Nie tym razem.
Jak zawsze, szybko poszło. W rok po wydaniu albumu „Orc” doczekaliśmy się następcy. Już z zapowiedzi wynikało, że ma być inaczej, bardziej srogo. Świadczyła o tym również okładka, gdzie w miejsce sympatycznego orka dostaliśmy wizerunek niszczycielskiego monstrum, który nieco przypomina to, które mieliśmy okazję widzieć w drugim sezonie serialu „Stranger Things”. Niezastąpiony i niespokojny John Dwyer po prostu nie umie przystopować. Wydając płytę za płytą traci na jakości i równości. To właśnie spotkało najnowsze dzieło zatytułowane „Smote Reverser”.
Zaczyna się doprawdy nieźle. „Sentient Oona” nie prezentuje niczego, czego o Oh Sees byśmy nie wiedzieli wcześniej, ale z pewnością porywa intensywnością. Swoboda psychodelicznej radości zostaje przygnieciona w „Enrique El Cobrador”. To brzmi jakby za produkcję wziął się Ty Segall. Nie uważam, aby zespołowi taka konkurencja wyszła na dobre. Album, który emanuje od początku energią, szybko się wypala, co czuć szczególnie w końcówce. „Flies Bump Against the Glass” ciągnie się niemiłosiernie długo, a zamykający „Beat Quest” uwiera nieznośną manierą taniego eksperymentu.
Niestety brak samoograniczenia słychać najdotkliwiej w dwunastominutowym „Anthemic Aggressor”. Taki czas trwania utworu daje możliwość zbudowania ciekawego szkieletu. Daje możliwość swobodnej i radosnej improwizacji, ale powinien mieć sztywne ramy. Oh Sees zdecydowali się całkowicie odpuścić powyższe i zdać się na radosną twórczość, która w ogóle mnie nie przekonuje. Takie puszczenie samopas swojej świadomości i wstawianie czegokolwiek gdziekolwiek byle by grało, należy uznać za stratę czasu i nieporozumienie.
A przecież można zwięźlej i bardziej szorstko jak w „Abysmal Urn”. O tym, że nie tak znów źle jest z zespołem świadczą wypuszczone przed premierą dwa utwory. „C” to garażowy rock, gdzie surowość przeciwstawiona została łagodnym wokalom. Jeszcze lepiej jest w „Overthrown”, najlepszym na płycie. Wrzaskliwy, obłąkany i niespotykanie dla zespołu agresywny. Na otarcie łez pozostaje jeszcze całkiem zgrabny, balladowy „Moon Bog”. Tym większa szkoda, że ze „Smote Reverser” nie poczekali dłużej. Nie dopracowali pomysłów, tylko zdali się na instynkt. Szybciej nie zawsze znaczy lepiej.
Castle Face | 2018