Wpisz i kliknij enter

Chcę usłyszeć morze – rozmowa z Jędrzejem Siwkiem

Wydanie albumu “La Mer” było okazją do porozmawiania o muzyce klasycznej, impresjonistach, kasetach magnetofonowych i doświadczaniu morza.

Emilia Stachowska: Jesteś pomysłodawcą i współtwórcą Analogue Meditations, czyli kwartalnych spotkań ambientowych w Katowicach. Ponadto, tworzyłeś magazyn “PHONO”, skupiający się na takich brzmieniach, jak soul i jazz. Występujesz też jako didżej, komponujesz muzykę elektroniczną. Dlaczego tym razem zdecydowałeś się na kontakt z muzyką klasyczną?

Jędrzej Siwek: Muzyka klasyczna jest obecna w moim życiu (świadomie) dopiero od dziesięciu lat, jednak silnie inspiruje mnie do działania. Jest ona też jednym z moich zajęć zawodowych, gdyż od pięciu lat w ramach księgarni działającej w NOSPR prowadzę stoisko koncertowe. Muzyka klasyczna wypełnia moje życie: słucham, czytam, odkrywam, chodzę na koncerty. Emocjonuję się nią do granic możliwości. Kocham soul i jazz, jednak w klasyce odnalazłem głębszy rodzaj emocji, intensywniejsze przeżywanie dzieła nierozerwalnie związane z historią ludzkości.

Jest coś szczególnego w impresjonizmie, że to właśnie ten nurt cię przyciągnął?

Muzyczny impresjonizm pojawił się we właściwym czasie – jako kontrapunkt do muzyki dawnej, z którą klasyka kojarzyła mi się przez lata. W kompozycjach impresjonistycznych przede wszystkim ujęła mnie atmosfera. Smutek, melancholia, tajemnica i niepokój w sztuce są mi bliższe niż menuet. Jako nastolatek nie potrafiłem docenić twórczości Vivaldiego, Händela, czy Mozarta, co negatywnie nastawiło mnie do baroku i klasycyzmu. Twórczość impresjonistów takich, jak Debussy, czy Ravel, była dla mnie wielkim odkryciem. Muzyka klasyczna potrafi mienić się wieloma barwami. Zrozumiałem, że każdy, kto zada sobie trud wejścia w świat klasyki, prędzej czy później ujrzy swoje odbicie w dziele muzycznym.

Mówisz, że kompozycja Debussy’ego była pierwszą kompozycją klasyczną, która tak mocno zapadła ci w pamięć. Dlaczego akurat ona?

“La Mer” w wykonaniu orkiestrowym usłyszałem po raz pierwszy w audycji Duża Czarna Przemka Psikuty. Ten moment uważam za przełomowy w mojej samodzielnej edukacji muzycznej. Kto wie, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby nie audycja Przemka? Wolę o tym nie myśleć. Wracając do oryginalnej kompozycji, “La Mer” wywarło na mnie ogromne wrażenie za sprawą wątku morskiego. W ten sposób Debussy pobudził moją wyobraźnię. Chciałem usłyszeć morze! Jako przykład podam pierwszy szkic – “Od świtu do południa na morzu”. Otwierające, niskie brzmienie kontrabasów wywoływało niepokój, jakby coś z głębin morza, w powolnym tempie narzuconym przez dyrygenta, miało się wyłonić i przynieść zniszczenie. Katastrofa okazała się być kulminacją Słońca. To było dla mnie zaskoczenie, tak samo jak okoliczności powstania dzieła. “La Mer” to nic innego jak morskie wspomnienia Lazurowego Wybrzeża ośmioletniego Debussyego. Wydobyte z odmętów pamięci, po latach przybrały namacalny kształt w postaci zapisu nutowego.

Tworząc “La Mer”, korzystałeś z syntezatora, rekordera oraz thereminu. Skąd pomysł, aby sięgnąć właśnie po takie instrumentarium? Jakie możliwości ono daje?

Do wykonania “La Mer” zgodnie z partyturą, potrzebnych jest ponad czterdzieści instrumentów. Nie mogłem mierzyć się się z rozmachem dzieła, zresztą nie chciałem. Postanowiłem nagrać autorską wersję nie spoglądając na długą tradycję wykonań. Mój wybór instrumentarium był podyktowany dostępnością oraz osobistymi preferencjami. Brzmienie thereminu kojarzone jest głównie z filmami sci-fi z lat 50/60. XX wieku; z jednej strony przypomina skrzypce, z drugiej potrafi naśladować nadlatujące mewy, czy odgłos warkotu silnika kutra rybackiego. Niestety, Debussy nie mógł usłyszeć thereminu – instrument został wynaleziony dwa lata po śmierci kompozytora, natomiast w internecie można natrafić na interpretacje “Clair de lune” na theremin solo. W tych wersjach, instrument wymyślony w ZSSR przez Lwa Termena idealnie pasuje do impresjonistów. W mojej interpretacji theremin stanowi kontrapunkt do nagrania terenowego morza.

W części “Rozmowa wiatru z morzem” użyłem innego instrumentu z rodziny mooga. Syntezator rozwija abstrakcyjną narrację przeplecioną partią gitary elektrycznej (gościnnie wystąpił Jasiek Szczepańczyk) na tle zmanipulowanych w programie odgłosów fal uderzających o brzeg lądu. Mimo, że nie dysponowałem czterdziestoma instrumentami, w moim odczuciu z powodzeniem oddałem złożoność morza, jak również zbudowałem autorską narrację występującą w oryginalnej kompozycji.

A co fascynuje cię w morzu? Jak ono działa na twoją wyobraźnię?

Patrzę na morze jak na ogromne, wzorzyste płótno, pełne inspirujących graficznych detali i tekstur. Z oddali wygląda monumentalnie, ten widok zapiera dech w piersiach. Spoglądając z bliska, morska majestatyczność niknie w zderzeniu z piaszczystą plażą. Siła i delikatność w jednym, do tego niewyczerpane źródło inspiracji dla artystów wszystkich profesji. Jestem jedną z tych osób, które mogą godzinami wpatrywać się w morze bez odczuwania znudzenia, więc nic dziwnego, że jestem podatny na morskie właściwości terapeutyczne. Gdy spędzam czas na plaży, jak za dotknięciem magicznej różdżki oczyszczam umysł ze zbędnych, natrętnych, kompulsywnych myśli, wchodząc w stan głębokiego relaksu – jak podczas jogi lub medytacji. Wracając do wątku muzycznego: repetycyjny charakter fal wodnych można zapisać w postaci partytury graficznej, a potem wykonać na instrumentach.

Zdecydowałeś się na wydanie “La Mer” w wersji kasetowej. Co było powodem wyboru właśnie tego nośnika?

Gdy rozpoczynałem prace nad “La Mer” wiedziałem, że chcę wydać album w postaci fizycznej. Z powodów praktycznych. Muzyka z nośnika to głębsza forma słuchania (pomijam kwestię jakości dźwięku). Słuchanie muzyki na platformach streamingowych mnie rozprasza, uznałem, że być może moi przyszli odbiorcy mogą czuć podobne rozdrażnienie i brak skupienia na materiale dźwiękowym. Chciałem zapewnić możliwość wyboru najlepszego sposobu obcowania z nagraniem, dlatego “La Mer” jest dostępne w formie cyfrowej oraz fizycznej.

Na co dzień słucham muzyki z płyt winylowych. Dlla mnie to idealny format, jednak jako debiutant uznałem, że wydanie albumu na winylu to duży i ryzykowny (z punktu ekonomicznego) krok. Wybierając kasetę magnetofonową, zatoczyłem symboliczne koło – w końcu słuchanie muzyki rozpoczynałem od tej nagranej na kasetach. Zresztą, do tej pory słucham (szczególnie nowych) wydawnictw kasetowych, więc wybór taśmy jako nośnika był poniekąd oczywisty. W muzyce niszowej, eksperymentalnej, ambientowej taśma stanowi podstawowy format dźwiękowy. Jako twórca eksperymentujący z dźwiękiem, czułem się zobligowany do wydania kasety, tak jak to robią artyści i wytwórnie, których kaset słucham. Inna sprawa, że korzystanie z taśmy trochę zbliża mnie do lat 60. XX wieku, eksperymentów SEPRu, czy amerykańskich kompozytorów – takich, jak John Cage i Steve Reich. To mój osobisty ukłon w stronę czasów, które mnie inspirują.

Do fizycznej wersji wydawnictwa dołączony jest esej. To korespondowanie literatury i muzyki nie jest dla ciebie czymś nowym, prawda? W końcu prowadzisz wydawnictwo Out of Stock.

Out of Stock to raczkująca oficyna wydawnicza skupiona na literaturze oraz muzyce. Katalog rozpocząłem od wydania samego siebie – w ten sposób chciałem zainicjować budowanie solidnych fundamentów pod działalność już z innymi artystami. Celem oficyny jest wydawanie szybko znikających nakładów książek, zinów, magazynów, grafik oraz nagrań dźwiękowych z dużym naciskiem na artystyczną wartość i DIY projektów. Dołączając esej, w pewien sposób zrealizowałem główne założenie wydawnictwa. Książeczka jest integralną częścią albumu. Jako odbiorca muzyki, cenię sobie możliwość poznania procesu twórczego z pierwszej ręki. Uznałem, że słuchacze również mogą czuć taką potrzebę w przypadku mojej wersji “La Mer”.

Zdaje się, że inspiracji poszukujesz nieustannie. W listopadzie ukaże się twoja druga kaseta – tym razem motywem przewodnim będzie… szkło.

Kaseta, o której wspominasz, nosi tytuł “Music for Glass”. To kompozycja na szkło, instrumenty oraz elektronikę, utrzymana w stylu contemporary music. Kompozycja powstała w wyniku elektroakustycznych eksperymentów nad dźwiękiem, osadzających przedmioty (w tym przypadku szkło stołowe z kolekcji moich dziadków) w nieprzewidzianym przez producenta i właściciela kontekście. Album zostanie wydany na żółtej kasecie magnetofonowej wraz z książeczką zawierającą pogłębiony opis koncepcji, kodem do pobrania wersji cyfrowej oraz fragmentami potłuczonego w trakcie sesji nagraniowej szkła. Okładkę zaprojektował Mirosław Śmieiński. Przewidziany nakład to pięćdziesiąt ręcznie numerowanych egzemplarzy.

Poza tym, że zajmujesz się muzyką i szeroko pojętą działalnością wydawniczą, prowadzisz też audycję radiową, interesujesz się również sztukami wizualnymi, m.in. grafiką i malarstwem abstrakcyjnym. Opowiedz o tym trochę więcej.

Zrozumiałem niedawno, że wszystkie moje zainteresowania z ostatnich dziesięciu lat są komplementarne. Wcześniej postrzegałem moją twórczą aktywność jako osobne, hermetycznie opakowane działania. Myliłem się, a raczej nie dostrzegałem istniejących powiązań. Bez grafiki użytkowej, którą zajmuję się od czasu do czasu, nie rozwinąłbym zmysłu estetycznego. W praktycznym ujęciu, nie potrafiłbym zaprojektować okładki “La Mer”, mojego logo, czy przygotować projektu w wersji do druku. Malarstwo korzystnie wpłynęło na sposób myślenia o kompozycji muzycznej (i odwrotnie). Zresztą uważam, że w moim przypadku malarstwo i komponowanie nie różni się od siebie specjalnie, jeśli mówimy o procesie twórczym. W obu przypadkach istnieje przestrzeń czekająca na wypełnienie; to może być płótno lub taśma magnetofonowa. W ramach tej przestrzeni tworzę struktury, dobieram środki wyrazu i nawiązuję relacje pomiędzy poszczególnymi elementami, które stworzyłem.

Jeszcze audycja w Radio Kapitał i moja dziennikarska działalność sprzed wielu lat (w 2006 roku publikowałem na łamach Nowej Muzyki, a moje ulubione płyty znalazły się w redakcyjnym podsumowaniu roku). Gdyby nie wewnętrzna potrzeba odkrywania nowej muzyki i chęć dzielenia się nią z ludźmi, to pewnie dalej słuchałbym rapu z Zachodniego Wybrzeża USA, jak to miało miejsce na samym początku mojej muzycznej podróży.

Twój biogram robi ogromne wrażenie, ale też nasuwa pytanie o to, jak udaje ci się utrzymać motywację i chęć do działania. Miałeś kiedyś moment wypalenia?

Odkąd zawyżam statystykę czytelnictwa w kraju, nie narzekam na brak motywacji. Inspirują mnie autorzy książek, po które sięgam. Mam taką sprawdzoną metodę, że gdy kumulują się sprawy, wtedy więcej czytam, daję sobie dzień lub nawet popołudnie na powrót do równowagi, co zawsze skutkuje świeżym podejściem. Niewątpliwą zaletą działania na kilku frontach jest możliwość przekierowania zainteresowania z jednej dziedziny na drugą i odwrotnie. Jest to szczególnie przydatne w momencie, gdy widmo wypalenia przybiera realny kształt. Muszę zaznaczyć, że takie podejście osiągnąłem poprzez nieustanną pracę nad sobą. Minęły lata nim poznałem i zrozumiałem powody, dla których w przeszłości nie potrafiłem utrzymać motywacji na wysokim poziomie. Czas działa na naszą niekorzyść; upływa, a my go przepuszczamy przez palce. Pamiętam o tym, dlatego staram się odrzucać wszelkie wątpliwości i nie ulegać wahaniom nastroju. W przeszłości dokonałem złych czasowych wyborów, błędnie ustalając priorytety. Mówiąc wprost: zmarnowałem kilka lat na nic nie robieniu. Wiem, że nie odzyskam tamtego czasu, ale ten, który mi pozostał, wykorzystuję jak najlepiej mogę, chociaż wiem, że są aspekty mojego życia wciąż wymagające poprawy.

Czy jest coś, czym jeszcze się nie zajmowałeś, a co bardzo chciałbyś robić?

Chciałbym poprowadzić orkiestrę. Na dyrygenturę jest już za późno, nie mam co do tego wątpliwości, jednak gdy oglądam archiwalne nagrania Herberta von Karajana, prowadzącego berlińczyków z zamkniętymi oczami, albo gdy przypominam sobie ostatni koncert w NOSPR Stanisława Skrowaczewskiego, który trzymając się lewą dłonią poręczy pulpitu dyrygenckiego, prawą dyrygował z pamięci VIII Symfonię c-moll Antona Brucknera w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat, to myślę, że bardzo chciałbym doświadczyć podobnych momentów w życiu. Zdecydowanie chciałbym więcej doświadczać – nie zajmować się. Zajmowanie się to dla mnie stan, w którym jesteś zajęty robieniem czegoś, co niekoniecznie sprawia ci radość i daje satysfakcję. Nie chcę na to tracić czasu. Moja muzyka powstaje przy okazji doświadczania, celem nigdy nie jest wydanie kasety, lecz przeżycie całego procesu związanego z nagraniem i ostatecznie zwieńczone wydaniem albumu. Subtelna różnica. Jeśli przestanę doświadczać nowych wrażeń w trakcie tworzenia muzyki, czy malowania obrazów, to po prostu przestanę to robić, a odzyskany czas zainwestuję w nowe zajęcia, pozwalające mi w pełni przeżywać to, co robię.

Dziękuję za rozmowę!







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy