczyka ma mocno komercyjny potencjał. Decydują o tym przede wszystkim piosenki z udziałem Elizabeth Bernholz – ale nie tylko. Młody producent ma bowiem również lekką rękę do splatania z gęsto pociętych sampli wielce atrakcyjnych melodii. W połączeniu z modną rytmiką o mocno zabasowanym tonie, utwory te maja szansę podbić nie tylko taneczne kluby, ale również listy alternatywnych przebojów. Czy „Illuminate” spełni pokładane w nim nadzieje – czas pokaże.
Monkeytown 2014