Wpisz i kliknij enter

Stefan Wesołowski – Rite of The End

Twórczość Stefana Wesołowskiego trudno umiejscowić na stylistycznej mapie muzycznej, jednak na podstawie wypowiedzi kompozytora można wywnioskować, że jego postawa artystyczna bliższa jest neoklasycznej niż postmodernistycznej.

Od kompozytorskiego debiutu płytowego – „Kompleta” z 2008 roku – minęło dziewięć lat. W tym czasie język Wesołowskiego znacznie ewoluował, niezmienny jednak pozostał twórczy idiom, na który składają się między innymi: synteza muzyki klasycznej z elektroniczną, multiplikowane warstwy instrumentalne oraz modlitewny charakter muzycznej wypowiedzi.

Album „Rite of The End” ukazał się 28 kwietnia jako rezultat współpracy francuskiej wytwórni Ici D’ailleurs i brytyjskiego publishera Mute Song. Historia albumu rozpoczęła się od zamówienia muzyki przez Stéphane’a Grégoire, założyciela wcześniej wspomnianej francuskiej wytwórni, do wystawy fotograficznej Francisa Mesleta. Na pewnym etapie Wesołowski całkowicie porzucił ideę muzyki ilustracyjnej i rozpoczął autonomiczną pracę nad kompozycjami. Jedynym widocznym na pierwszy rzut oka powiązaniem z obrazem jest okładka płyty ze zdjęciem autorstwa Mesleta.

Efekty pracy nad cyklem były przedpremierowo zaprezentowane w 2016 roku w legendarnym nowojorskim klubie Poisson Rouge, a bieżącego roku podczas gdańskich Dni Muzyki Nowej oraz w tyskiej Mediatece. Mimo połączenia odmiennych stylistycznie inspiracji – Wagnerem, Strawińskim czy techno – muzyka posiada niezwykle spójną narrację. To dojrzały materiał, który swoim tytułem nawiązuje do jednego z najbardziej kontrowersyjnych dzieł XX wieku, jakim jest „Święto Wiosny”.

Jako teoretyk muzyki na wstępie próbowałam doszukać się powiązań formalnych z tym witalistycznym dziełem, jednak z perspektywy czasu wydaje mi się, że nie jest to wpływ – tak jak w przypadku Wagnera – techniczny, a raczej deklaracja dojrzałej postawy artystycznej. Poprzedni album traktował o miłości i śmierci, czyli tematach bliskich muzyce Wagnera. Strawiński w „Rite of The End” patronuje wszystkiemu, co rytualne i obrzędowe.

Cykl składa się z sześciu utworów. Najdłuższa z części to tytułowa, trwająca niemalże dziewięć minut kulminacja. Najkrótsze jest zaledwie czterominutowe preludium. „Rite of The End” – ze względu na wcześniej wspomnianą narrację – traktuję jako pewną całość.

„Prelude” jest zbudowane na procesie narastania. Odbieram je jako motto albumu. W brzmieniu przypomina fabrykę, w której nieustannie pracują gigantyczne zębatki. Ten pejzaż dźwiękowy przywodzi mi na myśl miejsce, w którym króluje zimna – jak barwa szmerowych smyczków w wysokim rejestrze – stal.

Blacha Wesołowskiego, choć nie wprost, nawiązuje do wagnerowskiej instrumentacji. Jest też właściwie jedynym nośnikiem melodycznym tego utworu. „Prelude” budzi skojarzenia z aurą dźwiękową dramatu muzycznego „Pierścień Nibelunga”. Odnoszę wrażenie, że Wesołowski zaadaptował na nowe realia techniczne myśl wagnerowską (a dokładnie pierwszą minutę preludium „Złota Renu”).

„Frame II” wydaje się całkowicie akustyczne, jest minimalistyczne i bardzo richterowskie. W „Rex, Rex !” kompozytor ujawnia swoją fascynację muzyką techno, dokonując szokującego połączenia rytualnych, basowych uderzeń perkusyjnych z magmą instrumentów smyczkowych wyrastających z sakralnego świata. Utwór posiada wyraźny rys formalny; w czwartej minucie zaskakuje zastosowany przez Wesołowskiego kontrast stylistyczny, spójny jednak z poprzedzającą go treścią.

Tytułowy „Rite of the End” to dla mnie muzyka oświecenia, obrazująca strumień życiowej energii. Zarówno w „Rex, Rex !”, jak i w „Rite of the End” można zauważyć znaczne podobieństwo do brzmienia i sposobu prowadzenia narracji Bena Frosta. „Seven Maidens” jest dynamiczne i melodyjne – zbudowane na podobnym do „Prelude” procesie zagęszczania, ale też upraszczania faktury. W ostatniej minucie kompozytor wycofuje kolejne warstwy dźwiękowe. „Hoarfrost II”, zgodnie z tytułem, jest w charakterze „oszroniony”. Na pewnych odcinkach barwa dźwięku zbliżona jest do śpiewu tybetańskiego. Jest to drugi utwór cyklu, w którym pojawiają się dźwięki quasi-perkusyjne. „Hoarfrost II” kompozytor kończy „noisem”, na który zostały nałożone repetycje smyczków (mające swoje pochodzenie w „Frame II”).

Wydanie „Rite of The End” jest śmiałym krokiem kompozytora nie tylko ze względu na odważny tytuł. W jednym z wywiadów Wesołowski wspomniał – ze skromnością – że pragnie zapisać się na kartach historii jako postać wybitna. Przed nim jeszcze długa droga, ale już na tym etapie nietrudno zauważyć, że podąża z godną podziwu konsekwencją.  Wybrał doskonałą tematykę. Zasadniczo w sztuce znaczenie zasadza się na rzeczach najbardziej prymarnych, czyli życiu, śmierci, miłości, zapachu ziemi, szumie wiatru i morza. Jego muzyka porusza pierwotne ludzkie instynkty, zaspokajając rosnącą w społeczeństwie potrzebę obcowania z sacrum.

28.04.2017 | Ici D’ailleurs, Mute Song 2017

Profil na Facebooku »
Profil na BandCamp »

 







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] takiej płyty jeszcze nie słyszałem. Redakcyjna koleżanka z Nowej Muzyki, Paulina Miedzińska, również dostrzegła w „Rite of The End” wiele dobrego, komentując w ten oto sposób: Jego muzyka porusza pierwotne […]

Polecamy

3 pytania – Miroff

Pytamy co słychać u wschodzącej gwiazdy nowoczesnej produkcji hiphopowej.