Prężnie działająca oficyna Gusstaff Records, której w tym roku stuknęło 20-lecie, w ostatnim czasie wydała trzy albumy takich projektów jak Rito, Grabek i Dead Cat in A Bag.
Rito – „Rito” (Gusstaf Records | 21.04.2018 LP / Nasionio Records | 15.12.2017 CD)
Longplay kwartetu Rito, w skład którego wchodzą: Piotr Pawlak (gitara, elektronika), Michał Gos (perkusja, perkusjonalia), Kuba Staruszkiewicz (tempest, perkusja, perkusjonalia) i Jacek Stromski (tabla, udu, perkusja, perkusjonalia) – ukazała się na płycie kompaktowej w grudniu 2017 roku nakładem Nasiono Records. Z okazji Record Store Day wytwórnia Gusstaff Records opublikowała „Rito” na winylu.
Każdy z tych muzyków stworzył kawał historii polskiej sceny niezależnej, undergroundowej, yassowej, rockowej itd. Dużo by pisać na ten temat. Pozwolę sobie wymienić chociaż nazwy zespołów jakie współtworzyli/współtworzą ci artyści: Łoskot, Miłość, Kury, Bielizna, Arhythmic Memory, Pink Freud, Oczi Cziorne, BAND_A, IZES, Lonker See, Canada, Apteka, Groovekojad, Poganie, Lipali, Ikenga Drummers i wiele, wiele innych.
– Trzy zestawy perkusyjne – trzej perkusiści o skrajnie odmiennych muzycznych rodowodach. Całość dopełnia preparowana gitara, sample, elektronika – czytamy o Rito w notce prasowej. I to jest wszystko prawda, ale jako Rito ci instrumentaliści razem weszli na jeszcze inny poziom stylistyczno-dźwiękowej abstrakcji, na co wskazuje sam tytuł ich projektu – w języku esperanto „Rito” znaczy – obrzęd, rytuał. Wspomnę, że materiał nagrano jeszcze w 2015 roku podczas benefisu Piotra Pawlaka – „Dziwny, Dziwny”, który miał miejsce w Sali Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie.
Rito to niesamowicie wciągający zlep transowych doznań krążących blisko rytuału. Skoro pada takie pradawne słowo jak „rytuał”, to dodam, że ich muzyka definitywnie uwalnia się z pręgierzowych rzemieni i podąża własnym torem (w jednym z fragmentów pojawiają się odgłosy np. średniowiecznego pojedynku na miecze). Bardzo ciekawie zachowują się partie gitary Pawlaka w kompozycji „Ni ne scias” – jednym okiem mruga w stronę pustynnego bluesa, zaś pod powieką drugiego unoszą się trajektorie ambientowych plam w stylu Fennesza.
Eksperymentalny i improwizowany „Gos” świetnie dezorientuje przed kapitalnym nagraniem „Urbo”, będącym niczym skok w coś transcendentnego. Imponujący dialog perkusistów (plemienność tańcząca z awangardą) i obłędne brzmienia generowane przez Pawlaka. „Blua” jest wręcz ambientowym przelotem z przyjemnie niepokojącym pulsem wewnątrz. Prawie piętnastominutowe „Fino” zamyka ten świetny materiał. Finał też mocno wrasta w pamięć, emocje i wyobraźnię. Afrykańska sekcja rytmiczna, arabskie dźwięki w tle, post-rockowe napięcie i przyczajony noise. Gdybym nie miał opisu tej płyty, to jednoznacznie wskazałbym na jej pochodzenie z Glitterbeatu. Podpowiadam, iż „Rito” nadal można kupić na winylu. Jestem pewien, że za 10 / 20 lat po włączeniu tego album wciąż powiemy: wow!
Rito zagra w Lublinie 1 lipca w ramach tegorocznej edycji festiwalu Inne Brzmienia.
Grabek – „Day One” (Gusstaff Records | 18.05.2018)
Szczęśliwy żywot, podobnie jak album Rito, spotkał najnowszą płytę Wojtka Grabka (muzyka, kompozytora i producenta). W pierwszej kolejności nagrania z „Day One” ukazały się w wersji cyfrowej nakładem jego własnego labelu – 090318. W lipcu będzie też wydanie winylowe oraz limitowana wersja LP, z dodatkowym singlem 7-calowym, dostępna wyłącznie w mailorderze Gusstaff Records i na koncertach artysty.
Pewnie kojarzycie Grabka chociażby z takich imprez jak Open‘er Festival czy Męskie Granie, po czym zastanawiacie się, co jego muzyka robi w Gusstaff Records? Ale należy pamiętać, że zdarzało mu się supportować m.in. Olafura Arnaldsa. I to jest po części odpowiedź na poprzednie pytanie oraz właściwy trop do odczytania zawartości „Day One”. Oczywiście sama muzyka rozwiewa wszelkie wątpliwości co do pobytu Grabka w oficynie Janusza Muchy. Przepiękny „Hide” mający sporo z islandzkich figur dźwiękowych, w czym też utwierdzają mnie moje skojarzenia z twórczością Puzzle Mutesona (podopieczny Bedroom Community), a z drugiej strony pewna bliskość z wczesnymi dokonaniami Sweet Billy Pilgrim (niegdyś artysta rozwinął skrzydła w Samadhi Sound Davida Sylviana).
Olafura Arnaldsa także słychać u Grabka (np. „Earth”), ale całe szczęście polski twórca nie jest zwolennikiem wchodzenia w rolę kopisty – lubi po swojemu chlapnąć atramentem! Idąc tym torem, duet Nanook of the North (Piotr Kaliński, Stefan Wesołowski) nagrywał swój materiał właśnie w studiu Arnaldsa, więc pomost wytyczony przez Islandczyka łączy Grabka z Nanook of the North (recenzja Ani Pietrzak) w procesie dopełnienia elektroniką partii skrzypiec.
Na „Day One” zabrakło mi więcej kompozycji w stylu „Hide” (znakomicie zaśpiewany, elektronicznie zaś okolice Jacaszka), to i tak, jest bardzo dobrze całościowo oraz spójnie. Mam nadzieję, że to początek czegoś większego i jeszcze bardziej intrygującego oblicza Wojtka Grabka.
Dead Cat in A Bag – „Sad Dolls and Furious Flowers” (Gusstaff Records | 18.05.2018)
Włoski zespół wraca po czterech latach przerwy z nowy materiałem pt. „Sad Dolls and Furious Flowers”. Jeśli do tej pory nie mieliście okazji słyszeć ich muzyki, to myślę, że bardziej się spodoba ich poetyka fanom Hugo Race’a niż Nicka Cave’a, dalej wymieniłbym 16 Horsepower, Howe’ego Gelba, Calexico, Current 93 i nie tylko. Nie dodałem, że podstawowym trzonem Dead Cat in A Bag są trzej muzycy: Swanz, Andrea Bertola i Scardanelli. Oprócz nich w składzie tej grupy jest jeszcze około siedemnastu innych instrumentalistów.
Rozstrzał gatunkowy na „Sad Dolls and Furious Flowers” jest naprawdę duży, z czym niekoniecznie do końca sobie radzą Włosi. Za to bardzo dobrze się sprawdzają w kreowaniu westernowych tabunów kurzu („Promises In The Evening Breeze”, „Not A Promise”), za co ich cenię, ale jeśli wchodzą we francuską piosenkę w „Le Vent” pokroju Jacquesa Brela, to niestety wieje ironią i nudą. Folkowy cover „Venus In Furs” Velvet Underground także średnio wypadał. Powinni posłuchać wersji Miłości, skoro wydali swoją płytę w Polsce. Przeskok do Shakespeare’a w „The Clouds” świadczy o ich jakimś dziwnym zagubieniu i braku zdecydowania. Gdy grają prościej, z chropowatością i psychodelicznym brudem w „Sad Dolls”, „Thirsty”, „Not A Promise” czy „Mexican Skeleton” – bliziutko Gelba i Calexico – jest naprawdę o wiele, wiele lepiej i właśnie takie oblicze Dead Cat in A Bag chciałbym zobaczyć na żywo!