Wpisz i kliknij enter

The Wire w Nowamuzyka.pl: rozmowa z Burialem

Burial nareszcie przeszukał dyski w swoich komputerach – efektem jest wydany kilka dni temu album „Tunes 2011-2019”. Materiał zbiera świetne recenzje, a my z tej okazji mamy dla Was niespodziankę: rozmowę z Burialem, jaką po wydaniu „Untrue” przeprowadził Mark Fisher z magazynu The Wire. Autorem polskiego tłumaczenia jest Jan Moryń.

Debiutancki album Buriala zawdzięcza tytuł płyty roku 2006 magazynu The Wire temu, że w przekonujący sposób przywołał do życia obraz okaleczonego miasta. Mimo, że nasze spotkanie odbyło się twarzą w twarz, to anonimowość reprezentanta południowego Londynu wcale na tym nie ucierpiała. Podczas naszej rozmowy Burial powoli odsłaniał kolejne skrawki opowieści o mrocznym syrenim śpiewie, edwardiańskich historiach o duchach, i o tęsknocie za czasami rave’ów przy autostradzie M25. To właśnie te opowieści napędzają jego nowy album i przydają mu widmowej melancholii.

Rok temu, wraz z wydaniem swojego debiutanckiego LP zatytułowanego Burial, muzyk objawił się jako niedościgniony brzmieniowy mitograf, poeta dźwięku zdolny do wyrażenia egzystencjalnej obojętności swojego miejsca w czasie i przestrzeni za pomocą samplowanych wokali, połamanych breakbeatów i dźwięków muzyki konkretnej. Burial to barwny audioportret poranionego południowego Londynu, pół-abstrakcyjny, dźwiękowy obraz miejskiego cierpienia i rozczarowania. Nagrania Buriala są nasycone muzyką dance, ale jego niepoukładane bity, przypominające raczej grzechot puszek z farbą ozdabiających stojący gdzieś na bocznicy pociąg widmo, są zbyt ekscentryczne, by do nich tańczyć.

Jego muzyka zdecydowanie nie jest dubstepem, mimo że wielu chętnie ją tak szufladkuje — w końcu jest to artysta podpisany przez Hyperdub, label należący do Kode9.

Niełatwo jest skategoryzować brzmienie Buriala, i to nie dlatego, że jest ono eklektycznym połączeniem istniejących wcześniej gatunków. To, co uczyniło jego album naprawdę imponującym, i co sprawiło, że został nazwany Wydawnictwem Roku 2006 według magazynu The Wire, to jego koncepcyjna spójność.

Utwory Buriala są wyludnione i charakteryzują się właściwą sobie bezosobowością, którą dodatkowo wzmacnia fakt, że do tej pory udzielił tylko kilku wywiadów, oraz że nie pozwala na wykorzystanie zdjęć swojej twarzy w jakichkolwiek materiałach promocyjnych. Hype nie może egzystować w próżni, więc szybko pojawiły się plotki. Wielu nie dowierzało w istnienie Buriala, przypisując jego muzykę Basic Channelowi, The Bug czy nawet samemu Kode9.

Te plotki i podejrzenia były równocześnie odzwierciedleniem wyrazistości, jakiej nabrała estetyka Buriala. Przez ostatnie pół dekady jego brzmienie kształtowało się powoli i w sekrecie. Utwory, które znalazły się na jego pierwszym albumie, zostały wybrane spośród nagrań zarejestrowanych od 2001 roku. Jego pierwszy numer wydany na winylu to Broken Home, który można usłyszeć na Vulture Culture Mix 2 opublikowanym przez Wastelanda w 2004 roku. Co więcej, South London Boroughs EP zawiera utwory, które zostały zawarte na wydanym rok później LP, i gdzie okazały się być jednymi z potężniejszych numerów.

Buriala — tę cichą i delikatną, mówiącą szeptem, lecz intensywnie obecną osobę — poznałem w mieszkaniu Kode9. Niechęć Buriala do „bycia twarzą” i ustanowienia siebie przedmiotem medialnej kampanii promocyjnej jest wypadkową jego cech charakteru oraz przeciwstawienia się warunkom wszechobecności i przejrzystości narzuconym przez kulturę cyfrową.

„To jak plansza Ouiji, jak wpuszczanie kogoś do swojej głowy, pod powieki. To jak wpuszczanie randomów” — tak Burial mówi o Internecie.

Po prostu jestem stonowaną osobą. Chcę być nieznany, chcę spędzać czas ze znajomymi i rodziną, rozpoznawalność nie jest dla mnie czymś ważnym. Większość numerów, które lubię, została nagrana przez ludzi, którzy nie mam bladego pojęcia jak wyglądają. To wciąga. Dzięki temu możesz uwierzyć w muzykę.” Burial nie jest DJ-em i nie gra na żywo, przez co nie istnieje nawet cień szansy na uchwycenie go ukradkiem na zdjęciu. „Chcę istnieć w symbolu, w numerze, w tytule numeru”, wyjaśnia. „To nie jest nic nowego. Undergroundowi producenci robią to już od dawna, dzięki temu jest łatwiej.

Burial, bardziej niż inni, jest wyczulony na sposób, w jaki ludzie są kształtowani przez bezosobowe idee. „Kiedy jesteś młody, mają na ciebie wpływ siły, z którymi nie masz żadnego związku. Jesteś pogubiony. Przez większość czasu nie masz pojęcia co się dzieje z tobą ani z czymkolwiek wokół.” Burial jest świadom, że jego brzmienie „nie pochodzi z miejsca, któremu można przypisać jakąkolwiek twarz.

Nie będąc szowinistycznym, Burial jest niezwykle lojalny wobec brytyjskiej „tradycji hardcore’u„, z której wynurzyło się jego brzmienie. „Jeżeli naprawdę kręci cię muzyka, to twoje życie zaczyna się z nią splatać,” mówi. „Dużo bardziej wolałbym posłuchać numeru o prawdziwym życiu, o UK, niż rapu ze Stanów z wersami typu ‚jestem w klubie z twoją dziewczyną’. Kocham kawałki R&B, ich wokale, ale chcę słuchać numerów, które są naprawdę brytyjskie, które są drum ’n’ bassem albo dubstepem. Kiedy już posłuchasz undergroundowej muzyki, to wszystko inne zaczyna brzmieć jak jebana reklama, jak coś z importu, nietutejszego.

W rzeczy samej, jeden z utworów na jego nowym albumie Untrue nazywa się UK; inny, jeden z najbardziej bolesnych, to Raver. Londyn Buriala zdaje się być miastem zaludnionym przez nieszczęśliwych raverów, wracających w miejsca swoich niegdysiejszych imprez tylko po to, by odkryć, że są wymarłe i zapuszczone, zmuszonych do przeciwstawiania codziennych kompromisów swojego post-rave’owego życia z kolektywną ekstazą, którą kiedyś żyli. Muzyka Buriala to prześnienie przeszłości, kondensacja reliktów zapomnianych gatunków w formie onirycznego montażu. Jego brzmienie jest raczej dziełem żałoby niż melancholii, ponieważ nadal tęskni za utraconym przedmiotem, nadal sprzeciwia się porzuceniu nadziei na jego powrót. „Nocami słucham wielu z tych starych numerów i słyszę w nich coś, co mnie smuci,” przyznaje Burial.

Kilku z moich ulubionych producentów lub DJ-i już nie żyje, ale we wszystkich ich starych kawałkach słyszę nadzieję na ponowne zintegrowanie Zjednoczonego Królestwa. Nie mogło im się to udać, bo kraj szedł już w innym kierunku, oddalał się od nas, od siebie.

Może ta idea Wielkiej Brytanii, którą wtedy odczuwaliśmy w klubach, wcale nie była sztuczna, skupiona na samej sobie, ani stworzona przez Internet. Była bardziej pogłoską, undergroundowym kolorytem, folklorem. Każdy mógł wtedy wyjść w noc i odnaleźć tę jedność na własną rękę. Mogłeś ją dostrzec w ludziach, w ich oczach. Ci raverzy znajdowali się wtedy w dokładnie zdefiniowanym punkcie życia, nie starali się wybiegać w przód, ale też nie zostawali w tyle. Po prostu żyli, te numery znaczyły dla nich wszystko, ale w latach dziewięćdziesiątych zostały im odebrane.

W kulturze klubowej wszystko zaczęło się kręcić wokół superklubów, magazynów, trance’u, komercji. Pojawiły się designerskie bary imitujące kluby. Straciliśmy swój świat. Od tego momentu kultura klubowa zaczęła być wojująca, zeszła do podziemia. Jej czas przeminął. Teraz jest mniej niebezpieczeństw, mniej poświęceń, mniej dążenia do jakichkolwiek odkryć. Nie można się schować przed mediami, bo one widzą wszystko.„.

Jednak Burial powstrzymuje swój pesymizm: „Ale [imprezy dubstepowe] DMZ i FWD nadal mają tę atmosferę niedostępności i autentyczne emocje. Prawdziwy underground ma się dobrze, cały czas docierają do mnie nowe, dobre numery.

Po jego pierwszym LP ciężko było przewidzieć kierunek, jaki obierze Burial. Untrue znacząco modyfikuje brzmienie znane z Buriala. Największą różniącą pomiędzy oboma albumami jest sposób, w jaki nowe LP korzysta z wokali. Jego mentor, Kode9, nazywa to brzmienie „osobliwym soulem.

O ile na debiucie Buriala słychać było odwołania do muzyki rave i jungle wczesnych lat dziewięćdziesiątych, o tyle Untrue jest zbudowane na garage’u i two-stepie charakterystycznym dla końca dekady.

Pętle przygnębionych głosów o zmienionej wysokości tonu przywołują pragnienia i tęsknoty, dzięki którym Untrue jest jeszcze bardziej wciągające, żałobne i poruszające niż Burial.

Tak naprawdę Burial wyprodukował wystarczająco dużo materiału, żeby wydać jeszcze jeden album, i to w całkowicie odmiennym stylu — „byłby dużo bardziej techniczny, tamte numery brzmiały jak ciągłe składanie i rozkładanie broni” — jednak zdecydował się z niego zrezygnować. „Byłem zdołowany,” wspomina Burial, „zrobiłem wszystkie te ponure kawałki, puściłem je mamie i wcale się jej nie podobały. Miałem się już poddać, ale wtedy powiedziała mi coś kochanego: ‚Po prostu nagraj jakiś numer, pierdol wszystkich i niczym się nie martw.’ To było krótko po śmierci mojego psa i byłem kompletnie zdruzgotany, ale ona po prostu powiedziała mi ‚Nagraj kawałek, rozchmurz się, posiedź do późna, zrób sobie kubek herbaty.’ Po jakichś dwudziestu minutach miałem gotowego Archangela [utwór z Untrue] i zadzwoniłem do niej na komórkę, mówiąc ‚Zrobiłem numer, zrobiłem ten numer, który powiedziałaś mi, żebym zrobił!’

Burial

Sposób wplatania głosów w nagrania był zawsze kluczowy dla brzmienia Buriala. Muzyka inspirowana dubem bardzo często ogranicza się do zwykłego pozbycia się wokali i wzmocnienia echa. Burial doskonale rozumie jednak, że dub polega na zawoalowaniu dźwięków, na zredukowaniu utworu do roli wabiącego tropu, wirtualnego przedmiotu, który zniewala właśnie ze względu na swoją bezcielesność. Odgłos delikatnie padającego deszczu, który stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych dźwięków Buriala, również służy spowijaniu muzyki nimbem tajemnicy. Burial skromnie przyznaje, że początkowo używał trzasków, aby zataić „fakt, że nie byłem zbyt dobry w produkowaniu muzyki.

Jednak to nie dub wywarł największy wpływ na Buriala — zrobili to producenci tworzący jungle, garage i two-step, oraz ich „wiedza wokalna„. Kiedy razem z braćmi słuchali darkside’owych jungli, Burial odkrył, że najbardziej interesują go ścieżki wokalne.

Kochałem te wynurzające się głosy, nie śpiewające a pocięte, zapętlone, nieczułe. Były jak mroczny syreni śpiew. Przygnębione wokale kręciły mnie tak samo, jak ponure linie basu. Jak słyszę nakładające się na siebie sub-bassy, werble i wokale, to coś we mnie zaczyna żyć.

Kiedy zacząłem robić muzykę, to nie miałem sprzętu ani pojęcia, jak się za nią odpowiednio zabrać. Nie wiedziałem jak wykręcić potężne bębny i basy, ale nie obchodziło mnie to zbytnio, o ile w numerze było trochę śpiewania. Aż w końcu zrobiłem kawałek, który sprawił, że poczułem się jak przy słuchaniu prawdziwej muzyki — a stało się to właśnie dzięki wokalom. Nie mogłem w to uwierzyć. Najbardziej lubiłem te undergroundowe, ponure numery z wykręconym śpiewem: Let Go Teebee’ego, Being With You w remixie Foul Play’a, Intense’a, Alexa Reece, Digitala, Goldie’go, Dilinja’e, EL-B, D-Bridge’a, Steve’a Gurley’a. Brakuje mi słuchania miksów DJ-a Hype’a w autobusie do szkoły.

Anglia okresu trzeciej drogi jest odurzona sentymentalnością, uzależniona od jednorazowych, symulowanych emocji. Wraz z nadejściem wszechobecnej telewizji i jej konkursów talentów, szafowanie emocjami stało się trampoliną do rozpoznawalności — świeckiego odpowiednika uświęcenia i zbawienia. W tym świecie śpiew został zredukowany do roli efektu ubocznego, a media pożądają jedynie płaczliwych historii, które się za nim kryją. Podejście Buriala jest tego dokładnym przeciwieństwem: odseparowuje on głosy od ich historii i biografii, tworząc zwiewne, migoczące abstrakcje, anioły oswobodzone z pęt własnej przeszłości. „Słuchałem tych numerów, które puścił Guy Called Gerald,” mówi Burial. „Chciałem nagrać czyjś śpiew, ale nie mogłem znaleźć żadnego prawdziwego wokalisty, takiego jak on.

W końcu po prostu pociąłem różne a cappelle i ułożyłem z nich nowe zdania. Nawet jeżeli nie miały żadnego sensu, to były podsumowaniem tego, jak się wtedy czułem.” Zmiana wysokość partii wokalnych może skutkować odkopaniem znajdujących się w nich znaczeń. „Usłyszałem ten śpiew i mogłem w nim wyraźnie zrozumieć słowo ‚archangel‘, chociaż wcale nie było ono wypowiadane,” opowiada Burial. „Lubię obniżać żeńskie wokale, tak, żeby brzmiały męsko, i podwyższać męskie, żeby brzmiały jak dziewczęcy śpiew.” To trafne podejście — w końcu mówi się, że anioły są istotami nie posiadającymi płci. „Ten rodzaj pół-chłopca, pół-dziewczyny dobrze współgra z moją muzyką,” dodaje uśmiechnięty Burial. „Rozumiem, że chodzi o stworzenie ponurego nastroju, ale muzyka taneczna jest czasem zbyt męska. Niektóre jungle’owe numery miały ten balans, męskie i damskie głosy przydawały im zarówno rumieńców, jak i posępności. Było w nich napięcie, i dlatego były perfekcyjne.

Kode9 mówi o Untrue, że to „przygnębiona euforia”, i ten opis zdaje się pasować.

Chciałem nagrać coś trochę euforycznego„, przyznaje mu rację Burial. „To jest właśnie to, co miała stara, brytyjska muzyka undergroundowa. Tamte rave’owe numery były w tym najlepsze, prawdopodobnie po części dzięki ludzkim endorfinom, a po części dzięki narkotycznej hipnozie. Właśnie tę euforię nam zabrano, i już nigdy jej nie odzyskaliśmy. Znajomi się ze mnie śmieją, że lubię pieśni wielorybów. Ale ja je kocham, chcę, żeby wokale były właśnie takie, jak krzyk w środku w nocy, jak anielskie zwierzę.

Znów wracamy do aniołów. Na Untrue raverzy Buriala są właśnie jak zdołowane anioły, istoty stworzone ze światła i wygnane do przyziemnego świata, gdzie zmuszone są wieść nijakie życia. Gdyby Niebo nad Berlinem Wima Wendersa działo się w Wielkiej Brytanii, to przypominałoby Untrue: dźwiękową wizję Londynu jako miasta zdradzonych i okaleczonych aniołów o podciętych skrzydłach. Ale anioły dbają także o tych, których opuściła nadzieja bądź wszyscy inni. „Moje nowe numery są właśnie o tym,” zgadza się Burial, „o pragnieniu posiadania własnego anioła, który będzie o nas dbał, gdy nie ma już dokąd pójść, a jedyne co można zrobić, to siedzieć późną nocą w McDonaldzie i nie odbierać telefonu.

Jak łatwo się domyślić, zainteresowanie Buriala aniołami, demonami i duchami sięga dzieciństwa. „Czasami, kiedy bylem naprawdę mały, zdarzało się, że tata czytał mi historie M.R. Jamesa. Rok temu urwałem się z pracy i gdzieś na południowym brzegu znalazłem zbiór jego historii o duchach. Jedna z nich, ta, która naprawdę mnie popierdoliła, kiedy byłem mały, to Zagwiżdż, chłopcze, a przybędę do ciebie1. Już z daleka widać, że w tym opowiadaniu jest coś złowieszczego.

Historie M.R. Jamesa są przedziwne — mimo, że to tylko opowiadania, jest w nich moment, w którym bohater napotyka ducha, i w którym nie jesteś w stanie uwierzyć, że to tylko opowiadanie. W tej krótkiej chwili zdaje ci się, że kątem oka dostrzegasz widmo, a gdy czytasz opis jego twarzy, to ogarnia cię chłód. Jakby to było coś więcej, niż tylko lektura. Te teksty wypalają ci w głowie wspomnienie, które nie należy do ciebie. James powiedział kiedyś coś w tym stylu: ‚Nie ma dla ludzkiej istoty rzeczy gorszej, niż dostrzeżenie twarzy w miejscu, w którym nie powinno jej być’. Kiedy jesteś mały i masz wyobraźnię, która cały czas cię zasępia i generalnie spuszcza ci oklep, to takie historie są prawie że podnoszące na duchu.

Nie ma też rzeczy gorszej od dostrzeżenia obcości w kimś, kogo znasz, kimś bliskim, członku rodziny, od dostrzeżenia w ich spojrzeniu czegoś, co nie jest ich częścią. Siedziałem kiedyś w pubie, było już po zamknięciu, i stali klienci zaczęli sobie opowiadać te pojebane historie o duchach. Może nawet niektóre z nich przydarzyły im się naprawdę. Serio, gdybyś tylko je słyszał… Jedna dziewczyna opowiedziała mi wtedy najstraszniejszą rzecz, jaką w życiu słyszałem. Niektóre z tych historii ucinały się na kilka słów przed końcem. To nie były typowe horrory, to były proste historie, fragmenty codzienności. Brzmiały wiarygodnie i pewnie właśnie dlatego nigdy ich nie zapomniałem. Może faktycznie czasami widujemy duchy. Gdzieś w metrze, trzymające pustą torbę z Costcutters, nie mające gdzie się podziać, będące o jakieś 70% mniejszymi od normalnych ludzi, mniejszymi, niż były za życia.

Przez ostatnie kilka lat niektórzy z nas spierali się, czy „widmontologia„, neologizm ukuty przez Jacques’a Derridę, może być używana w odniesieniu do współczesnej muzyki. Ze wszystkich artystów, których nagrania zostały nazwane widmontologicznymi — a wśród nich jest The Caretaker, Mordant Music, Ariel Pink, Little Axe czy Philip Jeck — to właśnie Burial dobitnie pokazuje, że nasz zeitgeist jest, w istocie rzeczy, widmontologiczny. Sednem pojęcia Derridy jest założenie, że możemy być nawiedzani przez widma wydarzeń, które nigdy nie miały miejsca, oraz przez widma przyszłości, która nigdy się nie zmaterializowała i na zawsze pozostała w sferze domysłów.

Burial tęskni za czymś, czego nigdy osobiście nie doznał. „Nigdy nie byłem na festiwalu, na outdoorowym rave’ie, w wielkim magazynie ani w ogóle na nielegalnej imprezie,” mówi Burial, „z reguły bywałem w klubach albo na domówkach robionych przez znajomych. O innych imprezach wiedziałem tylko ze słyszenia, ale zawsze były gdzieś w sferze fantazji. Mój brat czasami przynosił do domu nagrania, które wydawały mi się naprawdę dorosłe. Aż nie mogłem uwierzyć, że naprawdę je mam. To podobne uczucie jak wtedy, gdy jesteś mały i oglądasz Terminatora albo Obcego, mimo, że nie powinieneś. Te opowieści o innym świecie dawały mi kopa, czasami mój brat wracał do domu naprawdę późno, a ja zasypiałem słuchając kawałków, które puszczał.” To właśnie dzięki jego bratu rave stał się „nieobecną obecnością” w życiu Buriala, pustką, którą wypełniła tęsknota i opowiadania.

On kochał dobrą muzykę, rave’y, jungle,” opowiada Burial. „On tym żył, ten świat go pochłaniał i przeciągał na drugą stronę nocy. Wychowaliśmy się na jego historiach o wyjeżdżaniu samochodem za miasto, o szukaniu miejscówki, o tym jak muzykę było słychać już z daleka. Siedzieliśmy wokół niego, a on puszczał nam te stare kawałki. Później pokazał nam labele Reinforced i Paradox, DJ-a Hype’a, Foul Play’a, DJ-a Crystla, Source Directa i numery techno.” Relikwie po rave’ach pozwalają zaspokoić głód ucieczki.

„Szanuję ciężką pracę, ale przeraża mnie perspektywa etatu albo rozmowy kwalifikacyjnej” – przyznaje Burial. „Mam serce włóczęgi, po prostu chcę gdzieś zniknąć. Pewnie chodziłbym po kuchniach czy korytarzach biur, patrzył się w panele na suficie, zliczał wszystkie pary drzwi i marzył o ukryciu się w wentylacji. Jako dzieciak marzyłem o byciu wyrzuconym do kosza, o ucieczce od tego wszystkiego, tak, żeby moja mama nawet nie wiedziała, że wyrzuciła mnie do śmieci.

Byłbym schowany w tym czarnym worku, wystawionym przed dom, słuchałbym deszczu uderzającego o plastik i czułbym się naprawdę w porządku — może trochę śpiący — aż w końcu zostałbym zabrany przez śmieciarkę.” Pośpieszna psychoanaliza tych słów odkryłaby w nich ciche marzenie o powrocie do łona matki — na co mogą z resztą wskazywać jego ciepłe, niemalże „osłoniające” linie basu — ale ta interpretacja pominęłaby inną, centralną dla muzyki Buriala, fantazję — tę o ucieczce. Burial chce ucieczki „poza“, chce być gdzie indziej, ale nie potrafi tego „poza” opisać. „Po prostu mam nadzieję, że coś tam jest. Ale nawet kiedy bardzo się starasz to dostrzec, to i tak tego nie zobaczysz. Nie masz na to wpływu. Możesz być akurat w drodze do pracy i nagle zamarzyć o skręceniu w uliczkę, którą właśnie mijasz, ale tego nie robisz, idziesz dalej. I nie ma siły, która by cię do tego zmusiła, nie robisz tego, bo musisz się dokądś doczłapać. Nawet jeżeli na chwilę uda ci się zniknąć, uciec, to ktoś od razu zacznie cię szukać. Nie możesz po prostu utopić swojego telefonu w Tamizie i udawać, że cię nie ma.

Zawsze jednak pozostają krótkie przebłyski, mignięcia tej drugiej strony. Powidoki. „Kiedyś często jeździłem na absolutne zadupie, gdzieś nad brzegiem morza,” wspomina Burial. „Kochałem tam jeździć, bo gdy zapadał zmrok, to to była prawdziwa ciemność, bez tych wszystkich świateł, które masz w Londynie. Wracając, trzymaliśmy się za ręce i oświetlaliśmy drogę zapalniczką. Nagły błysk światła, chwila orientacji w terenie, a potem już tylko marsz z zastygniętym na siatkówce obrazem tego, co zobaczyłeś.

Źródło: https://reader.exacteditions.com/issues/3131/page/30
Przekład: Jan Moryń, 22.03.2018
1 tytuł w przekładzie Macieja Świerkockiego

This article first appeared in The Wire magazine issue 286 December 2007. Translated from the English by permission.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

Nowości z International Anthem

Odwiedzamy katalog chicagowskiej oficyny International Anthem, gdzie ukazały się nowe wydawnictwa Makaya McCravena i Bena LaMara Gaya.