Trylogia została spięta ezoteryczną i metafizyczną pieczęcią.
Wydana w lipcu tego roku epka „Lost in Space of Dreams” była prologiem tego wyczekiwanego albumu. Pójście w stronę najlepszych stron ambientu, techno oraz lansowanej przez Wudeca muzyki trippintronic okazało się świetnym zabiegiem a przemierzana przez Łukasz ścieżka zawiodła nas ponownie do magicznego lasu.
Wszystko rozpoczyna się od ambientowej miniatury, na którą składają się liczne przestrzenne pady oraz trip-hopowy bit. To moment otwarcia zapomnianej księgi oraz rozpoczęcie eksploracji zapisanych tu legend i wydarzeń. Chwilę później pojawia się „Whenever” ze swoimi kumkającymi synthami oraz mruczącym basem. Otwieram oczy i widzę piegowate od gwiazd niebo. Fale morza delikatnie głaszczą moje ciało a w oddali słychać zapowiedź niespodziewanego koncertu. To Posejdon oraz towarzyszące mu nimfy unoszą się na olbrzymiej muszli i wydają niebiańskie głosy, które niosą się po tafli wody. Wszystko zaczyna drgać, wybuchają podwodne gejzery oraz podnoszą się całe estakady – tworząc unoszące się w powietrzu wodospady. Nagle wszystko znika a mnie budzi zimny wiatr.
https://soundcloud.com/wudec/the-death-of-tristan-single-from-path-album
Nadchodzi „Tebah” oraz ja – jadący na czarnym koniu w pełnej płytowej zbroi z mieczem przy pasie. Strugi deszczu kapią na metalowe elementy mojego stroju, dźwięk kopyt dudni mi w uszach a dzikie ptactwo unosi się nad opuszczonym zamczyskiem. Gotowy na walkę ruszyłem w kierunku kamiennego muru oraz czekających za nim tajemnic. Przedarłem się przez pokaźną wnękę, by chwilę później zobaczyć przedziwne zjawisko. „Magic Theatre” przywitał mnie w murach tej niedawnej twierdzy oraz zaprosił do zajęcia miejsca na opuszczonym audytorium. Stojąca pośrodku drewniana scena stała się teatrem działań korowodu ludzkich szkieletów, które złapawszy się za ręce zaczęły odgrywać dance macabre. Zostałem obudzony przez docierającą z wieży zamku fonię chóralnych pasaży. Pokonawszy nieskończoną liczbę schodów znalazłem się w komnacie alchemika – ostatniego mieszkańca tego miejsca. Bulgoczące w jego naczyniach substancje, ich kolory oraz zapachy zatrzymały na dłuższą chwilę moją uwagę. Następnie usłyszałem historię jego pana – władcy tego wspaniałego niegdyś obiektu.
https://www.youtube.com/watch?v=rGVu4pMJKqs
„The Death of Tristan” jest luźną interpretacją celtyckiej legendy oraz próbą przedstawienia innej wizji tej miłosnej historii. Alchemik wziął naczynie z czerwonym płynem i zaczął prawić. Za oknami słyszę pioruny, ściekający po ścianach deszcz oraz zawodzący z bólu flet. W opowieści padają nazwy słynnych turniejów, w których brał udział jego pan. Nagle pada imię Izolda, by chwilę później nastała przejmująca cisza. Alchemik mówi o nieszczęściu, zdradzie, niemożliwości powstania uśmiechu oraz nadchodzącej tragedii. Ściany zamku zaczynają drgać, spiętrzenia synthów wyrywają z niego kolejne kamienie a starzec zaczyna krzyczeć, że śmierć przyszła do tego zamku by zabrać jego pana i teraz przybywa ponownie aby zabrać świadka tamtych wydarzeń. Jego głos niknie w czeluściach fosy.
W „Steppenwolf” świadomość dociera do mnie w trakcie galopu w sercu samego lasu. Z lewej i prawej strony widzę dziwnie przyglądające się wszystkiemu wilki. Tribalowa estetyka wyściela podłoże tego tajemniczego boru a wschodzące słońce budzi pierwsze odgłosy ptaków. Docieram do wielkiej polany, gdzie szaman z pierwszej części sagi – albumu „†Ω‡Ω†” witam mnie uśmiechem. Z ogniska wynurza się postać Erosa. Dzikie ptactwo prezentuje cały wachlarz dźwięków a przyjemne szarpnięcia o struny harfy witają nas na tej uczcie zmysłów. Chóralne pasma uprzyjemniają chwile w przestrzeniach tego ziemskiego raju ale…tylko na chwilę. Nadchodzi piekielny „The Deluge”, będący jednocześnie najdłuższą kompozycją tej produkcji. Męski chór prowadzi rytmicznie wystukiwane bębny oraz wprowadza kolejne pogłosy i zakłócenia. Wszechobecny na tej płycie deszcz, szum, powiew, pluśnięcia, urywane krzyki znalazły swoje miejsce na tym numerze. Ziemia zarwała się pod nami, wrzucając nas do ogromnej komnaty ukrytych głęboko katakumb. Rave prowadzi nas prosto na spotkanie monstrualnej kreatury – strażnika tego miejsca. „The Deluge” widzę na ścieżce dźwiękowej kolejnej wersji gry „Diablo”.
„New 1984” kończy przygodę z tym oryginalnym i różnorodnym dziełem. Potężny chór oraz nałożone na niego pogłosy, przeciągnięte od tyłu akcenty dźwięków przyrody oraz szelest ogniska witają widowiskowe synthy. Co jakiś czas są one dopieszczane warczącym subbasem i rozedrganym break-beatem. Nagle dochodzi do nas wstrząsająca konstatacja – owe wizje, obrazy oraz wrażenia jakie spotkały nas w ostatnim czasie, okazały się fantasmagoriami załogi promu kosmicznego, który wpadł w czarną dziurę.
Gdzieś w umyśle | 24 listopada 2015