„Ich dzikie serca” nadają naszym sercom rytm.
Niegdyś trio, a od dłuższego czasu zespół funkcjonuje jako kwartet, w składzie z wokalistką Antoniną Nowacką (jedna druga duetu WIDT). Co najważniejsze, trzon zespołu nie ulega zmianie, czyli Paweł Bartnik (elektronika / produkcja), Olgierd Dokalski (trąbka / flet) i Filip Kalinowski (gramofony / efekty).
Twórcy niezapomnianej „Mszy Świętej w Brąswałdzie” (2011), „Złej krwi” (2013), a także projektu Msza Święta w Altonie – „Bezkrólewie”, wyrobili sobie „markę”, którą doceniają takie tuzy jak Michael Gira, Nils Peter Molvaer czy Mary Anne Hobbs.
Poprzedni longplay kIRka – „III” podsumowałem w taki sposób: elektroniczno-instrumentalne wariacje kIRka sprawiają, że ich fascynującą twórczość możemy spróbować zamknąć w kilku słowach, takich jak fizyczność, szaleństwo, bezwład, brud, samotność, ucieczka, oddech. Z kolei redakcyjny kolega, Bartek Woynicz, zakończył swoją recenzję „III” takimi oto słowami: Najważniejsza jednak konkluzja jest taka, że kiRk jest klasą samą dla siebie, bo tworzy muzykę odrębną od wszystkiego co się na świecie dzieje – to jest zupełnie inna bajka.
Po opublikowaniu w ubiegłym roku siedmiocalowej winylowej EP-ki z dwoma utworami: „Za ostatni grosz” (ich autorska reinterpretacja nagrania o tym samym tytule z repertuaru Budki Suflera) i „Nie ma co silić się na naturalność”, było wiadomo, że najnowszy materiał kIRka jest już blisko. Domyślam się każdy fan czuł to głęboko w swoim sercu. Zresztą „Ich dzikie serca” wysyłały odpowiednio dostrojone fale z komunikatem: „Idziemy do was!”.
W tekście towarzyszącym albumowi czytamy: „Ich dzikie serca” to historia o śmiałkach, którzy wyruszyli odkrywać nieznane. Opowiada o ich zmaganiach z niezbadaną przestrzenią, o lęku i podnieceniu, które odczuwali będąc milion lat świetlnych od domu, o przemianie, której doświadczyli w obliczu spotkania z obcym. To płyta o głodzie poznania, przekraczaniu granic i szaleńczej wręcz odwadze, a zatem – o człowieczeństwie po prostu.
Najnowsza historia kIRka mogłaby równie dobrze rozegrać się w dalekiej przeszłości, choćby tej z filmu „Szklane serce” (1979) Wernera Herzoga – gdzie mroczne, niepokojące oraz brudne realia XVIII-wiecznej Bawarii, dążenie do opracowania magicznej receptury do wytapiania rubinowego szkła oraz towarzyszący temu stan hipnozy (aktorzy grający w tym filmie zostali zahipnotyzowani), jest idealnym krajobrazem, do którego członkowie kIRka domalowaliby swoją wizję przyszłości.
Utwór „Lądowanie” spokojnie wprowadza nas w odrealniony sen pt. „Ich dzikie serca” – pomaga w tym flet Dokalskiego, delikatny śpiew Nowackiej i oczywiście wysmakowana elektronika na linii Bartnik-Kalinowski (odzywają się OBUH-owe zjawy!). „Rekonesans” ugościł nas tłustym, lepkim i gęstym dubem z partią improwizowanej trąbki. Jeśli mowa o dubie, to trudno nie wspomnieć w tym miejscu o tegorocznej i znakomitej płycie polskiego duetu Kompozyt – „Synchronicity” (tutaj moja recenzja, a tutaj redaktora Maćka Kaczmarskiego), na której w kilku fragmentach słychać trąbkę Dokalskiego.
Króciutki fragment „Nie jesteśmy tu sami” na głos i trąbkę jest przedsionkiem („poczekalnią”) do dalszych eksploracji pod kryptonimem „Milion lat świetlnych”, przywołujących klimat obrazów z „2001: Odyseja kosmiczna” Stanleya Kubricka albo „Blade Runner” Ridleya Scotta. Czym z kolei napełnione są tytułowe „Ich dzikie serca”? kIRk-owskim smolistym bitem, muzyką współczesną (głos Antoniny), jazzowymi samplami (skalpelowski kontrabas, a może wykrojony z Komedy?) i odpowiednio skrojoną elektroniką. W „Bez powrotu” zadymiona i tropikalna melancholia kIRka okadza zmysły oraz każe im ekstatycznie wirować. Chciałoby się powiedzieć na koniec, że „Tam, gdzie rodzi się dzień” to „Ich dzikie serca” tłoczą do naszego krwiobiegu fantasmagoryczne myśli. Kompozycja „Tam, gdzie rodzi się dzień” pulsuje energią wczesnego 4AD, a szczególnie bliską This Mortal Coil i Dead Can Dance (np. okolice „Spiritchaser”).
„Ich dzikie serca” potwierdziły moje ostatnio nabyte refleksje dotyczące polskiego niezalu, że mimo ogromnego progresu na scenie eksperymentalnej, istnieje jakościowa wyrwa między tym, co robi np. kIRk a domorośli producenci oraz kolektywnopodobne projekty. Dlatego warto posłuchać nowego materiału kIRka zanim dokleimy do kogoś hasła typu: „nadzieja roku na polskiej scenie”, „debiut roku” itd. Prawdziwa sztuka (czyt. muzyka) zawsze wyplątuję się z więzów banału i funkcjonuje poza zachłystem zbiorowości. Twórczość kIRka nie zatyka uszu, ale je „naoliwia” i chroni przed bylejakością. A „Ich dzikie serca” to już sami wiecie…
26.04.2018 | Fundacja Kaisera Söze
Strona kIRk »
Profil na Facebooku »
Strona Fundacji Kaisera Söze »
Profil na Facebooku »