
Taniec emocji.
Głośno w obecnym roku jest o Red Hot Chilli Peppers z kilku ważnych dla fanów zespołu powodów. Po pierwsze wielki powrót w postaci nie jednego, jak pierwotnie zapowiadano, a dwóch pełnogrających wydawnictw. Po drugie ponowna obecność zdecydowanie najbardziej ikonicznej postaci w historii zespołu – Johna Frusciante.
Frusciante w długiej przerwie od rodzimej formacji zrobił dla szerokorozumianej muzyki Indie chyba wszystko co możliwe. Nie dziwne, że na tym nie poprzestał z dalszymi muzycznymi wycieczkami. Poboczny projekt elektroniczny „Trickfinger” okazał się kolejnym ważnym krokiem w rozwoju gitarzysty. Z całą szczerością muszę wyznać, że taka metamorfoza i absolutnie odmienne walory emocjonalne nie od początku mi odpowiadały. Być może to podświadoma zmiana nazwiska na pseudonim skutecznie odpychała mnie przez lata od tego wcielenia. Nie wykluczone także, że powrót do sygnowania muzyki nazwiskiem przy albumie „Maya” ponownie zwrócił moją uwagę na solową twórczość artysty.
„Maya” to zdecydowanie ukazanie progresu warsztatowego na tle muzyki nie granej przez twórcę na żywo. Programowanie przy okazji albumów „Trickfinger” zdawały się być poszukiwaniem nowej formy ekspresji. Na ostatnim jak dotychczas albumie odnoszę wrażenie, że Frusciante znalazł wreszcie to czego szukał. Odnajdziemy kilka odwołań do już wcześniej stosowanych zabaw muzycznych z okresów „PBX Funicular Intaglio Zone” („Brand E”), ale też bardziej niż dotychczas brutalne muzycznie wycieczki. Taką adrelanine odnajdziemy na moim faworycie – „Usbrup Pensul”. Główna linia melodyczna bez litości przycinana przez sample, nadaje kompozycji klubowych wibracji.
W zdecydowanie dominującej części kompozycji dostrzeżemy wyraźne inspiracje starą muzyką rave, jednak nie brakuje nawiązań do synth-popowych brzmień(„Flying”,”Blind Aim”). Sam artysta w pewnym okresie swej twórczości miał określić solową twórczość jako „progresywny synth pop”. W swoich wypowiedziach zaznaczał również, że do każdego albumu stara się podchodzić indywidualnie z zupełnie inną muzyczną wizją. I mimo, że „Maya” zdaje się skupiać już na nieco utartej drodze muzycznej, nie brakuje tu eksperymentów. Udowadnia to chociażby „Pleasure Explanation”, swoją zdecydowanie większą wrażliwością ambientową niż w przypadku pozostałych kompozycji. To wspaniały efekt zabawy z przestrzenią i perkusyjną dynamiką.
Mimo skupienia się wokół brzmień basowych, Frusciante nadal nie wyzbył się tego co w jego muzyce cenię sobie najbardziej – melodyjności. Nawet te najcięższe kompozycje jak chociażby mroczne „Amethbowl” posiadają w sferze klubowych brzmień ogromy cień wrażliwości. Gitarzysta RHCP udowadnia jak nieprawdopodobnie umiejętnie można wpleść w szeroko rozumiane brzmienia drum n basowe skrajnie inne klimaty.”Reach Out” to ukłon w kierunku inspiracji muzyką trip-hop oraz dub. „Zillon” ponownie akcentuje minimalizm głównej melodii i zostawia więcej miejsca na zabawy z bębnami. Wreszcie album wieńczy doskonałe „Anja Motherless”.Bez wątpienia brzmienie tej ostatniej kompozycji jest po części inspirowane twórczością artystki Aura T-09, która w życiu prywatnym związana jest z twórcą. Wzajemny wpływ inspiracji tych dwóch person zapewne wniósł wiele do całości materiału.
Do albumu wracałem wielokrotnie. Długo nie mogłem pogodzić się z pójściem Johna w klimaty elektroniczne. Sądziłem, że to zatraci wrażliwość poprzednich albumów. Z czasem uświadamiam sobie, że wrażliwość pozostała jednak ta sama a różni się jedynie środkiem przekazu tego unikatowego twórcy.
Timesig 2020
Profil na BandCamp »