Zdziwienie i zachwyt.
W ciągu dwóch pierwszych dekad swej działalności Sean Booth i Rob Brown wyrobili sobie taką markę na elektronicznej scenie, że ich projekt zamienił się w swego rodzaju „świętą krowę” w przestrzeni medialnej. Porównywalny status wypracował sobie w minionej dekadzie na rockowej scenie choćby amerykański zespół Swans. Poddańcze uwielbienie fanów i bezkrytyczne postrzeganie przez krytykę, doprowadziły w obu przypadkach do tego samego – przerostu formy nad treścią.
Począwszy od 2013 roku Autechre zaczęli zarzucać rynek niespotykaną ilością muzyki, pogrupowaną w gargantuiczne bloki, które dla przeciętnego słuchacza były wręcz niemożliwe do przebrnięcia. O ile jeszcze pięciopłytowy zestaw „elseq 1-5” miał jakiś głębszy sens, tak kolekcja „NTS Sessions” i tasiemcowy cykl koncertowych wydawnictw świadczył, że Anglicy przekonani o swym geniuszu, najzwyklej w świecie stracili instynkt samozachowawczy.
Wydawało się więc, że duet ugrzęźnie na dobre w niekończącej się serii podobnych do siebie nagrań – ot, jak choćby ich koledzy z The Future Sound Of London. Nie odmawiając Boothowi i Brownowi talentu, mnożenie muzyki opartej na rytmicznych algorytmach i dowolnie zestawionych efektach, nie było tym, czego tak naprawdę oczekiwalibyśmy od twórców „Incunabuli” czy „Amber”. Kiedy jednak tej jesieni ukazały się dwie nowe płyty Autechre, okazało się, że Brytyjczycy poszli po rozum do głowy.
Pierwsze z wydawnictw to „Sign” – jedenaście nagrań tak przystępnych, jak najwcześniejsze dokonania duetu. Mamy tu wytęskniony przez jego fanów wzruszająco prosty i melodyjny IDM, oparty na rytmach electro i łagodnej elektronice („sch mefd 2”), zaskakująco oszczędny i chmurny ambient („r cazt”), dyskretne i wycofane syntezatorowe modulacje („F7”), a nawet zredukowane techno o żałobnym nastroju („psin AM”). Wszystko to trwa niewiele ponad godzinę, zostawiając słuchacza w dawno niespotykanym przy odbiorze muzyki Autechre zdziwieniu i zachwycie.
Wydany dwa tygodnie później „Plus” zawiera bardziej psychodeliczną wersję nowej muzyki Autechre. Tym razem Booth i Brown cofają się jeszcze dalej, bo do swego projektu Lego Feet – i serwują abstrakcyjny hip-hop o sennym pulsie i zawiesistej atmosferze („marhide” i „ecol4”). Kiedy rozbrzmiewa IDM, ma on również mocno odrealniony klimat, tworzony przez glitchowe efekty i spowolnione breaki („7FM ic”), a Brytyjczycy nie odmawiają sobie tu nawet acidowych wtrętów („Lux 106 mod”). Nic więc dziwnego, że krążek kończy wykoślawione techno – o jakby potykającym się rytmie, zanurzonym w gęstej elektronice („TM1 open”).
Ci, którzy ekscytowali się koncertowym obliczem Autechre, stawiającym (zresztą podobnie jak Swans) na maksymalne uderzenie dźwiękiem, mogą być srogo rozczarowani dwoma nowymi płytami duetu. „Sign” jest zorientowany na melodię, a „Plus” na nastrój – brytyjscy producenci sięgają więc tym razem po subtelniejsze środki wyrazu. I tylko im to służy – podobnie jak przykrojenie ich muzyki do krótszego formatu. Dzięki temu bardziej zwarte są nie tylko oba albumy, ale również poszczególne nagrania na nich umieszczone. Zwrot w stronę komunikatywności wychodzi więc Autechre tylko na dobre. Tym bardziej, że niewykluczone, iż na następnej płycie duet znów łupnie z całą mocą.
Warp 2020
Nie rozumiem totalnie zachwytu Autechre a ich obecność jest dla mnie dowodem granicy muzyki elektronicznej/czy brzmienie pralki lub dźwięków szrotu jest muzyką ? Też nigdy nie byłem ich fanem ale zwrócili na siebie uwagę albumami Amber i Incunabula ale dla mnie byli „kumplami” Aphex Twina, którego muzyka nadal nią była mimo experymentów i awangardy. Jak dla mnie np w Jazzie podobne rzeczy robi John Zorn np projekt Painkiller ale to ciekawe bo ten hałas jest konstruktywny i jednorodny a w metalu identycznie Pig Destroyer lub Polska Neuma ale w electro tego odłamu w wykonaniu Autechre nie widzę, nic tu nie ma związanego z muzyką awangardą hałasem i nic z tego nie wynika…. nie wiem po co to…..
Tasiemcowy cykl wydawnictw live nie ma sensu, ale opinia o NTS Sessions jest krzywdząca. Ma tyle samo sensu co poprzedni elseq, a nawet jest to materiał (wg mojego odczucia) bardziej ciekawy). Porównanie do Swans nietrafione. Amerykanie zaliczyli znakomity powrót i spośród licznych wydawnictw nowej ery, nie ma słabego (co więcej, pierwsza płyta po długiej przerwie, chwalona bardzo przez krytyków, właściwie jest najsłabsza z całego zestawu). Wydaje mi się, że w obu przypadkach (Autechre i Swans) pokutuje długość materiału. Wielu moich znajomych, na podstawie jedynie informacji o tytule, okładce i timecodach, zgłaszało opinię – to jeszcze oni robią coś ciekawego? Jasne, że jeśli ten mocno eksperymentalny okres w twórczości Autechre nie przypadł ci do gustu, to najnowszy Sign i Plus, nostalgicznie wracający do lat 90przypadnie do gustu. Ale co z tymi, dla których konsekwentny pochód Brytyjczyków ku odhumanizowanej muzyce jest dużo ciekawszy od sentymentalnych wtrętów?