Wpisz i kliknij enter

Wolę improwizować – wywiad z Horsy’m.

Rozmawiamy z Tomkiem Wódkiewiczem aka Horsy, którego nowe wideo pt. “Kitchen Session” ma właśnie swoją premierę w sieci. Artysta, producent, konstruktor robotów muzycznych i właściciel Wyspy Tamka opowiada nam m.in. o życiu we Wrocławiu, łączeniu roli muzyka z biznesową, oryginalnej modzie scenicznej i… robotach.

Dobrze Ci się żyje we Wrocławiu?

Nie mam zdania albo może po prostu nie chcę go wypowiadać na głos (śmiech).

Jak oceniasz to miasto pod względem kultury?

Jak ambitne dziecko, które potyka się czasem o własne nogi, ale brnie do przodu (śmiech). Tak serio to mieszkam we Wrocławiu od sześciu lat i widzę jak szybko miasto się rozwija. Z roku na rok przybywa instytucji i pomysłów na politykę kulturalną. Galerie w stylu BWA, czy cała struktura organizacyjna pozostała po Europejskiej Stolicy Kultury wpływa na coraz to nowe wody, zapraszani są coraz to poważniejsi artyści, miasto produkuje… Z drugiej strony życie klubowe z sezonu na sezon obfituje w nowe miejsca, które stają na głowie, aby skusić publiczność swoim line-upem. Latem można spędzić praktycznie siedem dni w tygodniu podróżując po beach barach. Zimą życie jest bardziej skoncentrowane w kilku miejscówkach, ale choćby ostatniej jesieni przybyły nam dwa nowe kluby, czyli Ciało i Transformator.

Jedyna rzecz, która powoduje mój dyskomfort to bardzo mała ilość towarów eksportowych. Nie ma we Wrocławiu sceny muzycznej, o której mówi się w Polsce, tak jak w przypadku Gdańska czy Łodzi. Nie ma we Wrocławiu super słynnego ASP, które wypuszcza nazwiska w stylu Abakanowicz czy Sasnal. Dodatkowo, procent ludzi aktywnie zaangażowanych w kulturę względem ogółu populacji jest dosyć mały, porównując na przykład z Poznaniem czy Krakowem. No chyba, że akurat odbywają się Nowe Horyzonty (śmiech), Wrocław jest miastem przechodnim, tu się przyjeżdża na studia i wyjeżdża w świat jak tylko zaczyna czuć się mocnym w tym co się robi, bo w mieście nie ma aż takiego odbioru. Środowisko jest tak małe, że ludzie potykają się o siebie. Brakuje mi w tym mieście jakiegoś szaleństwa, do którego byłem przyzwyczajony zanim tu zamieszkałem. Ale to wszystko może kwestia czasu…

We Wrocławiu zawiadujesz popularnym miejscem, Wyspą Tamka. Czy ciężko jest pogodzić ze sobą rolę muzyka z rolą w zasadzie biznesową?

To wbrew pozorom bardzo bliskie emocje. Generalnie opowiadasz podobną historię, bo albo stoisz na scenie albo stawiasz kogoś, do kogo masz zaufanie na tej scenie i czekasz na reakcję publiczności. Tamka oczywiście jest o wiele bardziej wymagająca, jeżeli chodzi o ilość roboczogodzin. W budynku, poza klubem, działa Art Hub czyli ponad dwadzieścia pracowni, galeria, studia audio, biura projektowe, ciemnia fotograficzna, studio video itp. To jest organizm i Horsy jest elementem tego organizmu. Na Tamce mam swoje studio, na Tamce kręciliśmy wideosesję. Czasem gram tam koncert, poznaję ludzi i razem z nimi pracuję nad projektami muzycznymi. Dobrze jest móc zaprosić do grania kolegów z innych miast, którzy są w podobnej sytuacji, czyli prowadzą klub i są muzykami. To taki handel wymienny. Dzięki temu mogę też szybko zorganizować koncert poza Wrocławiem.

Na potrzeby premiery Horsy nagrałeś razem z VJ-ką, Okime Emiko, dźwiękowo-obrazkową wizytówkę. Skąd pomysł na takie nietypowe zaprezentowanie siebie i swojej twórczości? Dlaczego wideo a nie na przykład, standardowo, singiel?

Zazwyczaj jest tak, że siedzisz w domowym studiu tygodniami i komponujesz piosenki, potem tygodniami je rejestrujesz, tygodniami miksujesz. Następnie droga do posiadania fizycznego krążka w dystrybucji, czyli mastering, tłoczenie, grafiki itd. Stajesz na scenie z super ogranym materiałem w głowie i odtwarzasz na koncertach to, co udało Ci się skomponować jakieś pół roku wcześniej. To wszystko trochę odbiera mi powietrza w tym momencie mojego obcowania z muzyką. Wolę skupić się na samej przyjemności z grania, na samym procesie. Wideosesje są o tyle fajniejsze, że nie wymagają dużo planowania. Po prostu gram i rejestrujemy wideo w jakiejś przygotowanej wcześniej z Emiko scenografi. Mam do niej zaufanie jeżeli chodzi o obraz. Do siebie mam zaufanie jeżeli chodzi o dźwięk (śmiech) i to powoduje, że nie potrzebuję więcej nośników. Może kiedyś.

Jesteś znany z tego, że grasz improwizowane koncerty. Każdy z nich jest zupełnie inną muzyczną opowieścią. Nieraz publiczność podpowiada Ci, jak powinien rozwinąć się dany utwór. Rozumiem, że taka forma występów daje Tobie większą satysfakcję niż standardowe odgrywanie kawałków posiadających stałą strukturę?  

Wolę improwizować na koncertach. Wychodząc na scenę, nie wiem jak będzie wyglądała opowieść. To daje mi dużo funu. Mam w sobie dużo więcej radości niż gdybym miał odgrywać linearne kompozycje.

Jest jednak pewne niebezpieczeństwo wynikające z bycia barometrem publiczności, bo jeżeli ona nie dostarczy Ci odpowiedniej ilości energii, to nie masz na czym pracować. Tak jest w moim przypadku, że jeżeli czuję ciepłotę ludzkich ciał napierającą na mnie, to oddaję tę energię pomnożoną razy tysiąc. Kiedy coś nie klika od strony widowni, to jestem struty i nie podnoszę wzroku zbyt często.

Kolekcjonujesz stroje sceniczne. Część z nich kupiłeś np. w Azji. Znalazłeś je w sklepach, na targach czy jeszcze jakiś innych miejscach?

W Polsce fajne ciuchy kosztują sporo. Oczywiście z odsieczą przychodzą lumpeksy, w których można znaleźć złoto, ale to wymaga zazwyczaj długiego kopania. Czasami odkupuję jakiś luksusowy strój od moich koleżanek, vintage’owych szperaczek. Najlepsze jednak strzały trafiają się zazwyczaj w podróży. Z ostatniej wyprawy do Maroko przywiozłem coś w rodzaju czerwonego mundurka Mao ze stójką i brawurowe sygnety po pięć złotych sztuka. Najczęściej są to rzeczy, które można kupić po prostu na ulicy. Są poutykane pośród turystycznego szpeju, ale mają jakiś mały przewrót estetyczny albo po prostu w lokalnym kontekście wyglądają najnormalniej w świecie, a dopiero po przywiezieniu zyskują na wizualnej mocy. Lubię błyszczące i spektakularne rzeczy. W Azji akurat jest tego sporo. Azjaci przepuszczają naszą popkulturę przez maszynkę do mięsa i robią z tego czasami perfekcyjne rzeczy. Tak też udało mi się zdobyć tą przepiękną niebieską marynarkę ze srebrnymi gepardami w stójce. To pewnie jakaś przeszywka z oryginału haute couture.

Ruszasz w trasę koncertową po Polsce. To pierwszy w twojej karierze tego typu objazd kraju? Czego się po nim spodziewasz?

Nie, wcześniej jeździłem w trasę z moim poprzednim zespołem czyli z Joy Popem. Niczego się nie spodziewam, chcę po prostu zagrać dobre koncerty. Chcę dać z siebie dużo.

Czy jest jakiś klub/miejsce na świecie, w którym szczególnie chętnie byś wystąpił?

Marzy mi się trasa wzdłuż jakiegoś wybrzeża, np. Morza Śródziemnego. To może być przygoda.

Masz na koncie współpracę m.in. z Krzysztofem Garbaczewskim, ale i Tobie samemu zdarzyło się reżyserować. Czy ten wątek Twojej biografii będzie miał kontynuację?

Nie mam aspiracji reżyserskich, choć lubię pracę w teatrze. Teatr daje bardzo dużo możliwości produkcyjnych i potrafi spełniać wielkie marzenia. Kasia Majewska, ówczesna producentka Teatru Polskiego we Wrocławiu, zaproponowała mi zrobienie instalacji muzycznej w teatrze. Po chwili okazało się, że to ma mieć formę czytania. Czyli musi być jednak oparte na tekście, nie tylko muzyce. Historię wybrałem, kierując się jakąś swoją sympatią do Davida Cronenberga, nie sprawdzając jak może to usiąść w teatrze – padło na “eXistenZ”. Skończyło się tym, że musiałem opracowywać dialogi, bo te w scenariuszu były dosyć zwięzłe (śmiech). Ale koniec końców wyszliśmy cało z sytuacji, zapełniając całą widownię dymem i klejąc to z kompozycją muzyczną napisaną na coś w rodzaju systemu 3D na 12 głośników.

Konstruujesz też interaktywne roboty muzyczne. Możesz o tym trochę opowiedzieć?

Rozwaliło mi się kiedyś pianino elektryczne, próbowałem je naprawić, ale okazało się, że mam lepszy pomysł (śmiech). Przylutowałem kable do każdego z klawiszy i podłączyłem do różnych, przypadkowych przedmiotów w taki sposób, że po ich dotknięciu wyzwalał się dźwięk owego piana. Potem dowiedziałem się o istnieniu Arduino i nagle mnie olśniło, że to jest jakiś super cios w konsumpcjonizm. Arduino jest mini komputerem, który w prosty sposób pozwala wykonać praktycznie dowolne urządzenie elektroniczne, bez jakiejś super wiedzy.

Najpierw konstruowałem samplery na własny użytek i tak powstał m.in. projekt Titanus & Lady Hri, gdzie gram na ciele mojej dziewczyny z poprzyklejanymi padami, jak na bitmaszynie. Potem zacząłem konstruować roboty muzyczne m.in. samogrający zestaw perkusyjny dla Greenpeace Polska. Wszystko pod banderą Bioporty – naszego małego studia projektowego. Te instalacje jeździły po festiwalach muzycznych takich jak Opener czy Orange Warsaw Festival. Udało mi się nawet zorganizować wystawę z tymi wszystkimi artefaktami we wrocławskim IP Studio. Jest to wciągająca zabawa, myślę że nawet się trochę uzależniłem. Potrafiłem zerwać się z łóżka o drugiej w nocy i zawalić noc, bo nagle olśniło mnie rozwiązanie jakiegoś zagadnienia, z którym nie mogłem iść dalej. Tak czy siak polecam każdemu romans z robotyką i światem wytwarzania zamiast kupowania. Wydaje się to nader odległe jak się o tym słyszy, ale wystarczy poczytać kilka wieczorów, żeby się zakochać i samemu spróbować.

W jakim miejscu, jako Horsy, chciałbyś być za 5 lat?

Chciałbym przeżyć przygodę. Po to to robię – żeby poznawać ludzi, wchodzić do miejsc, w których jeszcze nie byłem, żeby mieć powód, dla którego wsiadam w samolot i lecę na drugi koniec świata – bo tam czeka ktoś, żeby posłuchać mojej muzyki. To nie jest trudne, wystarczy tylko się skoncentrować, pracować i robić swoje.

Już niedługo Horsy rusza w trasę. Odwiedzi następujące miasta:

14.03 Wrocław, Stary Klasztor

16.03 Gdańsk, Ziemia

28.03 Łódź, DOM

29.03 Warszawa, Komu Komu

5.04 Zielona Góra, Obiekt

11.04 Wrocław, Kalambur

7.05 Praga, Invalidovna







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

Job Karma – Ebola

Trzecia płyta wrocławskiego zespołu powraca po szesnastu latach od wydania w wersji winylowej i kompaktowej.